— Dlaczego? — wykrztusila Tiffany po chwili.

— Nie wiem. Czy cos widzialas podczas tanca? Slyszalas?

Jak mozna opisac uczucie bycia wszedzie i wszystkim? Nawet nie probowala.

— Ja… Zdawalo mi sie, ze slysze glos, a moze dwa glosy… Pytaly mnie, kim jestem.

— In-te-re-su-ja-ce — stwierdzila panna Spisek. — Dwa glosy? Musze przemyslec, co z tego wynika. Natomiast nie rozumiem, w jaki sposob cie odnalazl. Zastanowie sie nad tym. A tymczasem przypuszczam, ze rozsadnie bedzie nosic ciepla odziez.

— Ano — zgodzil sie Rob Rozboj. — Zimists nie znosi ciepla. Aha! Nastepnom razom wlasnej glowy zapomne! Psynieslimy ciut list z tej dziupli w dzewie w lesie. Dajze go wielkiej ciut wiedzmie, Wullie! Wzielimy go po drodze.

— List? — powtorzyla Tiffany.

Krosno stukalo za jej plecami, a Tepak Wullie zaczal wyciagac ze spoga brudna, zwinieta w rulon koperte.

— To lod tego ciut niedolegi na zamku — mowil dalej Rob, a jego brat ciagnal za koperte. — Pise, ze dobze mu sie wiedzie i licy, ze tobie takoz. Ma nadzieje, ze niedlugo wrocis, potem duzo pise o roznych lowieckach i takich tam, nie bardzo ciekawe moim zdaniem, ijesce dopisal na dole Z U P P, ino zesmy jesce nie wymyslili, co lono znocy.

— Czytaliscie moj list?! — spytala Tiffany ze zgroza.

— Ano, cytolismy — potwierdzil dumnie Rob. — Zoden klopot. Ten tutoj Billy Brodocz mi troche pomogol psy dlugsych slowach, ale prowie coly ja som. Ano. — Rozpromienil sie, ale jego usmiech znikl, kiedy zobaczyl mine Tiffany. — Aha, widzem, cos je ciut zlo, bo zesmy lotwozyli te koperte — rzekl. — Ale nic jej nie je, zesmy jo potem znowu zakleili slimokiem. Nigdy bys nie zgodla, ze list byl cytany.

Odchrzaknal, gdyz Tiffany wciaz byla wsciekla. Wszystkie kobiety sa dla Feeglow troche przerazajace, a juz najgorsze sa czarownice.

W koncu, kiedy juz naprawde zaczal sie denerwowac, zapytala:

— Skad wiedzieliscie, gdzie szukac tego listu?

Zerknela z ukosa na Tepaka Wulliego, ktory przygryzal brzeg swojego kiltu. Robil to jedynie wtedy, kiedy byl przerazony.

— No… a chces posluchoc ciut malego klamstwa? — spytal Rob.

— Nie.

— Ciekowe je. Ma smoki i jednorozce…

— Nie. Chce poznac prawde!

— Ale lona je tako nudno… Poslimy do zamku barona i zesmy przecytoli listy, co mu je pises, no i… no i zes tam pisola, ze listonos wie, co ma listy do ciebie lostowioc w dziupli dzewa psy wodospadzie.

Gdyby zimistrz wszedl teraz do chatki, atmosfera nie bylaby bardziej lodowata.

— Listy lot ciebie cymo w pudelku pod… — zaczal Rob i zaraz potem zamknal oczy, gdyz cierpliwosc Tiffany strzelila z brzekiem glosniejszym nawet niz dziwaczne pajeczyny panny Spisek.

— Nie wiecie, ze nie wolno czytac cudzych listow? — zapytala groznie.

— No… — zaczal Rob Rozboj.

— I wlamaliscie sie do zamku ba…

— Ach, ach, ach, nie, nie, nie — przerwal jej Rob, podskakujac ze zdenerwowania. — Na to nos nie wezmis! Zesmy se zwycojnie wesli przez to male ciut lokienko do scelanio z lukow…

— A potem przeczytaliscie moje prywatne listy, pisane prywatnie do Rolanda? Przeciez byly prywatne!

— Ano tak — przyznal Rob. — Ale nie fesztuj sie, nikomu nie powiemy, co w nich bylo.

— Nigdy przecie nie powiedzielismy nikomusienku, co pises w pamietniku — wtracil Tepak Wullie. — Nawet w tych kawolkach, co rysujes dookola kwiotki.

Panna Spisek usmiecha sie do siebie za moimi plecami, myslala Tiffany. Po prostu wiem, ze sie usmiecha.

Niestety, skonczyly jej sie gniewne tony glosu. Tak sie dzialo, kiedy czlowiek przez dluzszy czas rozmawial z Feeglami.

Bylas ich kelda, przypomniala jej Druga Mysl. Chronienie cie uwazaja za swoj obowiazek. Niewazne, co o tym myslisz. Oni strasznie skomplikuja ci zycie.

— Nie czytajcie moich listow — rzekla. — I nie czytajcie mojego pamietnika.

— Dobra — zgodzil sie Rob Rozboj.

— Obiecujesz?

— Och, jasne.

— Ale poprzednim razem tez obiecales!

— Och, jasne.

— Z reka na sercu? Zginiesz, zanim zlamiesz obietnice?

— Ano, jasne, no problemo.

— I to jest obietnica niegodnych zaufania, zlodziejskich Feeglow, tak? — wtracila panna Spisek. — Bo przeca wiezycie, coscie som juz martwi, zgadzo sie? Tak se myslicie, co?

— Ano, pani — przyznal Rob Rozboj. — Dzieki, zescie mi na to zwrocili uwage.

— I tak po prawdzie, Robie Rozboju, ni mos zamiaru dotsymywoc zadnej obietnicy!

— Ano, pani — zgodzil sie z duma Rob. — Nie dlo nos takie slabiuskie ciut lobietnice. Bo widzis, to nase wyzse pseznacenie, coby scec ta wielko ciut wiedzmo. Jak tsa bedzie, poswincimy zycie w jej obronie.

— A jak poswincicie, jak zescie juz som martwi? — zapytala surowo panna Spisek.

— To troche zagadka, ni ma co — potwierdzil Rob. — No to pewno poswincimy zycie kazdego chlystka, co by jej ksywde zrobil.

Tiffany zrezygnowala. Westchnela ciezko.

— Mam juz prawie trzynascie lat — oswiadczyla. — Sama potrafie o siebie zadbac.

— Patrzcie na panne Samowystarczalna! — powiedziala panna Spisek, ale bez szczegolnej zlosliwosci. — Potrafisz wobec zimistrza?

— Czego on chce?

— Mowilam ci juz. Moze chce zobaczyc, jaka dziewczyna byla taka zuchwala, zeby z nim zatanczyc.

— To moje stopy! Przeciez powiedzialam, ze wcale tego nie chcialam.

Panna Spisek odwrocila sie w fotelu. Jak wielu oczu uzywa, zastanawialy sie Drugie Mysli Tiffany. I czyich? Feeglow? Krukow? Myszy? Wszystkich? Jaka czesc mnie widzi? Czy obserwuje mnie przez myszy, czy przez owady z dziesiatkami blyszczacych oczek?

— Aha. No to wszystko w porzadku? Raz jeszcze wcale nie chcialas? Czarownica przyjmuje odpowiedzialnosc! Niczego sie nie nauczylas, dziecko?

Dziecko… To straszne, nazywac tak kogos, kto ma juz prawie trzynascie lat. Tiffany poczula, ze znowu sie czerwieni. Nieznosne goraco oblalo jej twarz.

I dlatego wlasnie przeszla przez pokoj, otworzyla frontowe drzwi i wyszla na dwor.

Z nieba bardzo delikatnie padal puszysty snieg. Tiffany spojrzala w bladoszare niebo i zobaczyla, ze platki dryfuja w dol w miekkich, pierzastych grudkach. Kiedy padal taki snieg, ludzie z Kredy mawiali, ze „babcia Obolala strzyze swoje owce”.

Tiffany szla przed siebie i czula, jak platki topnieja jej we wlosach. Slyszala, ze panna Spisek krzyczy cos za nia od drzwi, ale szla dalej. Pozwalala, by snieg chlodzil jej rumience.

Oczywiscie, ze to glupie, mowila sobie. Ale samo bycie czarownica jest glupie. Dlaczego to robimy? To ciezka praca i niewiele w zamian. Kiedy panna Spisek uwaza dzien za udany? Kiedy ktos przyniesie jej pare uzywanych butow, ktore na nia pasuja? Co ona wie o czymkolwiek?

I gdzie jest ten zimistrz? Czy on w ogole istnieje? Miala na to jedynie slowo panny Spisek. Slowo i jeszcze wymyslony obrazek w ksiazce!

— Zimistrzu! — zawolala.

Slychac bylo, jak pada snieg. Wydawal dziwny, cichy odglos, jakby delikatne zimne skwierczenie.

— Zimistrzu!

Nikt nie odpowiadal.

A wlasciwie czego sie spodziewala? Poteznego, grzmiacego glosu? Pana Sopla? Nie bylo nic procz

Вы читаете Zimistrz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату