Ja tez bym wiedziala, gdyby tu byl, pomyslala. Ale go nie ma.
A jej Druga Mysl spytala: Ach tak? A skad bys wiedziala?
— Oboje dotknelismy konia — mruknela pod nosem.
Rozejrzala sie. Bawiac sie srebrnym lancuszkiem w dloni, patrzyla na nagie galezie i uspione drzewa. Lasy zamieraly, gotujac sie do zimy.
Gdzies tam jest, ale daleko. Pewnie ma mnostwo pracy, skoro musi zadbac o cala zime.
— Dziekuje — powiedziala odruchowo, poniewaz mama zawsze ja uczyla, ze grzecznosc nic nie kosztuje.
Wrocila do chatki. Wewnatrz bylo bardzo cieplo, ale panna Spisek zawsze miala wielki stos drewna, zbudowany przez Tajemnice Boffo. Miejscowi drwale dbali, by stos byl wysoki. Zmarznieta czarownica moze byc grozna.
— Napilabym sie czarnej herbaty — powiedziala staruszka, kiedy zamyslona dziewczyna weszla do srodka.
Zaczekala, az Tiffany umyje kubek.
— Slyszalas, jakie historie o mnie opowiadaja? — zapytala lagodnie.
Owszem, krzyczaly, gniewaly sie, powiedzialy zdania, ktore mozna bylo lepiej wyrazic. Ale byly razem i nie mialy dokad odejsc. Ten ton stanowil propozycje pokoju i Tiffany poczula wdziecznosc.
— O tym, ze ma pani w piwnicy demona? — odpowiedziala, wciaz myslac o wielu zagadkach. — Ze zjada pani pajaki? Ze przyjezdzaja tu krolowie i ksiazeta? Ze kazdy kwiat posadzony w pani ogrodzie kwitnie na czarno?
— Och, tak mowia? — ucieszyla sie panna Spisek. — O czarnych kwiatach nie slyszalam. Jak milo. A slyszalas, ze w mrocznej porze roku chodze nocami i tych, ktorzy byli dobrymi obywatelami, nagradzam mieszkiem srebra? Ale jesli byli zli, rozpruwam im brzuchy paznokciem, o tak?
Tiffany odskoczyla, kiedy pomarszczona dlon odwrocila ja szarpnieciem, a pozolkly paznokiec przejechal kolo brzucha. Stara kobieta wygladala przerazajaco.
— Nie! O tym nie slyszalam! — szepnela, przyciskajac sie do zlewu.
— Co? A to przeciez piekna historia z rzeczywistymi historycznymi korzeniami. — Grozny grymas panny Spisek zmienil sie w usmiech. — A o tym, ze mam krowi ogon?
— Krowi ogon? Nie!
— Naprawde? To irytujace. — Czarownica opuscila palec. — Obawiam sie, ze sztuka opowiesci w tych stronach schodzi na psy. Naprawde musze cos z tym zrobic.
— To tez jakis rodzaj boffo, prawda?
Tiffany nie byla tego calkiem pewna. Panna Spisek z tym paznokciem naprawde wygladala strasznie. Nic dziwnego, ze dziewczeta tak szybko odchodzily.
— Aha, wiec jednak masz mozg… Oczywiscie, to boffo. Dobra nazwa. Boffo. Sztuka oczekiwania. Pokaz ludziom to, co chca zobaczyc, pokaz, co ich zdaniem powinno istniec. W koncu musze dbac o swoja reputacje.
Boffo, myslala Tiffany. Boffo, boffo, boffo.
Podeszla do czaszek, uniosla jedna i przeczytala etykiete pod spodem, tak samo jak miesiac temu:
— Calkiem jak zywe, prawda? — Panna Spisek pokustykala z powrotem na fotel. — O ile mozna tak powiedziec o czaszkach, oczywiscie. W sklepie mieli tez cudowna maszyne do robienia pajeczyn. Wlewa sie do srodka taka lepka maz, rozumiesz, a przy odrobinie praktyki da sie uzyskac calkiem dobre pajeczyny. Nie znosze roznych kosmatych pajakow, ale pajeczyny sa niezbedne. Zauwazylas martwe muchy?
— Tak. — Tiffany uniosla wzrok. — To rodzynki. Myslalam, ze ma pani tu wegetarianskie pajaki.
— Brawo. Przynajmniej oczy masz dobre. Kapelusz tez u nich kupilam. Nazywal sie, o ile pamietam, „Zla Czarownica numer trzy, niezbedny na kazdym balu maskowym”. Wciaz mam tu gdzies ich katalog, gdybys byla zainteresowana.
— Czy wszystkie czarownice kupuja w Boffo?
— Tylko ja, przynajmniej w tej okolicy. Aha, jeszcze chyba stara pani Bezdech z Dwoch Wodospadow kupowala od nich brodawki.
— Ale… dlaczego? — zdziwila sie Tiffany.
— Bo nie chcialy jej rosnac. W zaden sposob, ani jedna. Biedna kobieta probowala juz wszystkiego. Twarz jak pupa niemowlaka… przez cale zycie.
— Nie… Chodzi mi o to, dlaczego chce pani uchodzic za taka… — Tiffany zawahala sie. — Taka okropna?
— Mam swoje powody — odparla panna Spisek.
— Ale przeciez nie robi pani tego wszystkiego, o czym opowiadaja, prawda? Krolowie i ksiazeta nie przychodza tu po rade.
— Nie, ale mogliby — zapewnila panna Spisek. — Na przyklad gdyby zabladzili. Przeciez ja znam wszystkie te historie. Sama wiekszosc wymyslilam.
— Wymysla pani historie o sobie?
— No tak. Naturalnie. Czemu nie? Czegos tak istotnego nie wolno zostawiac amatorom.
— Ale ludzie mowia, ze potrafi pani zajrzec komus w dusze!
Czarownica zachichotala.
— Tak. Tego nie wymyslilam. Lecz powiem ci szczerze, przy niektorych moich parafianach potrzebowalabym szkla powiekszajacego! Widze, co oni widza, slysze ich uszami. Znalam ich ojcow, dziadow i pradziadow. Znam wszystkie plotki, tajemnice, pogloski i prawdy. Dla nich jestem Sprawiedliwoscia… i jestem sprawiedliwa. Popatrz na mnie. Zobacz mnie.
Tiffany spojrzala… Spojrzala poza czarny plaszcz, czaszki i gumowe pajeczyny, poza czarne kwiaty, opaske na oczach i straszne historie… I zobaczyla drobna, slepa i glucha staruszke.
Boffo to zmienialo — nie tylko te glupie rekwizyty na przyjecia, ale bofficzne wymyslanie plotek i opowiesci. Panna Spisek miala moc, poniewaz ludzie wierzyli, ze ja ma. To cos w rodzaju standardowego kapelusza czarownicy. Ale panna Spisek doprowadzila boffo o wiele, wiele dalej.
— Czarownica nie potrzebuje zadnych zabawek, panno Spisek — przypomniala Tiffany.
— Nie wymadrzaj sie, moje dziecko. Czy ta dziewucha Weatherwax nie wytlumaczyla ci, o co chodzi? O tak, zeby byc czarownica, nie potrzebujesz rozdzki ani urzadzenia, nie potrzebujesz nawet spiczastego kapelusza. Ale pomaga, kiedy czarownica przygotuje male przedstawienie. Ludzie tego oczekuja. Wtedy w ciebie wierza. Nie stalam sie tym, kim dzis jestem, noszac wloczkowy beret z pomponem i kraciasty fartuch! Wygladam odpowiednio do roli! Ja…
Z zewnatrz, z okolic mleczarni, dobiegl glosny trzask.
— Nasi niebiescy przyjaciele? — Panna Spisek uniosla brwi.
— Nie, maja absolutny zakaz wchodzenia do dowolnej mleczarni, w ktorej pracuje — uspokoila ja Tiffany. Ruszyla do drzwi. — Oj, mam nadzieje, ze to nie Horacy…
— Uprzedzalam, ze beda z nim same klopoty! — zawolala za nia panna Spisek.
To byl Horacy. Znowu przecisnal sie miedzy pretami klatki. Kiedy chcial, potrafil stac sie calkiem miekki.
Na podlodze lezala rozbita maselniczka, ale chociaz wczesniej byla pelna masla, teraz nie pozostalo ani odrobiny. Tylko tlusta plama.
A z ciemnosci pod zlewem dobiegal rodzaj przyspieszonego burczenia, cos jakby „mniamniamniam”…
— Aha, polujesz teraz na maslo, Horacy? — rzekla Tiffany, siegajac po miotle. — To wlasciwie kanibalizm, wiesz?
Musiala jednak przyznac, ze to lepsze niz myszy. Odnajdywanie na podlodze niewielkich kupek mysich kosci bylo troche niepokojace. Nawet panna Spisek nie potrafila zrozumiec, jak to sie dzieje. Mysz, przez ktora akurat