— Nie moge opuscic miasta wlasnie teraz! — oswiadczyl zrozpaczony Vimes. — Jest tyle do zrobienia…
— Wlasnie dlatego Sybil uznala, ze powinien pan wyjechac.
— Ale otworzylismy nowy osrodek szkoleniowy…
— Ktory w tej chwili dziala juz bez problemow, Sir — wtracil Marchewa. — Cala siec golebi pocztowych jest zupelnie poplatana…
— Dalo sieja mniej wiecej uporzadkowac, sir, kiedy zmienilismy im karme. Poza tym sekary doskonale spelniaja swoje zadanie.
— Mielismy powolac Straz Rzeczna…
— Przez tydzien czy dwa i tak nic nie mozna zrobic, sir. Dopoki nie wylowimy lodzi.
— Rury w komisariacie na Flaku sa…
— Wyslalem hydraulikow, zeby sie nimi zajeli, sir.
Vimes wiedzial juz, ze przegral. Przegral w chwili, kiedy okazalo sie, ze w cala sprawe zamieszana jest Sybil, poniewaz zawsze stanowila machine obleznicza niezwykle skuteczna wobec jego murow obronnych. Ale nie mial zamiaru poddawac sie bez walki.
— Wie pan przeciez, ze nie radze sobie z dyplomatyczna rozmowa — powiedzial.
— Wrecz przeciwnie, Vimes. Oszolomil pan caly korpus dyplomatyczny w Ankh-Morpork — zapewnil lord Vetinari. — Nie sa przyzwyczajeni do mowienia wprost. To ich zbija z tropu. Co pan powiedzial w zeszlym miesiacu istanzianskiemu ambasadorowi?
— Przerzucil papiery na biurku. — Zaraz, mialem tu gdzies skarge… A tak… W kwestii incydentow granicznych na rzece Slipnir zasugerowal pan, ze dalsze takie naruszenia poskutkuja tym, ze on osobiscie, to znaczy ambasador, cytuje: „wroci do domu w karetce”.
— Bardzo mi przykro, sir, ale mialem za soba ciezki dzien, a on mi dzialal na…
— Od tego dnia ich sily zbrojne cofnely sie tak daleko, ze sa juz praktycznie w innym kraju. — Patrycjusz odsunal dokument na bok.
— Musze przyznac, ze panska uwaga, choc jedynie bardzo ogolnie zgodna z moimi opiniami w tej sprawie, przynajmniej byla zwiezla. Jak sie zdaje, wygladal pan rowniez bardzo groznie.
— Bo ja zwykle tak wygladam…
— Z cala pewnoscia. Na szczescie w Uberwaldzie bedzie pan musial wygladac jedynie przyjaznie.
— Ale nie wymaga pan chyba, zebym mowil cos w rodzaju „A moze sprzedacie nam caly wasz tluszcz bardzo tanio?”, prawda… — upewnil sie zrozpaczony Vimes.
— Nie jest wymagane, by prowadzil pan osobiscie jakiekolwiek negocjacje. Tym zajmie sie jeden z moich urzednikow, ktory powola tymczasowa ambasade i przedyskutuje te sprawy ze swoimi odpowiednikami na rozmaitych dworach Uberwaldu. Wszyscy urzednicy mowia tym samym jezykiem. Pan ma jedynie byc tak ksiazecy, jak tylko pan potrafi. Oczywiscie bedzie panu towarzyszyl orszak. Personel — dodal Vetinari, widzac tepy wzrok Vimesa. Westchnal. — Ludzie, ktorzy z panem pojada. Proponuje sierzant Angue, sierzanta Detrytusa i kapral Tyleczek.
— Aha… — Marchewa z uznaniem pokiwal glowa.
— Przepraszam… — powiedzial Vimes. — Mam wrazenie, ze jakos stracilem spory fragment rozmowy.
— Wilkolak, troll i krasnolud — wyjasnil Marchewa. — Mniejszosci etniczne, sir.
— …Tyle ze w Uberwaldzie sa wiekszosciami etnicznymi — dodal Vetinari. — Ta trojka funkcjonariuszy wlasnie stamtad pochodzi, o ile mi wiadomo. Ich obecnosc powie wiecej niz grube tomy…
— Ja nie dostalem nawet kartki — odparl Vimes. — Wolalbym raczej…
— Sir, w ten sposob zademonstruje pan mieszkancom Uberwaldu, ze my tutaj, w Ankh-Morpork, jestesmy spoleczenstwem wielokulturowym — przekonywal Marchewa.
— Ach, rozumiem. „Ludzie jak my” — mruknal ponuro Vimes. — Ludzie, z ktorymi mozna robic interesy.
— Czasami — wtracil kwasnym tonem Vetinari — naprawde mam wrazenie, ze poziom cynizmu w strazy jest…jest…
— Niewystarczajacy? — dokonczyl Vimes. Odpowiedzialo mu milczenie.
— No dobrze — westchnal. — Pojde polerowac galki na mojej koronie…
— Korona diuka, jesli dobrze pamietam heraldyke, nie ma zadnych galek. Jest stanowczo… spiczasta. — Patrycjusz przesunal w jego strone niewielki stosik papierow zwienczony zaproszeniem ze zloconymi brzegami. — Kaze natychmiast przeslac… sekara. Dokladniejsza odprawe przeprowadzimy pozniej. Prosze przekazac diuszesie moje wyrazy szacunku. I nie pozwolcie mi, panowie, dluzej zajmowac wam czasu…
— Zawsze to mowi — burczal Vimes, gdy razem z kapitanem zbiegali juz po schodach. — Wie, ze nie znosze byc mezem diuszesy.
— Myslalem, ze pan i lady Sybil…
— Kapral Tyleczek ma sluzbe przy golebiach, Detrytus jest na nocnym patrolu ze Swiresem, a Angua dostala specjalne zadanie na Mrokach, sir. Pamieta pan? Z Nobbym?
— Bogowie, tak… Dobrze. Kiedy zjawia sie jutro, lepiej ich do mnie przyslij. A przy okazji, zdejmij Nobby’emu te potworna peruke i gdzies ja schowaj. — Vimes przegladal papiery. — Nigdy nie slyszalem o dolnym krolu krasnoludow — wyznal. — Zawsze mi sie wydawalo, ze „krol” w krasnoludzim oznacza kogos w rodzaju star-szego inzyniera.
— No tak, ale dolny krol jest dosc wyjatkowy — odparl Marchewa.
— Dlaczego?
— Wszystko sie zaczelo od Kajzerki z Kamienia, sir.
— Od czego?
— Czy moglibysmy wrocic do Yardu okrezna droga, sir? Latwiej mi bedzie wytlumaczyc.
Mloda kobieta stala na rogu ulicy na Mrokach. Jej ogolna postawa sugerowala, ze jest kims, kto w specyficznej gwarze tego rejonu nazywany jest dama dworu. Dokladniej: dama z dworu, czekajaca na Odpowiedniego Mezczyzne. A w kazdym razie mezczyzne dysponujacego odpowiednia gotowka.
Od niechcenia kolysala torebka.
Byl to wyraznie rozpoznawalny sygnal dla kazdego, kto mial chocby mozg golebia. Czlonek Gildii Zlodziei przeszedlby ostroznie druga strona ulicy, obdarzajac te kobiete uprzejmym, a co wazniejsze nieagresywnym skinieniem glowy. Nawet mniej uprzejmi niezalezni zlodzieje, ktorzy czaili sie w tej okolicy, dwa razy by sie zasta-nowili, nim spojrzeliby lakomie na torebke. Gildia Szwaczek wymierzala sprawiedliwosc bardzo szybko i nieodwracalnie.
Chude cialo Zalatwione Duncana nie dysponowalo jednak mozgiem golebia. Niski czlowieczek przez cale piec minut wpatrywal sie w torebke jak kot, a teraz hipnotyzowala go sama mysl ojej zawartosci. Niemal wyczuwal smak pieniedzy. Wzniosl sie na palce, opuscil glowe, wypadl z zaulka, porwal torebke i przebiegl jeszcze kilka cali, nim swiat wokol eksplodowal, a on sam wyladowal w blocie.
Cos przy jego uchu zaczelo sie slinic. Slyszal tez niski, przeciagly warkot — obietnice tego, co sie stanie, jesli sprobuje sie poruszyc.
Potem uslyszal kroki, a katem oka dostrzegl plame twarzy.
— Och, Zalatwione… — odezwal sie glos. — Wyrywanie damom torebek? Nisko upadles, nawet jak na ciebie. Naprawde moglo ci sie cos stac. To tylko Duncan, panienko. Nie sprawia klopotow. Mozna go puscic.
Ciezar zniknal z plecow Duncana. Uslyszal, jak cos odbiega w mrok zaulka.
— Zalatwilem to, zalatwilem — powtarzal desperacko zlodziejaszek, gdy kapral Nobbs pomagal mu wstac.
— Tak, wiem. Widzialem — przyznal Nobby. — A wiesz, co by sie z toba stalo, gdyby zobaczyla to Gildia Zlodziei? Bylbys juz trupem splywajacym rzeka, bez szans na przepustke za dobre sprawowanie.
— Nienawidza mnie, bo jestem taki dobry — tlumaczyl Duncan przez swa skoltuniona brode. — Nie