Panna Spisek skrzyzowala przed soba obie laski i tupnela.
— Drewno spal! Ogniu plon! — krzyknela.
Stos drewna z palenisku rozjarzyl sie plomieniem. Ale szron osiadal juz na oknie, z cichym trzaskiem rozrastaly sie na szybie biale galezie paproci.
— Nie pozwole na cos takiego w moim wieku! — oswiadczyla czarownica.
Tiffany otworzyla oczy.
— Co sie dzieje? — spytala.
Rozdzial trzeci
Tajemnica boffo
Nie jest dobrze lezec przygniecionym przez oszolomionych tancerzy. To byli potezni mezczyzni. A Tiffany cala byla Obolala i pokryta siniakami, w tym jednym o ksztalcie podeszwy, ktorego nigdy nikomu nie pokaze.
Feeglowie zapelniali kazda plaska powierzchnie w pomieszczeniu, gdzie stalo krosno. Panna Spisek pracowala na nim, zwrocona plecami do pokoju, poniewaz — jak mowila — pomagalo jej to myslec. Ale ze byla panna Spisek, nie mialo to wielkiego znaczenia — nie brakowalo jej wokol oczu i uszu, ktorych mogla uzywac. Ogien plonal jasno, a wszedzie palily sie swiece. Czarne swiece, naturalnie.
Tiffany byla zla. Panna Spisek nie krzyczala, nie podniosla nawet glosu. Westchnela tylko i powiedziala: „Niemadre dziecko”, co zreszta okazalo sie o wiele gorsze, poniewaz Tiffany wiedziala, ze zachowala sie niemadrze. Jeden z tancerzy pomogl przyniesc ja do chatki. A ona w ogole tego nie pamietala.
Czarownica nie robi czegos tylko dlatego, ze w danej chwili wydaje sie to dobrym pomyslem. To juz praktycznie chichot! Czarownica codziennie musi spotykac ludzi glupich, leniwych i ogolnie niemilych, i z cala pewnoscia moglaby sobie pomyslec, ze swiat znaczaco by sie poprawil, gdyby im przylozyc. Ale nie robi tego, gdyz — jak tlumaczyla kiedys panna Tyk — a) swiat stalby sie lepszy tylko na bardzo krotki czas, b) potem natomiast stalby sie troche gorszy, i c) czarownica nie powinna byc tak glupia jak oni.
Jej stopy sie poruszyly, a ona ich posluchala. A powinna sluchac swojej glowy. I teraz musiala siedziec przy kominku panny Spisek z blaszanym termoforem na kolanach i opatulona szalem.
— Czyli ten zimistrz to ktos w rodzaju boga? — zapytala.
— Cosik w tym rodzaju, zgadzo sie — potwierdzil Billy Brodacz. — Ale nie taki do modlenia. On ino… robi zime. Wisz, tako robota.
— Jest zywiolakiem — rzucila znad krosna panna Spisek.
— Ano — zgodzil sie Rob Rozboj. — Bogowie, zywioloki, demony, duchy… Cosem trudno je lodroznic bez mapy.
— I ten taniec byl na powitanie zimy? — zdziwila sie Tiffany. — Przeciez to bez sensu. Taniec morris ma powitac lato…
— Dziecko z ciebie — zirytowala sie panna Spisek. — Rok jest kolowy! Kolo swiata musi sie krecic! Tancza czarnego morrisa wlasnie dlatego, zeby zachowac rownowage. Witaja zime z powodu ukrytego w niej nowego lata.
„Klik — klak” — stukalo krosno. Panna Spisek tkala material z brazowej welny.
— No wiec dobrze — rzekla Tiffany. — Powitalismy ja… jego. Ale to jeszcze nie znaczy, ze ma teraz mnie szukac!
— Dlaczego wlaczylas sie do tanca? — spytala panna Spisek.
— Bo… Tam bylo miejsce i…
— No tak. Miejsce. Ale miejsce nie dla ciebie, glupi dzieciaku. Nie bylo przeznaczone dla ciebie. Tanczylas z nim i teraz on chce poznac te dzielna dziewczyne. Nigdy nie slyszalam o takim braku rozsadku. Idz teraz i przynies ksiazke, trzecia od prawej na drugiej polce od gory w mojej biblioteczce. — Wreczyla Tiffany ciezki czarny klucz. — Moze chociaz z tym dasz sobie rade.
Czarownice nie musza wymierzac gluptasom klapsow. Maja przeciez zawsze gotowe ostre jezyki.
U panny Spisek bylo kilka polek z ksiazkami — rzecz niezwykla u starszych czarownic. Polki wisialy wysoko, ksiazki wygladaly na wielkie i ciezkie. Az do teraz panna Spisek nie pozwalala Tiffany ich odkurzac, a co dopiero rozpinac czarnej zelaznej tasmy mocujacej je do polek. Przychodzacy ludzie zawsze zerkali na nie nerwowo — ksiazki byly niebezpieczne.
Tiffany rozpiela tasme i wytarla kurz. Aha… ksiazki, podobnie jak panna Spisek, nie byly calkiem tym, czym sie wydawaly. Wygladaly jak magiczne ksiegi, a mialy takie tytuly jak „Encyklopedia Zupy”. Byl tez slownik. A obok niego pajeczyny pokrywaly ksiazke, o ktora poprosila czarownica.
Wciaz zaczerwieniona ze wstydu i gniewu, Tiffany sciagnela ksiazke, z trudem uwalniajac ja od pajeczyn. Niektore z nich pekaly z cichym „pling!”, sypal sie kurz. Kiedy otworzyla ksiazke, zapachnialo starym pergaminem, calkiem jak od panny Spisek. Tytul, wypisany startymi niemal do czysta zlotymi literami, glosil: „Starozytna mitologia klasyczna” Chaffmcha. Bylo w niej pelno zakladek.
— Strony osiemnasta i dziewietnasta — rzucila panna Spisek, nie odwracajac glowy.
Tiffany otworzyla ksiazke.
— „Taniec kor poru”? — zdziwila sie. — Czy nie powinno byc „Taniec por roku”?
— Niestety, ow artysta, Don Weizen de Yoyo, ktorego slynne arcydzielo tam widzisz, nie byl rownie utalentowany w literach, jak w malarstwie. Litery go niepokoily. Zauwazam jednak, ze patrzysz na nie przed spojrzeniem na obrazek. Jestes ksiazkowym dzieckiem.
Obrazek byl… dziwny. Ukazywal dwie postacie. Tiffany nie widziala nigdy kostiumow maskaradowych, w domu nie bylo pieniedzy na takie rzeczy. Ale czytala o nich i to bylo mniej wiecej to, co sobie wyobrazala.
Na stronie byli mezczyzna i kobieta, a w kazdym razie istoty wygladajace jak mezczyzna i kobieta. Kobieta podpisana „Lato” byla wysoka, jasnowlosa i piekna, a zatem nie wzbudzila zaufania u niskiej Tiffany z brazowymi wlosami. Trzymala cos, co wygladalo jak duzy kosz w ksztalcie muszli, pelen owocow.
Mezczyzna, „Zima”, byl stary, przygarbiony i siwy. Sople lodu polyskiwaly mu na brodzie.
— Aha, tak by wyglondol zimists, jak nic — uznal Rob Rozboj, spacerujac po stronicy. — Stary Mrozek.
— On? — zdziwila sie Tiffany. — To ma byc zimistrz? Wyglada, jakby mial ze sto lat.
— Mlodzik, co? — rzucila zlosliwie panna Spisek.
— Nie doj mu sie pocalowac, bo nos ci zesinieje i lodpodnie — ostrzegl Tepak Wullie wesolo.
— Tepaku Wullie, jak smiesz tak mowic! — upomniala go surowo Tiffany.
— Chciolem ino poprowic nastroj — tlumaczyl sie zaklopotany Wullie.
— To oczywiscie tylko artystyczna impresja — wyjasnila panna Spisek.
— Co to znaczy? — Tiffany patrzyla na obrazek. Byl bledny, wiedziala o tym. On wcale tak nie wygladal.
— Znocy, ze se to wymyslil — stwierdzil Billy Brodacz. — Pseco go nie widziol, nie? Nikt nie widziol zimistsa.
— Jesce — dodal Wullie.
— Wullie — zwrocil sie do brata Rob. — Pamintos, jako ci mowilem o taktownych uwogach?
— Tak, Rob, dobze pamintom — odparl poslusznie Wullie.
— Co zes powidziol, to nie byla jedno z nich.
Wullie zwiesil glowe.
— Pseprosom, Rob.
Tiffany zacisnela piesci.
— Nie chcialam, zeby to wszystko sie stalo!
Panna Spisek z powaga odwrocila sie w fotelu.
— Czego chcialas? Moze mi wytlumaczysz? Czy tanczylas powodowana mlodziencza sklonnoscia do sprzeciwiania sie starszym? Chciec to myslec. Czy ty w ogole myslalas? Juz wczesniej inni wlaczali sie do tanca. Dzieci, pijacy, mlodzi ludzie dla glupiego zakladu… Nic sie nie stalo. Wiosenne i jesienne tance sa… sa tylko dawna tradycja, jak uwaza wiekszosc ludzi. Sposobem zaznaczenia tej chwili, kiedy ogien i lod przekazuja sobie wladze nad swiatem. Niektorzy z nas uwazaja, ze wiedza lepiej. Sadzimy, ze cos sie wtedy dzieje. Dla ciebie taniec stal sie realny, i cos sie rzeczywiscie stalo. I teraz zimistrz cie szuka.