— Powiedzmy tyle: zwrocilem wszystko. I jest o wiele nowsza, niz byla.

— Ha! — Lu-tze zmiotl jeszcze kilka platkow. — Tak po prostu… Calkiem zwyczajnie… Jak latwo zlodziej czasu splaca swoje dlugi!

Lobsang musial uslyszec wyrzut w jego glosie.

— Coz, moze nie wszystkie dlugi, przyznaje — rzekl, patrzac na wlasne stopy.

— Och… — rzucil Lu-tze, na pozor zafascynowany czubkiem swojej miotly.

— Ale kiedy musisz ratowac swiat, nie mozesz sie przejmowac jedna osoba, rozumiesz, poniewaz ta osoba jest tez czescia tego swiata.

— Doprawdy? Tak sadzisz? Rozmawiales chyba z bardzo dziwnymi ludzmi, moj chlopcze.

— Ale teraz mam czas — zapewnil Lobsang zarliwie. — I mam nadzieje, ze ona zrozumie.

— Zadziwiajace, co moze zrozumiec dama, jesli znajdziesz odpowiedni sposob wyrazenia tego — stwierdzil Lu-tze. — Powodzenia, chlopcze. Ogolnie biorac, calkiem niezle sobie poradziles. A czy nie zostalo napisane: „Nie masz chwili nad terazniejsza”?

Lobsang usmiechnal sie do niego i zniknal.

Lu-tze wrocil do zamiatania. Po chwili usmiechnal sie do wspomnienia. Uczen daje mistrzowi prezent, tak? Jak gdyby Lu-tze mogl chciec czegokolwiek, co moze podarowac mu Czas…

I zatrzymal sie, i uniosl glowe, i zasmial sie glosno. Nad nim, nabrzmiewajac pod jego wzrokiem, dojrzewaly wisnie.

Tik

W pewnym miejscu, ktore nie istnialo wczesniej, a teraz istnialo jedynie w tym szczegolnym celu, stala wielka blyszczaca kadz.

— Dziesiec tysiecy garncow karmelowej smietanki z dodatkiem esencji fiolkowej i wmieszanej do ciemnej czekolady — powiedzial Chaos. — Sa takze warstwy masy orzechowej w gestej polewie smietankowej oraz obszary miekkiego karmelu, dajacego owo musniecie rozkoszy.

CZYLI… TWIERDZISZ, ZE TA KADZ MOZE ISTNIEC GDZIES W PRAWDZIWIE NIESKONCZONYM WSZEDZIE, A ZATEM MOZE ISTNIEC TUTAJ? — zapytal smierc.

— Zgadza sie — potwierdzil Chaos.

ZATEM NIE ISTNIEJE W MIEJSCU, GDZIE ISTNIEC POWINNA.

— Nie. Powinna teraz istniec tutaj. Matematyka tego zjawiska jest calkiem prosta.

ACH, TAK, MATEMATYKA, mruknal niechetnie Smierc. NIGDY NIE DOSZEDLEM DALEJ NIZ DO ODEJMOWANIA.

— W kazdym razie czekolada nie jest specjalnie rzadkim materialem — przypomnial Chaos. — Istnieja cale planety, ktore sa nia pokryte.

NAPRAWDE?

— Tak.

BYLOBY CHYBA LEPIEJ, uznal Smierc, GDYBY TAKIE WIADOMOSCI NIE STALY SIE POWSZECHNIE ZNANE.

Przeszedl do miejsca, gdzie w ciemnosci czekala Unity.

NIE MUSISZ TEGO ROBIC, powiedzial.

— Co jeszcze mi pozostalo? — odparla. — Zdradzilam wlasna rase. I jestem przerazliwie oblakana. Nigdzie nie bede sie czula u siebie. A pozostawanie tutaj to straszne cierpienie.

Wpatrzyla sie w czekoladowa otchlan. Na powierzchni migotal cukier.

Potem zrzucila z siebie suknie. Ku swemu zaskoczeniu, poczula przy tym zaklopotanie. Mimo to wyprostowala sie z godnoscia.

— Lyzke — rozkazala i wladczo wyciagnela reke.

Chaos teatralnym gestem raz jeszcze przetarl srebrna chochle i jej wreczyl.

— Zegnajcie — powiedziala Unity. — Przekaz wnuczce moje najlepsze zyczenia.

Odeszla na kilka krokow do tylu, odwrocila sie, ruszyla biegiem, wybila sie i zanurkowala piekna, klasyczna jaskolka.

Czekolada zamknela sie nad nia niemal bezdzwiecznie. Obaj patrzacy zaczekali, az uspokoja sie tluste, leniwe fale.

— Trzeba przyznac, ze miala styl — stwierdzil Chaos. — Co za strata.

TAK. TEZ TAK SADZE.

— Coz, niezla mielismy zabawe. W kazdym razie az do teraz. Ale musze juz znikac — oswiadczyl Chaos.

WRACASZ DO ROZWOZENIA MLEKA?

— Ludzie na mnie polegaja.

Smierci wyraznie to zaimponowalo.

BEDZIE… CIEKAWIE MIEC CIE Z POWROTEM, stwierdzil.

— Owszem — zgodzil sie Chaos. — Ty nie idziesz?

ZACZEKAM TU JESZCZE CHWILE.

— Po co?

NA WSZELKI WYPADEK.

— Aha.

Tak.

Minelo kilka minut, nim Smierc siegnal w faldy swej szaty i wyjal zyciomierz, tak maly i lekki, jakby zostal stworzony dla lalki. Odwrocil sie.

— Ale… ja umarlam — odezwal sie cien Unity.

TAK, przyznal smierc. TO JEST NASTEPNA CZESC…

Tik

Emma Robertson siedziala w lawce i ze zmarszczonym czolem przygryzala olowek. Potem, dosc wolno, ale z mina kogos zdradzajacego wielkie tajemnice, wziela sie do pracy.

Pojechalismy do Lanker i tam sa takie czarownice co choduja ziola. Poznalismy taka co byla bardzo wesola i zaspiewala nam piosenke o jezu i miala trudne slowa. Jason chcial kopnonc jej kota ale kot go pogonil na dzewo. Wiem juz duzo o czarownicach one nie maja kurzajek i nie jedza dzieci sa calkiem podobne do babci tylko ze babcia nie zna trudnych slow.

Susan odpoczywala przy swoim biurku na katedrze. Nie ma nic lepszego niz klasa pelna pochylonych glow. Dobry nauczyciel wykorzystuje wszelkie dostepne materialy, a zabranie dzieci do niani Ogg bylo edukacja sama w sobie. Nawet podwojna.

Pracujaca plynnie klasa miala swoj szczegolny zapach: sugestie zastruganych olowkow, farbek plakatowych, dawno zmarlego patyczaka, kleju oraz, oczywiscie, lekki aromat Billy’ego.

Susan odbyla juz trudne spotkanie z dziadkiem. Zloscila sie, ze nie powiedzial jej o pewnych sprawach. A on odparl, ze oczywiscie nie powiedzial. Jesli zdradzic ludziom, co kryje przyszlosc, przyszlosc przestanie kryc. To mialo sens. Oczywiscie mialo. Calkiem dobra logika. Klopot polegal na tym, ze Susan byla logiczna tylko w znacznej czesci. A zatem teraz wszystko wrocilo do tego chaotycznego, dosc chlodnego stanu, w jakim zwykle sie znajdowalo w tej malenkiej rodzinie, ktora napedzala dysfunkcjonalnosc.

A moze, myslala, to wlasnie jest stan normalny dla rodziny. Kiedy parcie przejdzie w pchanie — dzieki, pani Ogg, teraz juz zawsze bede pamietala to powiedzonko — wspieraja siebie nawzajem odruchowo. Poza tym staraja sie nie wchodzic sobie w droge.

Nie widziala ostatnio Smierci Szczurow. Nie smiala nawet marzyc o tym, ze jest martwy, zreszta do tej pory specjalnie mu to nie przeszkadzalo. To skojarzenie sprowadzilo teskne mysli o zawartosci biurka. Byla zawsze

Вы читаете Zlodziej czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×