patrzyla, probowala dostac sie do serow, a potem zapadla ciemnosc.

Gdyz Horacy byl serem.

Tiffany wiedziala, ze blekitne lancranskie zawsze byly dosc zywotne i czasem trzeba bylo je przybijac do polki, ale… Przeciez miala sporo doswiadczenia w produkcji serow, nawet jesli sama glosila taka opinie, i musiala przyznac, ze Horacy jest wybitny. Te slynne niebieskie smugi, ktore nadawaly gatunkowi cudowna barwe, wygladaly u niego przepieknie — nie byla jednak pewna, czy powinny sie jarzyc w ciemnosci.

Dzgnela ciemnosc czubkiem kija od miotly. Rozlegl sie trzask, a kiedy cofnela kij, brakowalo mniej wiecej dwoch cali od konca. Potem uslyszala jakby „ptfuu!” i brakujacy kawalek odbil sie od przeciwleglej sciany mleczarni.

— W takim razie nie dostaniesz juz mleka — oswiadczyla. Wyprostowala sie, myslac: Wrocil, zeby oddac mi konia. Zimistrz to zrobil.

Hm…

Wlasciwie… Robi wrazenie, jesli sie zastanowic.

Przeciez musi organizowac lawiny i wichury, wymyslac nowe ksztalty platkow sniegu i w ogole, a jednak poswiecil troche czasu, zeby tu wrocic i oddac mi wisiorek. Hm…

I tak po prostu stal tam.

A potem po prostu zniknal… To znaczy zniknal bardziej.

Hm…

Zostawila Horacego mamroczacego cos pod zlewem i zaparzyla herbate dla panny Spisek, ktora znow usiadla przy krosnie. Potem cicho wrocila do swojego pokoju.

Dziennik Tiffany mial trzy cale grubosci. Annagramma, inna miejscowa uczennica czarownicy i jedna z jej przyjaciolek (mniej wiecej), uwazala, ze Tiffany powinna go nazwac Ksiega Mroku i spisywac na welinie ktoryms ze specjalnych magicznym atramentow sprzedawanych w Skladzie Zakzaka Wrecemocnego, Towary Magiczne po Przystepnych Cenach — a przynajmniej cenach przystepnych dla Zakzaka.

Tiffany nie mogla sobie na nie pozwolic. Czarownictwo mozna tylko wymieniac — nie wolno go sprzedawac. Panna Spisek nie miala nic przeciwko temu, by Tiffany sprzedawala sery — ale i tak papier byl tutaj drogi, a wedrowni handlarze nigdy nie mieli go na sprzedaz zbyt wiele. Zwykle jednak mogli dostarczyc uncje czy dwie zielonego witriolu zelaza, ktory dawal przyzwoity atrament, kiedy zmieszala go ze startymi galasami albo zielonymi lupinami orzechow.

Dziennik byl gruby jak cegla z powodu dodatkowych kartek, ktore Tiffany w niego wkleila. Uznala, ze jesli bedzie pisac drobno, wystarczy jej jeszcze na jakies dwa lata.

Na okladce ze skory wypalila goracym szpikulcem slowa: „Nac Mac Feegle, nie ruszac!!”. Ostrzezenie nigdy nie skutkowalo. Oni traktowali to jako rodzaj zaproszenia. Ostatnio niektore czesci dziennika pisala szyfrem. Czytanie nie przychodzilo latwo Feeglom z Kredowego Wzgorza, wiec z cala pewnoscia nigdy nie zrozumieja szyfru.

Na wszelki wypadek rozejrzala sie uwaznie i otworzyla wielka klodke mocujaca lancuch wokol okladek. Otworzyla dziennik na dzisiejszej dacie, zanurzyla pioro w kalamarzu i zapisala:

Tak, sniezny platek bedzie dobrym symbolem dla zimistrza.

Zwyczajnie tam stal, myslala.

A potem uciekl, bo krzyknelam.

Co najwyrazniej jest dobre.

Hm…

Ale… zaluje, ze krzyknelam.

Otworzyla dlon. Odbicie konia wciaz tam bylo, biale jak kreda. Ale nie czula juz zadnego bolu.

Zadrzala lekko i wziela sie w garsc. I co z tego? No, spotkala ducha Zimy. Przeciez byla czarownica. Tak sie niekiedy zdarza. Uprzejmie zwrocil to, co do niej nalezalo, a potem sobie poszedl. Nie ma sie co rozczulac. Miala wazne sprawy.

Zapisala: „Lst od R.”.

Bardzo ostroznie otworzyla list od Rolanda, co bylo latwe, bo sluz slimaka nie jest dobrym klejem. Przy odrobinie szczescia bedzie mogla ponownie wykorzystac koperte.

Pochylila sie nad kartka, zeby nikt nie mogl jej czytac przez ramie. I wreszcie powiedziala:

— Panno Spisek, zechce pani wyjsc z mojej twarzy? Prosze. Chcialabym uzyc swoich oczu na osobnosci.

Przez chwile trwala cisza, potem z dolu dobieglo jakies mruczenie, a jeszcze pozniej mrowienie za oczami ustalo.

Zawsze bylo… przyjemnie dostawac list od Rolanda. Owszem, czesto pisal o owcach i innych sprawach Kredy, czasami znajdowala tez zasuszony kwiatek, dzwonek albo pierwiosnek. Babci Obolalej by sie to nie spodobalo. Czesto powtarzala, ze gdyby wzgorza chcialy, by ludzie zrywali kwiatki, to rosloby ich wiecej.

Te listy zawsze budzily tesknote za domem.

Panna Spisek zapytala kiedys:

— Ten mlody czlowiek, ktory do ciebie pisuje… To twoj fatygant?

Tiffany zmienila temat, dopoki nie znalazla wolnej chwili, by sprawdzic w slowniku „fatyganta”, a potem jeszcze dluzszej, by przestac sie rumienic.

Roland byl… No wiec z Rolandem chodzilo o to, ze… Najwazniejsze w nim… Wlasciwie to on… byl.

Owszem, kiedy pierwszy raz go spotkala, wydawal sie glupi, ale czego w koncu mozna sie bylo spodziewac? Przede wszystkim od roku byl wiezniem krolowej elfow, tlusty jak maslo i na wpol szalony od cukru i rozpaczy. Poza tym wychowywaly go dwie wyniosle ciotki, a jego ojca — barona — bardziej interesowaly konie i psy.

Zmienil sie przez te lata: stal sie bardziej myslacy, a mniej halasliwy, powazniejszy i nie tak glupi. Musial tez nosic okulary — pierwsze w calej Kredzie.

I mial biblioteke! Ponad sto ksiazek! Wlasciwie to nalezala do zamku, ale chyba nikogo innego nie ciekawila.

Niektore ksiegi byly stare, wielkie, z drewnianymi okladkami i wielkimi czarnymi literami, z kolorowymi obrazkami niezwyklych zwierzat i dalekich miejsc. Byla tam „Ksiega niezwyklych dni” Waspmire’a, „Dlaczego rzeczy nie sa inne” Crumberry’ego i prawie komplet — bez tylko jednego tomu — „Zlowieszczej Encyklopedii”. Roland byl zdumiony, ze Tiffany potrafi czytac zagraniczne slowa, a ona uwazala, by mu nie zdradzic, ze robi to z pomoca tego, co pozostalo z doktora Bustle’a.

Chodzi o to… no wiec kogo jeszcze mieli oprocz siebie? Roland nie mogl, po prostu nie mogl sie zaprzyjaznic z zadnym z wiejskich dzieciakow, byl przeciez synem barona i w ogole. Ale Tiffany miala teraz spiczasty kapelusz, a to tez sie liczylo. Mieszkancy Kredy nie bardzo lubili czarownice, ale przeciez byla wnuczka babci Obolalej, prawda? Kto mogl wiedziec, czego sie nauczyla od staruszki w tej pasterskiej chacie? No i podobno pokazala tym czarownicom z gor, na czym naprawde polega czarownictwo. A pamietacie, jak bylo z owcami w zeszlym roku? Prawie ze ozywila martwe zwierzeta, tylko na nie patrzac! I jest Obolala, ma te wzgorza w kosciach. Jest w porzadku. Jest nasza, rozumiecie.

Wszystko to swietnie, tylko nie miala juz dawnych przyjaciol. Dzieciaki z sasiedztwa, kiedys przyjazne, teraz traktowaly ja… no, z respektem — z powodu kapelusza. Oddzielal je mur, jakby ona dorosla, a one nie. O czym mieli ze soba rozmawiac? Bywala w miejscach, jakich nie potrafili sobie nawet wyobrazic. Wiekszosc nie widziala nawet Dwukoszula, choc lezal nie dalej niz o pol dnia drogi. I wcale ich to nie martwilo. Mialy wykonywac te sama prace, co ich ojcowie albo jak ich matki wychowywac dzieci. I bardzo dobrze, szybko zapewniala w myslach Tiffany. Ale nie decydowali o niczym. To wszystko po prostu im sie przydarzalo, a oni tego nie zauwazali.

W gorach bylo tak samo. Jedyne osoby w jej wieku, z ktorymi naprawde potrafila rozmawiac, to inne szkolace sie czarownice, jak Annagramma i reszta dziewczat. Nie dalo sie nawiazac normalnej rozmowy z ludzmi we wsi, zwlaszcza z chlopcami. Spuszczali glowy, mamrotali niewyraznie i przestepowali z nogi na noge, calkiem jak tamci z jej osady, kiedy musieli rozmawiac z baronem.

Prawde mowiac, Roland tez sie tak zachowywal i jeszcze czerwienial, kiedy tylko na niego spojrzala. Gdy odwiedzala go w zamku albo gdy spacerowali po wzgorzach, atmosfera pelna byla skomplikowanego milczenia…

Вы читаете Zimistrz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату