paki. Ludzie krecili sie z workami obroku. Paru krzywonogich mezczyzn stalo na boku, palilo i rozmawialo. Za pietnascie minut zajazd znow mial opustoszec, ale w tej chwili wszyscy byli zbyt zajeci, by zwracac uwage na jeszcze jednego przybysza.
Potem opowiadali rozne wersje tej historii, zaprzeczajac sobie nawzajem podniesionymi glosami. Najdokladniejsza opowiesc pochodzila prawdopodobnie od panny Dymfni Stoot, corki oberzysty, ktora pomagala ojcu serwowac sniadanie:
— No wiec on tak jakby wszedl i od razu zauwazylam, ze jest dziwny. Zabawnie chodzil, wiecie, podnosil nogi jak kon w klusie. I jeszcze byl tak jakby lsniacy. Ale rozni tu bywaja i wyglaszanie osobistych uwag sie nie oplaca. W zeszlym tygodniu mielismy tu bande wilkolakow i byli calkiem jak wy czy ja, tyle ze musielismy im klasc miski na podlodze… Dobrze, no tak, ten czlowiek… No wiec usiadl przy stole i powiedzial: Jestem czlowiekiem, tak jak ty!”. Tak sobie powiedzial, pomyslcie tylko! Oczywiscie nikt na to nie zwrocil uwagi, tylko ja powiedzialam, ze milo mi to slyszec i co by chcial zjesc, bo kielbaski mamy dzisiaj wyjatkowo smaczne, a on mi na to, ze moze jesc tylko zimne potrawy. To zabawne, bo wszyscy narzekali, ze im zimno, a przeciez nie bylo tak, zeby nie palil sie solidny ogien. W kazdym razie… znalazlam jeszcze troche zimnych kielbasek, co to zostaly w spizarni, troche juz byly na wylocie, jesli wiecie, o co mi chodzi, no to mu je dalam, a on zul przez chwile i nagle mowi z pelnymi ustami: „Nie tego sie spodziewalem. Co mam teraz zrobic?”, wiec mu tlumacze, zeby polknal, a on na to: „Polknal?”, a ja, ze tak, polykasz pan do zoladka znaczy, a on mi, dmuchajac dookola kawaleczkami kielbasy: „Aha, do tej pustej czesci”, potem tak jakby troche sie zachwial i powiada: „Aha, jestem czlowiekiem. Z sukcesem spozylem ludzkie kielbaski!”. A ja jemu, ze czemu takie rzeczy wygaduje, byly zrobione glownie ze swini, tak samo jak zawsze. A on mnie pyta, co powinien zrobic z nimi dalej, wiec mowie, ze to nie moja sprawa mu tlumaczyc i naleza sie dwa pensy, bardzo prosze, a on rzuca zlota monete. No to dygnelam, bo wiecie, nigdy nic nie wiadomo. A on gada dalej: Jestem czlowiekiem, tak jak ty. „Gdzie sa tacy spiczasci ludzie, ktorzy lataja w powietrzu?”. Pomyslalam sobie, ze dziwnie to powiedzial, ale mu odpowiadam, ze jesli szuka czarownic, jest ich mnostwo za Mostem Lancre, a on na to: „Nazwisko Spisek?”, a ja ze slyszalam, ze umarla, ale z czarownicami nigdy nie wiadomo. No i sobie poszedl. I przez caly czas mial taki jakby usmiech, bardzo radosny i troche niepokojacy. I cos nie tak z ubraniem, jakby ciuchy przylepily sie do niego albo co… Tylko ze w tym interesie nie mozna byc wybrednym. Wczoraj mielismy tu kilka trolli. Nie moga jesc naszych potraw, wiecie, no bo to sa tak jakby chodzace glazy, ale dalismy im szybki posilek z rozbitych misek i smaru. Ale ten byl jakis podejrzany. I jak wyszedl, od razu zrobilo sie cieplej…
Niczego mniej sie po tobie spodziewam…
Te slowa rozgrzewaly Tiffany, kiedy leciala ponad drzewami. Ogien w myslach gorzal duma, ale zawieral tez jedno czy dwa grube, trzeszczace polana gniewu.
Babcia wiedziala! Zaplanowala to? Bo wszystko za dobrze wygladalo, prawda? Wszystkie czarownice by sie dowiedzialy. Uczennica pani Skorek nie mogla sobie dac rady, ale Tiffany Obolala zorganizowala pomoc innych dziewczat i nikomu o tym nie powiedziala. Oczywiscie miedzy czarownicami nic nikomu nie mowic to najlepszy sposob, zeby wiadomosc dotarla do wszystkich — czarownice potrafily sluchac tego, czego czlowiek nie mowi. W rezultacie Annagramma zachowywala swoja chate, pani Skorek byla w niezrecznej sytuacji, a babcia Weatherwax zadowolona z siebie. Tyle pracy, tyle biegania tylko po to, zeby babcia Weatherwax byla zadowolona z siebie. No owszem, takze dla swiniaka pani Stumper i wszystkich innych ludzi, naturalnie. Dlatego to takie skomplikowane. Bo przeciez jesli to mozliwe, czlowiek robi, co powinien zrobic. A wtykanie nosa nalezy do podstaw czarownictwa. Tiffany wiedziala o tym. Dlatego biegala w kolko jak nakrecana mysz…
Kiedys sie za to policzy.
Na polanie snieg zalegal w wielkich, zamarznietych zaspach, ale z satysfakcja zauwazyla, ze ludzie wydeptali drozke do chaty.
Bylo tez cos nowego. Ludzie stali przy grobie panny Spisek. Ktos czesciowo odgarnal snieg.
O nie! — pomyslala Tiffany, zataczajac krag przed ladowaniem. Niech sie nie okaze, ze zaczela szukac tych czaszek!
Prawda okazala sie w pewnym sensie gorsza.
Poznala ludzi przy grobie. To byli wiesniacy z okolicy i obrzucili ja tym wyzywajacym, niespokojnym wzrokiem kogos smiertelnie przerazonego przez stojacy przed nim nieduzy, ale potencjalnie rozgniewany spiczasty kapelusz. Bylo cos dziwnego w tym bardzo demonstracyjnym sposobie, w jaki nie patrzyli na kopiec ziemi… A to natychmiast zwrocilo jej uwage. Grob pokryty byl malymi, podartymi kawalkami papieru przybitymi do ziemi patyczkami. Szelescily na wietrze.
Podniosla kilka.
Bylo tego wiecej. I juz miala skarcic wiesniakow za to, ze wciaz nie daja spokoju pannie Spisek, kiedy przypomniala sobie paczki tytoniu „Wesoly Zeglarz”, ktore pasterze jeszcze teraz zostawiali na trawie w miejscu, gdzie stala kiedys pasterska chata. Nie spisywali swoich prosb, ale one i tak tam byly, dryfujace przez powietrze.
„Babciu Obolala, ktora pasiesz chmury na blekitnym niebie, strzez moich owiec”. „Babciu Obolala, wylecz mojego syna”. „Babciu Obolala, odszukaj moje owce”.
To byly modlitwy skromnych ludzi, zbyt zaleknionych, by zwracac sie do bogow na wysokosciach. Wierzyli temu, co znali. To nie tak, ze mieli racje albo jej nie mieli. Mieli… po prostu mieli nadzieje.
No wiec, panno Spisek, pomyslala Tiffany, teraz jest pani mitem, nie ma co. Moze nawet zostanie pani boginia… Ale ostrzegam, to wcale nie jest takie zabawne.
— Ta Becky sie znalazla? — spytala, zwracajac sie do ludzi wokol grobu.
Odpowiedzial jakis mezczyzna, unikajac patrzenia jej w oczy:
— Mysle sobie, ze panna Spisek zrozumie, czemu dziewczyna nie chce na razie wracac do domu.
Aha, pomyslala Tiffany. To jeden z takich powodow…
— A jakies wiesci o tym chlopcu?
— Tak, to podzialalo — odparla jedna z kobiet. — Jego mama dostala wczoraj list. Pisal, ze byla straszna katastrofa, ale wylowili go zywego. Najlepszy dowod.
Tiffany nie spytala, czego to wlasciwie dowod. Wystarczy, ze byl dowodem.
— To dobrze — stwierdzila.
— Ale utonelo wielu dobrych marynarzy — mowila dalej kobieta. — We mgle zderzyli sie z gora lodowa. Wielka plywajaca lodowa gora w ksztalcie kobiety. Tak mowili. Co o tym myslicie?
— Tak kombinuje, ze jak dlugo byli na morzu, to wszystko im sie wydawalo podobne do kobiety, nie? — oswiadczyl mezczyzna i zachichotal.
Kobiety rzucily mu Spojrzenia.
— A nie pisal, kim ona… To znaczy, czy wygladala jak, no wiecie, jak ktokolwiek? — spytala Tiffany, starajac sie zachowywac nonszalancko.
— Zalezy, na co patrzyli… — zaczal rozbawiony mezczyzna.
— Powinienes mozg sobie umyc woda z mydlem! — przerwala mu kobieta, stukajac go palcem w