— No wiec glownie od ciebie, madame, ale nie tylko twoja to zasluga. Odbieralem dalsza edukacje jako tyran tego miasta.
— Uwazam, ze dajesz im za duzo swobody.
— O tak, to prawda. Wlasnie dlatego wciaz jestem tyranem tego miasta. Zawsze uwazalem, ze jesli czlowiek chce zachowac wladze, powinien sie postarac, by sama mysl o jego braku stala sie niewyobrazalna. Oczywiscie pomoge ci, jak tylko potrafie. Nie powinno byc niewolnikow, nawet niewolnikow wlasnych instynktow.
— Jedna osoba moze przewazyc szale — stwierdzila lady Margolotta. — Popatrz na pana Blyska, obecnie diamentowego krola trolli. Popatrz na siebie. Jezeli ludzie moga upasc…
Vetinari zasmial sie krotko.
— Och, moga, na pewno.
— … to orki moga powstac — dokonczyla Margolotta. — Jesli to nie jest prawda, caly wszechswiat nie jest prawdziwy.
Rozleglo sie delikatne jak aksamit pukanie do podwojnych drzwi i wszedl Drumknott — Jest tu pan Nutt, sir — oznajmil. — Towarzyszy mu… ta kobieta, ktora gotuje na uniwersytecie — dodal z pewnym niesmakiem.
Vetinari zerknal na Margolotte.
— Tak — powiedzial. — Mysle, ze spotkam sie z nim w glownym holu.
Drumknott odchrzaknal.
— Powinienem chyba uprzedzic, sir, ze pan Nutt wkroczyl do budynku przez bezpiecznie zaryglowane wrota.
— Wyrwal je z zawiasow? — zainteresowal sie Vetinari.
— Nie, sir, wlasnymi rekami zdjal wrota z zawiasow i starannie oparl o mur.
— Ach, wiec jest jeszcze nadzieja dla swiata!
— A gdzie straze?
Drumknott obrzucil wzrokiem lady Margolotte.
— Pozwolilem sobie ustawic czesc jako srodek ostroznosci na galerii ponad glownym holem. Maja kusze.
— Wycofaj ich — polecil Vetinari.
— Wycofac ich? — zdumiala sie lady Margolotta.
— Wycofaj ich. — Vetinari zwrocil sie wprost do Drumknotta. Nastepnie podal ramie swej towarzyszce. — O ile pamietam, odpowiednie powiedzenie brzmi
— Bedziesz mial przez to jakies klopoty? — spytala Glenda. Trzymala sie blisko Nutta, kiedy wchodzili razem po schodach.
Glowny hol palacu wygladal oniesmielajaco, gdy byl pusty. W takim wlasnie celu zostal zaprojektowany.
— Dlaczego nie zapukales, jak wszyscy?
— Droga Glendo, poniewaz nie jestem taki jak wszyscy. I ty rowniez nie.
— No wiec co masz zamiar robic?
— Nie wiem. Co zrobi Lady? Nie mam pojecia, ale chyba zaczynam rozumiec jej sposob myslenia i przychodzi mi juz do glowy kilka mozliwosci.
Dwie postacie zstepowaly po szerokich schodach prowadzacych z holu w glab budynku. Schody te zostaly zbudowane tak, by mogly po nich przechodzic setki ludzi, wiec ta para wydawala sie dziwnie mala.
— Ach, pan Nutt — powital ich Vetinari, kiedy dotarl juz prawie na najnizszy stopien. — I panna Sugarbean. Musze przylaczyc sie do gratulacji dla was obojga z powodu tego wspanialego, choc nieoczekiwanego zwyciestwa Niewidocznych Akademikow.
— Mysle, ze powinien pan wprowadzic pewne zmiany w regulach — oswiadczyl Nutt.
— Na przyklad jakie?
— Sedzia musi miec asystentow. Nie moze przeciez byc wszedzie. Kilka regul trzeba rowniez dolozyc. Chociaz pan Hoggett zachowal sie bardzo honorowo. Tak uwazam.
— A profesor Rincewind moze byc znakomitym atakujacym — zauwazyl Vetinari. — Jesli tylko go przekonasz, ze powinien zabierac ze soba pilke.
— Nigdy nie powiem tego nadrektorowi, panie, ale sadze, ze lepiej by sie sprawdzil na pozycji defensywnej.
— Kogo sugerujesz na jego miejsce? — zainteresowal sie Vetinari.
— No coz, Charlie, ozywiony szkielet, pracujacy w katedrze komunikacji post mortem, dobrze sobie radzil na treningach. No i przeciez… — Zawahal sie. — Tak, przeciez nie mozemy nic poradzic na to, jakimi nas stworzono.
Obejrzeli sie, slyszac za soba ciche stukanie. Byla to stopa lady Margolotty.
Nutt sklonil sie lekko.
— Lady, mam nadzieje, ze znajduje pania w dobrym zdrowiu.
— I ja ciebie, Nutt.
Nutt obejrzal sie na Glende.
— Jak brzmialo to kuchenne okreslenie?
— W dobrej formie — odparla Glenda.
— Tak, rzeczywiscie. Jestem w bardzo dobrej formie — zapewnil Nutt. — I raczej pan Nutt, jesli wolno, Lady.
— Czy zechcecie towarzyszyc nam przy poznej kolacji? — zaproponowal Vetinari, przygladajac sie obojgu uwaznie.
— Nie, nie chcemy sie narzucac, ale dziekuje za zaproszenie. Mam jeszcze wiele do zalatwienia. Lady Margolotto…
— Tak?
— Zechce pani podejsc?
Glenda obserwowala ich twarze: lekki usmieszek Vetinariego, jej urazona mine, spokojna pewnosc Nutta. Szelest dlugiej czarnej sukni upajal dzwiekiem, gdy lady Margolotta zeszla po ostatnich schodach i stanela przed orkiem.
— Czy mam teraz wartosc? — zapytal Nutt.
— Tak, Nutt, masz.
— Dziekuje — rzekl Nutt. — Ale przekonuje sie, ze wartosc jest czyms, co trzeba gromadzic bezustannie. Prosila pani, zebym stal sie odpowiedni. Czy sie stalem?
— Tak, Nutt, stales sie.
— Czego teraz pani sobie zyczy?
— Zebys odszukal orki zyjace w Dalekim Uberwaldzie i wyprowadzil je z ciemnosci.
— A wiec sa jeszcze inne orki, takie jak ja?
— Moze kilkadziesiat. Ale trudno je uznac za takie jak ty. To zalosna gromada.
— Czy to one powinny zalowac? — spytal Nutt.
Glenda patrzyla na ich twarze. Dziwne, ale lady Margolotta wygladala na zaskoczona.
— Wiele zlych rzeczy dzialo sie w Imperium Zla — rzekla. — Najlepsze, co mozemy teraz zrobic, to probowac je cofnac. Czy pomozesz w tym przedsiewzieciu?
— Na wszelkie mozliwe sposoby — obiecal.
— Chcialabym, zebys nauczyl ich cywilizowanego zachowania — oswiadczyla chlodno Lady.
Zastanowil sie przez chwile.
— Tak, oczywiscie. Sadze, ze to calkiem mozliwe — stwierdzil.
— A kogo pani wysle, zeby uczyl ludzi?
Uslyszeli krotki wybuch smiechu. Vetinari natychmiast podniosl dlon do ust.