Zadna znana jej czarownica nie wykorzystywala kociolka do niczego oprocz robienia potrawki. Ale ludzie w glebi serca i tak wierzyli, ze kociolek czarownicy powinien bulgotac na zielono. Zapewne dlatego pan Boffo sprzedawal Artykul 61: Zielono Bulgoczacy Kociolek, Zestaw, 14 $, dodatkowe pakiety Zielonego — 1 $ za sztuke.
I to dzialalo. Pewnie nie powinno, ale ludzie sa tylko ludzmi. W tej chwili Annagramma chyba nie ucieszy sie z odwiedzin, zwlaszcza kogos, kto przeczytal caly katalog Boffo… Tiffany wyjela wiec miotle i poleciala do chatki babci Weatherwax.
W ogrodku na tylach byla teraz zagroda dla kur. Ogrodzenie starannie upleciono z gietkich leszczynowych witek, zza niego rozbrzmiewaly zadowolone „kuek!”.
Babcia Weatherwax wychodzila wlasnie kuchennymi drzwiami. Spojrzala na Tiffany tak, jakby dziewczyna wrocila z krotkiego spaceru.
— Mam sprawe do zalatwienia w miasteczku — oswiadczyla. — Nie zmartwie sie, jesli ze mna pojdziesz.
U babci bylo to rownowazne orkiestrze detej i ilustrowanemu zwojowi z mowa powitalna. Tiffany ruszyla sciezka obok niej.
— Mam nadzieje, ze zdrowie pani dopisuje, pani Weatherwax — zaczela, przyspieszajac, by nie zostac w tyle.
— Wciaz tu jestem po kolejnej zimie, tyle moge powiedziec — odparla babcia. — Dobrze wygladasz, dziewczyno.
— O tak.
— Widzielismy stad te pare.
Tiffany milczala. To juz wszystko? No tak. Od babci to juz wlasciwie wszystko.
Po chwili babcia odezwala sie znowu.
— Wrocilas, zeby odwiedzic kolezanki?
Tiffany nabrala tchu. Dziesiatki razy wyobrazala sobie te scene: co powie babcia, co ona wykrzyczy, co wykrzyczy babcia…
— Zaplanowalas to, prawda? — powiedziala. — Gdybys zaproponowala ktoras z pozostalych, pewnie dostalaby chate. Dlatego zaproponowalas mnie. I wiedzialas, po prostu wiedzialas, ze jej pomoge. Wszystko sie udalo, prawda? Zaloze sie, ze w tej chwili kazda czarownica w gorach juz wie, co sie stalo. I zaloze sie, ze pani Skorek jest wsciekla. A co najlepsze, nikt nie ucierpial. Annagramma podjela prace, ktora zostawila panna Spisek, wiesniacy sa zadowoleni, a ty wygralas! Powiesz pewnie, ze wszystko po to, zebym miala jakies zajecie, nauczyla sie czegos waznego i zebym nie myslala ciagle o zimistrzu, ale jednak ty wygralas!
Babcia Weatherwax maszerowala spokojnie. Odezwala sie dopiero po chwili.
— Widze, ze znow masz te swoja blyskotke.
To jakby zajasniala blyskawica, ale nie zahuczal grom, albo jakby wrzucic kamyk do stawu i nie uslyszec plusniecia.
— Ach, konika. Tak. Posluchaj, ja…
— Jaka to byla ryba?
— Co?… Szczupak.
— Tak? Niektorzy je lubia, ale jak dla mnie sa zanadto muliste w smaku.
I tyle. Wobec absolutnego spokoju babci nie miala zadnych szans. Mogla marudzic, mogla jeczec, lecz to nie robilo najmniejszej nawet roznicy. Tiffany pocieszala sie tylko tym, ze przynajmniej babcia wie, ze ona wie. To niewiele, ale na wiecej nie mogla liczyc.
— I ten kon to nie jedyna blyskotka, jak widze — ciagnela babcia. — To magya, co?
Zawsze podkreslala to „y” w dowolnej magii, ktora jej sie nie podobala.
Tiffany zerknela na pierscien, ktory nosila na palcu. Polyskiwal matowo. Kowal zapewnil, ze nigdy nie zardzewieje, dopoki bedzie go nosila, a to z powodu tluszczu na skorze dloni. Poswiecil sporo czasu, zeby malutkim dlutem wyrzezbic na nim drobne platki sniegu.
— To tylko pierscionek, ktory zrobilam sobie z gwozdzia.
— Zelaza dosc, by zrobic pierscien — powiedziala babcia.
Tiffany stanela jak wryta. Czy ona naprawde zaglada ludziom w mysli? Na to wyglada…
— A dlaczego uznalas, ze chcesz miec pierscionek?
Z najrozniejszych powodow, ktore jakos nigdy nie byly calkiem jasne… Ale potrafila odpowiedziec tylko:
— W tamtej chwili wydawalo sie, ze to dobry pomysl. Czekala na wybuch.
— No wiec prawdopodobnie byl — stwierdzila babcia. Zatrzymala sie i wskazala w bok od sciezki, w strone miasteczka i domu niani Ogg. — Postawilam plot dookola. Ma tez inna ochrone, mozesz byc pewna, ale niektore zwierzaki sa zwyczajnie za glupie, zeby je wystraszyc.
Mlody dab byl juz wysoki na piec stop. Otaczalo go ogrodzenie z palikow i wplecionych w nie galezi.
— Szybko rosnie, jak na dab — ciagnela babcia. — Mam na niego oko. Ale chodzmy, nie chcialabys tego stracic.
Ruszyla dalej. Oszolomiona Tiffany pobiegla za nia.
— Czego stracic? — spytala zdyszana.
— Tanca, oczywiscie.
— Czy nie jest jeszcze za wczesnie?
— Nie tutaj, w gorach. Stad zaczynaja.
Babcia dotarla do zatloczonego rynku w miasteczku. Z boku ustawiono niewielkie stragany. Sporo ludzi stalo tu z troche bezradnymi minami mowiacymi „co ja tu robie” — jak czesto ci, ktorzy sluchaja serca, jednak ich glowy sa tym nieco zawstydzone. Ale przynajmniej byly rozne smakolyki na patyku. Bylo tez duzo bialych kur. Daja dobre jajka, mowila niania Ogg; szkoda je zabijac.
Babcia przeszla na sam przod tlumu. Nie musiala odpychac ludzi — po prostu odsuwali sie na boki, nawet tego nie zauwazajac.
Przybyly na czas. Po chwili droga od mostu nadbiegly dzieci, a tuz za nimi nadeszli tancerze. Kiedy sie zblizali, wygladali na calkiem prostych, zwyczajnych ludzi — ludzi, jakich Tiffany czesto widywala pracujacych w kuzniach albo jezdzacych wozami. Wszyscy mieli biale ubrania, a przynajmniej ubrania, ktore kiedys byly biale. Podobnie jak widzowie, wydawali sie troche zaklopotani, a ich miny sugerowaly, ze to tylko taka zabawa i absolutnie nie nalezy jej traktowac powaznie.
Nawet machali gapiom. Tiffany rozejrzala sie i znalazla w tlumie panne Tyk, nianie, pania Skorek… i prawie wszystkie czarownice. O, a tam stala Annagramma, bez chytrych zabawek pana Boffo; wygladala na bardzo dumna z siebie.
Calkiem inaczej niz jesienia, myslala Tiffany. Wtedy bylo ciemno i cicho, i ponuro, w ukryciu… Kto obserwowal go z cieni?
A kto teraz obserwuje go w swietle? Kto przyszedl tu w tajemnicy?
Dobosz i czlowiek z akordeonem przecisneli sie naprzod, wraz z wlascicielem pubu niosacym na tacy osiem kufli — poniewaz mezczyzna w obecnosci kolegow nie bedzie tanczyl ze wstazkami na kapeluszu i dzwonkami przy nogawkach, jesli nie ma w perspektywie duzego piwa.
Kiedy gwar troche ucichl, dobosz uderzyl kilka razy w beben, a akordeonista zagral dlugi, przeciagniety akord — oficjalny sygnal, ze zaraz rozpocznie sie taniec morris. A ludzie, ktorzy zostana po tym sygnale, moga miec pretensje tylko do siebie.
Dwuosobowa orkiestra zagrala melodie. Mezczyzni ustawieni w trojkach naprzeciw siebie odczekali chwile i ruszyli w rytmie… Tiffany spojrzala na babcie. Dwanascie podkutych butow trzasnelo o bruk, az poszly iskry.
— Powiedz, jak zabrac bol — poprosila, przekrzykujac halas tanca. Trach!
— To trudne. — Babcia nie odrywala wzroku od tancerzy. Trach! — zagrzmialy znowu buty.
— Mozna usunac go poza cialo? Trach!
— Czasami. Albo go ukryc. Albo zrobic dla niego klatke i wyniesc. A wszystko to jest niebezpieczne i zabije cie, jesli nie bedziesz szanowac tej wiedzy, mloda kobieto. To tylko koszt i zadnych zyskow. Chcesz, zebym ci powiedziala, jak wlozyc reke do paszczy lwa.
Trach!
— Musze wiedziec, zeby pomoc baronowi. Zle z nim. Mam duzo do zrobienia.