— Ale ja tylko chcialem… — protestowal Lobsang.

— Do srodka! — huknal Lu-tze. — Czy chcesz okryc mnie wstydem? Czy ludzie maja uwazac, ze uczylem cie na prozno?

Wnetrze Zelaznego Dojo okazalo sie istotnie mroczna kopula z kolcami. Byly ich dziesiatki tysiecy, cienkich jak igly i pokrywajacych wszystkie koszmarne sciany.

— Kto mogl zbudowac cos takiego? — Lobsang spogladal na lsniace ostrza sterczace nawet z sufitu.

— Uczy cnoty myslenia i dyscypliny. — Lu-tze zacisnal palce, az strzelily stawy. — Porywczosc i szybkosc moga sie okazac rownie niebezpieczne dla atakowanego, co dla atakujacego, o czym byc moze sie przekonasz. Jeden warunek: wszyscy tutaj jestesmy ludzmi. Zgoda?

— Oczywiscie, sprzataczu. Tutaj jestesmy ludzmi.

— I zgodzimy sie, ze zadnych sztuczek?

— Zadnych sztuczek — potwierdzil Lobsang. — Ale…

— Walczymy czy gadamy?

— Ale sluchaj, jesli tylko jeden moze wyjsc, to znaczy, ze musze cie zabic!

— Albo na odwrot, oczywiscie — odparl Lu-tze. — Takie sa reguly, owszem. Mozemy zaczynac?

— Ale ja tego nie wiedzialem!

— W zyciu, jak i w trakcie szykowania owsianki na sniadanie, zawsze warto przeczytac instrukcje na pudelku. To jest Zelazne Dojo, cudzie natury! — odstapil o krok i sklonil sie nisko.

Lobsang wzruszyl ramionami i takze sie uklonil.

Lu-tze cofnal sie jeszcze o kilka krokow. Na moment zamknal oczy, a nastepnie wykonal serie prostych gestow, by sie rozruszac. Lobsang skrzywil sie, slyszac trzeszczenie stawow.

Wokol rozlegly sie trzaski i chlopiec przez chwile myslal, ze ten dzwiek wydaja kosci sprzatacza. Ale to otwieraly sie malenkie klapki w calej zakrzywionej scianie. Slyszal szepty, kiedy ludzie przepychali sie, by zajac jak najlepsze miejsca. Sadzac po szeptach, bylo tych ludzi bardzo wielu.

Rozlozyl rece na boki i uniosl sie wolno w gore.

— Myslalem, ze sie umowilismy: zadnych sztuczek — przypomnial Lu-tze.

— Tak, sprzataczu — zgodzil sie zawieszony w powietrzu Lobsang. — Ale potem pomyslalem: nigdy nie zapominaj o Pierwszej Zasadzie.

— Aha! Dobrze! Czegos sie jednak nauczyles.

Lobsang podplynal blizej.

— Nie moglbys uwierzyc we wszystko, co widzialem od naszego ostatniego spotkania — powiedzial. — Slowa nie zdolaja tego opisac. Widzialem swiaty zagniezdzone w swiatach, jak te lalki, ktore rzezbia w Uberwaldzie. Slyszalem muzyke lat. Wiem wiecej, niz kiedykolwiek zdolam zrozumiec. Ale nie znam Piatej Niespodzianki. To sztuczka, zagadka… proba.

— Wszystko jest proba — oswiadczyl Lu-tze.

— Pokaz mi wiec Piata Niespodzianke, a obiecuje, ze nie zrobie ci krzywdy.

— Obiecujesz, ze nie zrobisz mi krzywdy?

— Obiecuje, ze nie zrobie ci krzywdy — powtorzyl Lobsang z powaga.

— Swietnie. Wystarczylo zapytac. — Lu-tze usmiechnal sie szeroko.

— Co? Przeciez juz pytalem i nie chciales odpowiedziec!

— Wystarczylo zapytac w odpowiedniej chwili, cudzie natury.

— A czy teraz jest odpowiednia chwila?

— Zostalo napisane: „Nie masz chwili nad terazniejsza” — rzekl Lu-tze. — Zatem… oto Piata Niespodzianka!

Siegnal pod szate.

Lobsang podplynal blizej.

Sprzatacz wyjal tania maske karnawalowa. Nic szczegolnego — para falszywych okularow nad duzym rozowym nosem zakonczonym czarnym wasem.

Przylozyl maske do twarzy i raz czy dwa poruszyl uszami.

— Buu! — powiedzial.

— Co? — zdumial sie Lobsang.

— Buu! — powtorzyl Lu-tze. — Nigdy nie twierdzilem, ze to jakas wymyslna niespodzianka, prawda?

Raz jeszcze poruszyl uszami, a potem brwiami.

— Niezle, prawda? — zapytal usmiechniety.

Lobsang rozesmial sie. Lu-tze usmiechnal sie szerzej. Wtedy Lobsang rozesmial sie glosniej i opadl na mate.

Ciosy spadly znikad. Trafily go w brzuch, w tyl glowy, w kark, wybily spod niego nogi. Wyladowal na brzuchu, a Lu-tze przyciskal go do maty w Dosiadzie Ryby. Jedynym sposobem wyrwania sie z niego bylo wywichniecie wlasnych ramion.

Ukryci widzowie wydali z siebie cos w rodzaju choralnego westchnienia.

— Deja-fu!

— Co? — wykrztusil w mate Lobsang. — Mowiles, ze zaden z mnichow nie zna deja-fu!

— Bo nigdy ich nie nauczylem. Obiecales, ze nie zrobisz mi krzywdy? No coz, bardzo serdecznie ci dziekuje! Poddajesz sie?

— Nie powiedziales mi, ze ty je znasz!

Kolana Lu-tze, wbite w tajemne punkty na ciele, zmienialy miesnie Lobsanga w bezuzyteczne bryly miesa.

— Moze i jestem stary, ale nie jestem glupi! — zawolal sprzatacz. — Nie sadzisz chyba, ze zdradzilbym komus taka sztuczke!

— To nieuczciwe…

Lu-tze pochylil sie, az jego usta zblizyly sie na cal do ucha chlopca.

— Na pudelku nie bylo nigdzie napisu „uczciwie”, moj chlopcze. Ale wiesz przeciez, ze mozesz wygrac. Mozesz zmienic mnie w pyl, tak po prostu. Jak zdolalbym powstrzymac Czas?

— Nie moge tego zrobic!

— Chodzi ci o to, ze nie chcesz. Obaj to wiemy. Poddajesz sie?

Lobsang czul, jak rozmaite czesci jego ciala usiluja sie wylaczyc. Ramiona plonely. Moge wyrwac sie z ciala, pomyslal. Tak. Moge jedna mysla zmienic go w pyl. I przegram. Wyjde stad, on bedzie martwy, a ja i tak przegram.

— Nie masz sie czym przejmowac, moj chlopcze — powiedzial spokojny juz Lu-tze. — Po prostu zapomniales o Zasadzie Dziewietnastej. Poddajesz sie?

— Zasada Dziewietnasta? — Lobsang uniosl sie niemal z maty, dopoki przerazliwy bol nie pchnal go z powrotem. — Do demona, co to za Zasada Dziewietnasta? Tak, tak, poddaje sie, poddaje!

— „Pamietaj, by nigdy nie zapominac o Pierwszej Zasadzie” — wyjasnil Lu-tze i rozluznil uscisk. — I zawsze pytaj sam siebie: Jak w ogole doszlo do tego, ze powstala?

Podniosl sie i mowil dalej:

— Ale dobrze walczyles, a zatem, jako twoj nauczyciel, bez wahania rekomenduje cie do otrzymania zoltej szaty. Poza tym… — Znizyl glos do szeptu. — Wszyscy, ktorzy patrzyli, widzieli, jak pokonalem Czas, a cos takiego naprawde bedzie dobrze wygladac w moich referencjach, jesli rozumiesz, o co mi chodzi. Na pewno zareklamuje Pierwsza Zasade. Daj reke, pomoge ci wstac.

Wyciagnal dlon.

Lobsang zawahal sie nagle. Lu-tze usmiechnal sie i wolno postawil go na nogi.

— Przeciez tylko jeden z nas moze stad wyjsc! — Lobsang roztarl sobie ramiona.

— Doprawdy? Ale stoczenie rozgrywki zmienia jej reguly. Do demona z tym.

Resztki wrot zostaly rozepchniete rekami wielu mnichow. Zabrzmial dzwiek uderzania kogos gumowym jakiem.

— Ciastecko!

— Opat natomiast, jak sie zdaje, gotow jest przyznac ci szate — zauwazyl Lu- tze. — Powstrzymaj sie od komentarzy, gdyby ja zaslinil, dobrze?

Вы читаете Zlodziej czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату