— Wczoraj — rzekl mistrz nowicjatu — kiedy zabralem klase na zajecia z teorii temporalnej w Sali Kamiennej, gapil sie w sciane. Widzialem, ze nie uwaza. Ale kiedy wywolalem go i kazalem odpowiedziec na pytanie, jakie napisalem kreda na tablicy, wiedzac, ze nie potrafi, on odpowiedzial. Natychmiast. I poprawnie.

— Mowiles przeciez, ze jest bystry.

Mistrz nowicjatu byl wyraznie zaklopotany.

— Tylko ze… to nie bylo wlasciwe pytanie. Wczesniej prowadzilem zajecia z agentami terenowymi Piatego Djimu i zostawilem na tablicy czesc ich testu. To byl wyjatkowo skomplikowany problem przestrzeni fazowej, z uwzglednieniem rezydualnych wibracji harmonicznych w n-historiach. Zaden z agentow nie rozwiazal go poprawnie. Szczerze mowiac, nawet ja musialem zajrzec do odpowiedzi.

— Zakladam wiec, ze ukarales go za brak odpowiedzi na wlasciwe pytanie?

— Oczywiscie. Ale takie zachowanie zakloca porzadek. Caly czas mam wrazenie, ze on nie jest w pelni obecny. Nigdy nie uwaza, zawsze zna odpowiedzi i nigdy nie potrafi wytlumaczyc, skad je zna. Nie mozemy bez przerwy go karac. Daje zly przyklad innym uczniom. Nie da sie wyedukowac tak bystrego chlopca.

Akolita w zadumie obserwowal stado bialych golebic krazacych nad dachem klasztoru.

— Nie mozemy go teraz odeslac — stwierdzil w koncu. — Soto widzial, jak wykonuje Pozycje Kojota! W ten sposob go odkryl! Wyobrazasz sobie? Bez zadnego szkolenia! I czy potrafisz sobie wyobrazic, co mogloby sie stac, gdyby ktos z takimi umiejetnosciami biegal po swiecie bez zadnej kontroli? Dzieki losowi, ze Soto byl czujny.

— Ale przez niego chlopak teraz jest moim problemem. On zakloca spokoj.

Rinpo westchnal. Mistrz nowicjatu byl dobrym i odpowiedzialnym czlowiekiem, wiedzial o tym, ale wiele czasu juz minelo od dnia, kiedy wedrowal poza dolina. Tacy ludzie jak Soto kazdy dzien swego zycia spedzali w swiecie czasu. Uczyli sie elastycznosci, poniewaz jesli ktos tam byl sztywny, to byl martwy. Tacy ludzie jak Soto… Zaraz, to calkiem niezly pomysl…

Spojrzal na kraniec tarasu, gdzie dwoch sluzacych zmiatalo platki kwiatow wisni.

— Dostrzegam harmonijne rozwiazanie — rzekl.

— Tak?

— Chlopiec tak niezwykle utalentowany jak Ludd potrzebuje mistrza, a nie dyscypliny klasowej.

— Mozliwe, ale…

Mistrz nowicjatu podazyl wzrokiem za spojrzeniem Rinpo.

— Och… — powiedzial.

I usmiechnal sie w sposob nie do konca mily. Usmiech zawieral pewien element wyczekiwania, sugestie, ze moze rozne klopoty czekaja kogos, kto — jego zdaniem — dobrze na nie zasluzyl.

— Pewne imie przychodzi mi na mysl… — powiedzial Rinpo.

— Mnie rowniez — zgodzil sie mistrz nowicjatu.

— Imie, ktore slyszalem zbyt czesto — ciagnal Rinpo.

— Przypuszczam, ze albo on zlamie chlopaka, albo chlopak jego zlamie, albo, co zawsze mozliwe, zlamia sie nawzajem…

— A zatem, w dialekcie swiata, zawsze bedziemy gora.

— Ale czy opat sie zgodzi? — zastanowil sie mistrz nowicjatu, szukajac slabych punktow w tym swietnym planie. — Zawsze zywil pewien irytujacy szacunek dla… sprzatacza.

— Opat jest czlowiekiem lagodnym i dobrotliwym, ale w tej chwili cierpi na dolegliwosci zwiazane z zebami, a w dodatku nie chodzi zbyt sprawnie — odparl Rinpo. — A mamy trudny czas. Jestem pewien, ze z przyjemnoscia przychyli sie do naszej wspolnej rekomendacji. Coz, praktycznie to przeciez drobna sprawa dotyczaca zwyklej, codziennej dzialalnosci.

I w ten sposob zdecydowala sie przyszlosc.

Nie byli zlymi ludzmi. Od setek lat ciezko pracowali dla dobra doliny. Ale mozliwe, ze po pewnym czasie u takich ludzi pojawiaja sie pewne grozne przyzwyczajenia myslowe. Jedno z nich mowi, ze o ile kazde wazne przedsiewziecie wymaga starannej organizacji, to wlasnie organizacja wymaga zorganizowania, nie przedsiewziecie. A inne — ze spokoj zawsze jest czyms pozadanym.

Tik

Na nocnej szafce stal rzad budzikow. Jeremy ich nie potrzebowal, poniewaz budzil sie, kiedy chcial. Staly tam w celu kontroli. Ustawial je na siodma, a potem budzil sie o 6.59 i sprawdzal, czy odzywaja sie na czas.

Wieczorem polozyl sie wczesnie, z kubkiem wody i „Takimi srogimi bajeczkami”.

Nigdy nie interesowaly go takie historie, w zadnym wieku, i nigdy nie zrozumial kluczowych zalozen. Nigdy nie przeczytal tekstu literackiego do konca. Pamietal, ze jako malego chlopca naprawde zezloscil go wierszyk „Choc myszka bardzo sie stara, nie moze przegonic zegara” w poszarpanej ksiazce dzieciecych rymowanek, poniewaz zegar na obrazku zupelnie nie pasowal do epoki.

Probowal czytac „Takie srogie bajeczki”. Mialy tytuly w stylu: Jak zla krolowa tanczyla w rozpalonych do czerwonosci trzewiczkach” albo „Staruszka w piekarniku”. I w zadnej z nich nie wspominano o zadnym zegarze dowolnego rodzaju. Autorzy chyba sobie postanowili umyslnie je pomijac.

Dopiero w „Szklanym zegarze z Bad Schuschein” wystepowal zegar. W pewnym sensie. I byl… dziwny. Niegodziwy czlowiek — czytelnicy wiedzieli, ze jest niegodziwy, poniewaz bylo to napisane czarno na bialym — zbudowal zegar ze szkla, w ktorym uwiezil Czas, ale nie udalo mu sie, poniewaz jednej czesci zegara — sprezyny — nie mogl zrobic ze szkla i ta sprezyna pekla od naprezenia. Czas wyrwala sie na wolnosc, a ow czlowiek w jednej sekundzie postarzal sie o dziesiec tysiecy lat, rozsypal sie w pyl i — co Jeremy’ego wcale nie zdziwilo — nikt go juz wiecej nie widzial. Opowiesc konczyla sie moralem: „Wielkie przedsiewziecia zaleza od drobnych szczegolow”. Jeremy nie rozumial, czemu nie rownie dobrym: „Nieladnie jest wiezic nieistniejace kobiety w zegarach” albo „Udaloby sie ze szklana sprezyna”.

Ale nawet dla niedoswiadczonego oka Jeremy’ego w calej tej historii cos wyraznie nie pasowalo. Wydawalo sie, ze autor usiluje jakos wytlumaczyc cos, co zobaczyl albo uslyszal i nie zrozumial. W dodatku — ha! — choc akcja rozgrywala sie przed setkami lat, kiedy nawet w Uberwaldzie istnialy tylko naturalne zegary z kukulkami, ilustrator narysowal waski zegar szafkowy — taki typ nie istnial jeszcze pietnascie lat temu. Glupota pewnych osob byla doprawdy przerazajaca. Mozna by sie smiac, gdyby nie bylo to takie tragiczne.

Jeremy odlozyl ksiazke i przez reszte wieczoru zajal sie drobnym projektem dla gildii. Placili mu hojnie, pod warunkiem ze nigdy nie zjawi sie tam osobiscie.

Nastepnie odlozyl prace na nocna szafke, obok budzikow. Zdmuchnal swiece. Zasnal. I snil.

Szklany zegar tykal. Stal na srodku drewnianej podlogi warsztatu, otoczony srebrzystym blaskiem. Jeremy obszedl go dookola, a moze to zegar zawirowal lagodnie wokol niego.

Byl wyzszy niz czlowiek. W przezroczystej obudowie polyskiwaly niczym gwiazdy czerwone i niebieskie swiatelka. Powietrze pachnialo kwasem.

Po chwili Jeremy zanurkowal do wnetrza obiektu, krystalicznego obiektu, sunac przez warstwy szkla i kwarcu. Przesuwaly sie obok, ich gladkie powierzchnie zmienialy sie w sciany wysokie na setki mil, on zas wciaz spadal miedzy blokami, ktore stawaly sie szorstkie, ziarniste…

…pelne dziur. Blekitne i czerwone swiatlo jasnialo rowniez tutaj i przelewalo sie wokol.

Dopiero teraz zabrzmial dzwiek. Dochodzil z ciemnosci przed nim — powolny, smiesznie znajomy rytm, puls wzmocniony milion razy…

…ts-zumm… ts-zumm…

…kazde uderzenie powolniejsze niz gory i wieksze niz swiaty, ciemne i krwistoczerwone. Uslyszal jeszcze kilka, po czym wyhamowal i zaczal wznosic sie z powrotem przez padajace swiatlo, az jasnosc z przodu stala sie pokojem.

Musial wszystko zapamietac! Bylo takie oczywiste, kiedy juz to zobaczyl! Takie proste! Takie latwe! Widzial kazda czesc, widzial, jak sie ze soba lacza, jak sa wykonane.

A potem obraz zaczal sie rozwiewac.

Oczywiscie, to przeciez tylko sen. Powiedzial tak sobie i to go pocieszylo. Ale musial przyznac, ze z tym konkretnym snem zadal sobie sporo trudu. Na przyklad kubek herbaty parowal na blacie obok, a glosy za drzwiami…

Slyszal pukanie. Zastanowil sie, czy sen dobiegnie konca, kiedy drzwi sie otworza, a potem drzwi zniknely,

Вы читаете Zlodziej czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×