— Nic zupelnie — zapewnil.

— Moi urzednicy twierdza, ze prawie co noc podobny list wsuwany jest pod drzwi — rzekl Patrycjusz. — Jak rozumiem, nikogo nie zauwazono.

— Mam to zbadac? Nie powinno byc trudno znalezc w miescie kogos, kto slini sie przy pisaniu, a ortografie ma jeszcze gorsza niz Marchewa.

— Bardzo dziekuje, sir — wtracil Marchewa.

— Zaden z gwardzistow nie zameldowal, by cokolwiek zauwazyli — powiedzial Patrycjusz. — Czy jest w Ankh-Morpork jakas grupa specjalnie zainteresowana dobrobytem psow?

— Watpie, sir.

— Zatem zignoruje te listy pro tern — zdecydowal Vetinari. Wilgotny list z plasnieciem wyladowal w koszu. — Przejdzmy do pilniejszych spraw. O czym to… Co pan wie na temat Bzyku?

Vimes wytrzeszczyl oczy. Marchewa chrzaknal dyskretnie.

— Rzeki czy miasta, sir? Patrycjusz sie usmiechnal.

— Wie pan, kapitanie, juz dawno przestal mnie pan zaskakiwac. Chodzilo mi o miasto.

— To jedno z wiekszych miast w Uberwaldzie, sir — tlumaczyl Marchewa. — Eksport: cenne metale, skora, drewno i oczywiscie tluszcz z glebokich kopalni tluszczu w Schmaltzbergu…

— Istnieje miasto o nazwie Bzyk? — spytal Vimes, wciaz zaskoczony tempem, w jakim dotarli tam od wilgotnego listu o psach.

— Scisle mowiac, sir, poprawna wymowa to raczej Bezik — odparl Marchewa.

— Mimo wszystko…

— A w Beziku, sir, „Morpork” brzmi tak samo jak ich okreslenie dla elementu damskiej bielizny — ciagnal Marchewa. — Kiedy sie zastanowic, na swiecie jest tylko skonczona liczba sylab…

— Ale skad ty o tym wiesz, Marchewa?

— Och, czlowiek slyszy to i owo, sir. Tu i tam…

— Doprawdy? A ktory konkretnie element…

— Cos niezwykle waznego zdarzy sie tam za kilka tygodni — przerwal mu Vetinari. — Cos, musze zaznaczyc, co bedzie mialo istotne znaczenie dla przyszlej pomyslnosci Ankh-Morpork.

— Koronacja dolnego krola — domyslil sie Marchewa. Vimes spojrzal na niego, potem na Patrycjusza, potem znow na Marchewe.

— Czy jest jakis biuletyn, ktory tu krazy, ale jakos do mnie nie dotarl?

— Spolecznosc krasnoludow od miesiecy praktycznie o niczym innym nie mowi, sir.

— Naprawde? — zdziwil sie Vimes. — Chodzi o te zamieszki? Te conocne bojki w krasnoludzich barach?

— Kapitan Marchewa ma racje, Vimes. To bedzie wielka uroczystosc, w ktorej wezma udzial przedstawiciele licznych rzadow. Oraz rozmaitych ksiestw Uberwaldzkich, poniewaz dolny krol wlada tylko tymi czesciami Uberwaldu, ktore znajduja sie pod powierzchnia. Jego przychylnosc jest cenna. Bez watpienia bedzie tam Borogravia i Genoa, prawdopodobnie nawet Klatch.

— Klatch? Przeciez oni maja do Uberwaldu jeszcze dalej niz my! Po co zadaja sobie trud?

Vimes przerwal na chwile i zastanowil sie.

— Ha! Bylem glupi. Gdzie sa pieniadze?

— Slucham, komendancie?

— Tak mawial moj dawny sierzant, kiedy czegos nie rozumial, sir. Trzeba odkryc, gdzie sa pieniadze, i sprawa jest juz w polowie rozwiazana.

Vetinari podniosl sie i stanal przy wielkim oknie, plecami do nich.

— Uberwald to wielka kraina — powiedzial, jakby zwracal sie do szyby. — Mroczna. Tajemnicza. Starozytna…

— Wielkie, nietkniete zloza wegla i rud zelaza — dodal Marchewa. — I tluszcz, naturalnie. Najlepsze swiece, lampy oliwne i mydlo pochodza w ostatecznym rozrachunku ze zloz Schmaltzbergu.

— Dlaczego? Mamy przeciez wlasne rzeznie, prawda?

— Ankh-Morpork zuzywa wiele swiec, sir.

— Z cala pewnoscia nie zuzywa wiele mydla — odparl Vimes.

— Wiele jest zastosowan dla tluszczu i loju, sir. Nie jestesmy w stanie samodzielnie zaspokoic wszystkich potrzeb.

— Ach… — mruknal Vimes. Patrycjusz westchnal.

— Oczywiscie mam nadzieje, ze uda nam sie wzmocnic powiazania handlowe z roznymi narodami w granicach Uberwaldu — powiedzial. — Sytuacja tam jest w najwyzszym stopniu niepewna. Jak duzo pan wie na temat Uberwaldu, komendancie?

Vimes, ktorego wiedza o geografii siegala mikroskopijnych szczegolow w zasiegu pieciu mil od Ankh- Morpork, a byla zwyczajnie mikroskopijna poza nim, niepewnie pokiwal glowa.

— Tylko ze wlasciwie to nie jest panstwo — ciagnal Vetinari. — To…

— To raczej cos, co istnieje, zanim zaistnieja panstwa — dokonczyl Marchewa. — Sklada sie glownie z ufortyfikowanych miast i posiadlosci feudalnych, bez prawdziwych granic i z cala masa lasow pomiedzy. Zawsze trwaja tam jakies zatargi. Nie istnieje prawo inne niz stanowione przez lokalnych wladcow, i szerzy sie wszelkiego rodzaju bandytyzm.

— Calkiem inaczej niz w domu, w naszym ukochanym miescie — mruknal Vimes niezupelnie pod nosem.

Patrycjusz rzucil mu obojetne spojrzenie.

— W Uberwaldzie nie ustala dawna niechec miedzy trollami i krasnoludami — ciagnal Marchewa. — Sa tam duze obszary kontrolowane przez feudalne klany wampirow albo wilkolakow, sa takze trakty z o wiele wyzszym niz normalne magicznym promieniowaniem tla. To bardzo chaotyczna kraina i czasem trudno uwierzyc, ze jestesmy juz w Wieku Nietoperza. Trzeba jednak miec nadzieje, ze sytuacja sie wkrotce poprawi i Uberwald szczesliwie dolaczy do wspolnoty narodow.

Vimes i Vetinari wymienili znaczace spojrzenia. Marchewa przemawial czasem, jakby czytal wypracowanie o spoleczenstwie, napisane przez naiwnego chlopca z choru swiatynnego.

— Dobrze pan to ujal — pochwalil Vetinari. — Jednak do tego radosnego dnia Uberwald pozostaje zagadka owinieta w tajemnice owinieta w sekret.

— Nie wiem, czy dobrze zrozumialem — odezwal sie Vimes. — Uberwald jest jak wielki klops z lojem, ktory wszyscy nagle zauwazyli i teraz, kiedy ta koronacja daje pretekst, wszyscy musimy pedzic tam z nozem, widelcem i lyzka, zeby jak najwiecej zaladowac sobie na talerz?

— Panska ocena realiow politycznych jest doprawdy mistrzowska, Vimes. Brakuje panu tylko odpowiedniego slownictwa. Ankh-Morpork musi, naturalnie, wyslac swojego przedstawiciela. Ambasadora, krotko mowiac.

— Nie sugeruje pan chyba, ze powinienem sie zajac ta sprawa, prawda? — upewnil sie Vimes.

— Och, nie moglbym tam poslac komendanta Strazy Miejskiej. Wiekszosc panstewek Uberwaldu nie ma zadnej koncepcji nowoczesnych, cywilnych sil porzadkowych.

Vimes odprezyl sie.

— Zamiast tego wysylam diuka Ankh — ciagnal Patrycjusz. Vimes wyprostowal sie gwaltownie.

— Panuja tam zasadniczo stosunki feudalne — kontynuowal Vetinari. — Wielka wage przywiazuja do tytulow…

— Czy rozkazuje mi pan jechac do Uberwaldu?

— Rozkazuje, wasza laskawosc? — Vetinari wydawal sie wstrzasniety i zatroskany. — Wielkie nieba, musialem zle zrozumiec lady Sybil… Zapewniala mnie wczoraj, ze wakacje daleko od Ankh-Morpork znakomicie panu zrobia.

— Rozmawial pan z Sybil?

— Owszem, na przyjeciu dla nowego przewodniczacego Gildii Krawcow. Pamietam, ze wyszedl pan wczesniej. Wezwano pana. Jakis nagly przypadek, jak rozumiem. Lady Sybil wspomniala, ze jest pan, jak to okreslila, wiecznie na sluzbie, i jakos tak sie zgadalo… Och, mam nadzieje, ze nie doprowadze do jakichs malzenskich nieporozumien…

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату