miekkosci sniegu opadajacego wolno miedzy drzewami.
Czula sie teraz troche glupio, ale byla z siebie zadowolona. Tak wlasnie zachowuje sie czarownica. Staje przed tym, czego sie leka, a wtedy to cos nie jest juz straszne. Dobrze sobie poradzila.
Odwrocila sie i zobaczyla zimistrza.
Zapamietaj to, wtracila sie Trzecia Mysl. Kazdy najdrobniejszy szczegol jest wazny.
Zimistrz byl… pustka. Ale platki sniegu obrysowywaly jego sylwetke, opadaly wokol niego tak, jakby splywaly po niewidzialnej skorze. Byl tylko ksztaltem, niczym wiecej, moze z wyjatkiem dwoch malutkich fioletowoszarych punkcikow w powietrzu, gdzie mozna by sie spodziewac jego oczu.
Tiffany stala w bezruchu. Umysl jej zamarl, cialo czekalo, az dowie sie, co ma robic.
Reka zbudowana z padajacego sniegu wyciagnela sie w jej strone, ale bardzo powoli — tak czlowiek moglby siegac do zwierzecia, ktorego nie chce wystraszyc. Pojawilo sie tez… cos, jakies dziwne poczucie slow niewypowiedzianych, poniewaz nie bylo glosu, ktory moglby je wypowiedziec; wrazenie dazenia, jakby zimistrz wkladal serce i dusze w te jedna chwile, chociaz nie znal znaczenia serca ani duszy.
Dlon znieruchomiala mniej wiecej stope od Tiffany. Byla zacisnieta w piesc, ale teraz odwrocila sie i rozprostowala palce.
Cos blysnelo — kon ze srebra, wisiorek na cienkim srebrnym lancuszku.
Tiffany siegnela reka do szyi. Przeciez miala go na sobie zeszlej nocy! Zanim… poszly… ogladac… taniec…
Zgubila go. A on znalazl.
To ciekawe, powiedziala Trzecia Mysl, ktora na wlasny sposob zajmowala sie swiatem. Nie widzisz tego, co jest ukryte w niewidzialnej piesci. Jak to dziala? I co robia te fioletowoszare plamki w powietrzu tam, gdzie moglby miec oczy? Dlaczego nie sa niewidzialne?
To wlasnie cale Trzecie Mysli. Kiedy na czlowieka spada wielki glaz, to sa te, ktore mysla: Czy to skala wulkaniczna, jak granit, czy moze piaskowiec?
Ta czesc umyslu Tiffany, ktora w tej chwili byla mniej precyzyjna, patrzyla na dyndajacego na lancuszku srebrnego konia.
Jej Pierwsza Mysl mowila: Wez go.
Jej Druga Mysl mowila: Nie bierz. To pulapka.
Jej Trzecia Mysl mowila: Naprawde nie bierz. Bedzie zimniejszy, niz mozesz sobie wyobrazic.
A potem cala reszta jej uciszyla te Mysli i powiedziala: Wez. To cos dla ciebie waznego. Kiedy go dotykasz, myslisz o domu. Wez!
Wyciagnela prawa reke.
Kon upadl jej na dlon. Odruchowo zacisnela palce — i rzeczywiscie okazal sie zimniejszy, niz mogla sobie wyobrazic. Parzyl.
Krzyknela. Sniezny kontur zimistrza zmienil sie w wir platkow. Snieg wokol niej eksplodowal z okrzykiem „Lojzicku!”, a tlum Feeglow pochwycil ja za stopy i poniosl — w pozycji stojacej — przez polane, a potem z powrotem przez drzwi do chatki.
Tiffany z trudem rozwarla palce i zdjela z dloni srebrnego konika. Pozostawil idealny odcisk bialego konia na rozowej skorze. To nie bylo oparzenie, to… zamrozenie.
Fotel panny Spisek zadudnil na kolkach.
— Podejdz tu, dziecko.
Trzymajac sie za dlon i probujac powstrzymac lzy, Tiffany zblizyla sie do starej czarownicy.
— Stan tutaj, obok fotela. Natychmiast!
Tiffany tak uczynila. To nie byla wlasciwa chwila na nieposluszenstwo.
— Chce ci zajrzec do ucha! Odgarnij wlosy!
Tiffany przytrzymala wlosy i skrzywila sie, czujac w uchu laskotanie mysich wasikow. Potem zwierzatko zostalo odsuniete.
— Hm… to dziwne — stwierdzila panna Spisek. — Niczego tam nie widze.
— A co spodziewala sie pani zobaczyc? — spytala ostroznie Tiffany.
— Swiatlo dnia! — warknela panna Spisek tak glosno, ze mysz odbiegla wystraszona. — Czy ty w ogole nie masz mozgu, dziecko?
— Nie wim, cy kogos to ciekowi — wtracil Rob Rozboj — ale ten zimists chyba se ucik. I psestalo podoc.
Nikt go nie sluchal. Kiedy czarownice sie kloca, sa skoncentrowane.
— To bylo moje!
— Blyskotka!
— Nie!
— To moze nie je najlepsy cos, coby powiedziec… — ciagnal zalosnie Rob.
— Myslisz, ze ci to potrzebne, zeby byc czarownica?
— Tak!
— Czarownica nie potrzebuje zadnych zabawek!
— Pani uzywala urzadzen!
— Uzywalam, tak! Ale ich nie potrzebuje!
— Znocy, terozki juz topnie… — Rob usmiechnal sie nerwowo. Tiffany opanowal gniew. Jak ta glupia starucha smie opowiadac, ze nie potrzebuje zadnych zabawek?
— Boffo! — krzyknela. — Boffo, boffo, boffo!
Cisza opadla gwaltownie. Po chwili panna Spisek spojrzala poza Tiffany.
— Wy! Ciut Feeglowe badonie! Wynocha mi stad, ale juz! I bede widziec, jak lostaniecie! To sprowa mindzy wiedzmomi!
Pokoj wypelnil jakby cichy swist, a potem zatrzasnely sie drzwi do kuchni.
— A wiec — rzekla panna Spisek — wiesz o boffo?
— Tak. — Tiffany oddychala z trudem. — Wiem.
— Dobrze. Powiedzialas komus?… — Panna Spisek urwala i uniosla palec do warg. A potem stuknela kosturem o podloge. — Mowilom: wynocha, chlystki! Do losu syckie! Sprawdzic mi, cy on faktycnie posed! I wosymi wlosnymi locami zoboce, cy zescie poslucholi!
Z dolu dobiegl stukot sypiacych sie ziemniakow — Feeglowie popedzili do zakratowanego okienka.
— Teraz sobie poszli — stwierdzila panna Spisek. — I nie wroca. Boffo o to zadba.
Jakims sposobem w ciagu tych kilku sekund panna Spisek stala sie bardziej ludzka i o wiele mniej straszna. No… troche mniej straszna.
— Jak to odkrylas? Szukalas specjalnie? Weszylas i szperalas?
— Nie! Ja tak nie postepuje! Odkrylam ktoregos dnia przypadkiem, kiedy pani drzemala! — zapewnila Tiffany. Roztarta dlon.
— Bardzo boli? — Panna Spisek byla slepa, lecz — jak wszystkie doswiadczone czarownice, ktore znaja sie na swoim fachu — zauwazala wszystko.
— Nie, teraz juz nie. Ale na poczatku bardzo. Ja…
— A wiec nauczysz sie sluchac! Myslisz, ze zimistrz odszedl?
— Wydawalo sie, ze zniknal… To znaczy zniknal jeszcze bardziej. Sadze, ze chcial tylko oddac mi wisiorek.
— Uwazasz, ze naprawde o cos takiego chodziloby duchowi Zimy, ktory wlada sniezycami i mrozem?
— Nie wiem, panno Spisek. On jest jedynym, ktorego poznalam.
— Tanczylas z nim.
— Nie wiedzialam, ze do tego dojdzie.
— Mimo to.
Tiffany odczekala chwile, po czym spytala:
— Mimo to co?
— Taka ogolna mimotowatosc. Ten srebrny konik go do ciebie doprowadzil. Ale mialas racje, w tej chwili juz go tu nie ma. Wiedzialabym.
Tiffany podeszla do drzwi, zawahala sie przez moment, a potem otworzyla je i wyszla. Tu i tam lezalo troche sniegu, lecz dzien znow przypominal jeden z tych zwyklych, szarych zimowych dni.