Vimes zapial plaszcz i zdjal z kolka helm.
— A wiec ktos ukradl replike Kajzerki z Kamienia, kiedy za kilka tygodni ta prawdziwa ma byc wykorzystana w bardzo waznej ceremonii. Uwazam to za bardzo intrygujace.
— I ja tak pomyslalem, sir. Vimes westchnal.
— Nie cierpie tych politycznych historii.
Kiedy wyszli, lady Sybil siedziala przez chwile i wpatrywala sie w swoje dlonie. Potem zaniosla lampe do biblioteki i zdjela z polki cienki tomik oprawny w biala skore, na ktorej zlotem wytloczono slowa „Nasz slub”.
To bylo niezwykle wydarzenie. Wyzsze sfery Ankh-Morpork — tak wysokie, ze az cuchna, jak mawial Sam — zjawily sie glownie z ciekawosci. Ona byla najlepsza partia w miescie, stara panna, ktora nigdy nie myslala, ze wyjdzie za maz, on zas zwyklym kapitanem strazy, ktory czesto irytowal wiele osob.
Album zawieral ikonogramy z ceremonii. Tu ona, raczej wylewna niz promienna, a tutaj Sam, z pospiesznie przygladzonymi wlosami, patrzacy gniewnie na wizjer. Tutaj sierzant Colon tak nadymajacy piers, ze stopy niemal odrywaja sie od ziemi, i Nobby z szerokim usmiechem, a moze tylko robiacy miny; z Nobbym trudno powiedziec.
Sybil ostroznie przewracala kartki. Powkladala miedzy nie arkusiki bibulki, by chronic ikonogramy.
Pod wieloma wzgledami, tlumaczyla sobie, miala szczescie. Byla dumna z Sama. Ciezko pracowal dla ludzi. Troszczyl sie o tych, ktorzy nie sa wazni. Zawsze mial wiecej spraw, niz bylo dla niego dobre. Byl najbardziej cywilizowanym czlowiekiem, jakiego w zyciu spotkala. Nie szlachetnie urodzonym, dzieki niebiosom, ale szlachet- nym. I dobrym.
Nigdy nie wiedziala, co on wlasciwie robi. Och, wiedziala, jakie ma stanowisko, naturalnie, ale zdawala sobie sprawe, ze niewiele czasu spedza za biurkiem. Kiedy w koncu przychodzil do lozka, zwykle wciskal ubrania wprost do kosza z praniem. Dopiero pozniej od dziewczyny z pralni dowiadywala sie o plamach krwi i blota. Kra- zyly pogloski o poscigach szczytami dachow, walkach twarza w twarz — i kolano w krocze — z ludzmi o imionach jak Harry „Ryglokroj” Weems…
Istnial Sam Vimes, ktorego znala, ktory wychodzil, a potem wracal do domu. I byl inny Sam Vimes, ktory wlasciwie nie nalezal do niej i zyl raczej w tym samym swiecie co ci wszyscy ludzie o okropnych imionach.
Sybil Ramkin wychowano, by byla osoba zapobiegliwa, myslaca, dystyngowana, choc raczej w stylu praktycznym. I tak, by lagodnie oceniala ludzi.
W ciszy domostwa raz jeszcze przejrzala obrazki. Potem glosno wytarla nos i wrocila do pakowania oraz innych rozsadnych zajec.
Kapral Cudo Tyleczek przedstawiala sie jako „Cheri”. Byla „nia”, a zatem rzadkim kwiatem w Ankh-Morpork. Nie chodzi o to, ze krasnoludow nie interesowal seks. Dostrzegaly istotne zapotrzebowanie na nowe krasnoludy, ktorym moglyby zostawiac swoje majatki, i zeby ktos kontynuowal prace wydobywcze, kiedy one same juz odejda. Rownoczesnie jednak nie dostrzegaly zadnej potrzeby rozrozniania plci w zadnej sytuacji, chyba ze calkiem na osobnosci. Nie istnialo cos takiego jak krasno-ludzi zaimek zenski ani — kiedy dzieci jadly juz pokarmy stale — cos takiego jak praca odpowiednia dla kobiet.
Potem w Ankh-Morpork zjawila sie Cudo Tyleczek i zobaczyla, ze sa tu osoby, ktore nie nosza kolczug ani skorzanej bielizny[3], za to nosza ubrania w ciekawych kolorach i podniecajace makijaze, i ze osobnicy ci nazywani sa kobietami[4]. I w jej malej, okraglej glowie pojawila sie mysl: Dlaczego nie ja?
Teraz w piwnicach i krasnoludzich barach w calym miescie byla potepiana jako pierwszy w Ankh-Morpork krasnolud, ktory nosi spodnice. Byla to twarda brazowa skora, obiektywnie tak erotyczna jak kawalek drewna, ale — jak wskazywaly niektore starsze krasnoludy — gdzies tam pod spodem byly jego[5] kolana.
Co gorsza, odkrywali ostatnio, ze posrod ich synow sa tez — dlawili sie tym slowem — corki. Cudo okazala sie tylko piana na szczycie fali. Niektore mlodsze krasnoludy niesmialo uzywaly cieni do oczu i deklarowaly, ze tak naprawde to nie lubia piwa. Przez krasnoludzia spolecznosc plynely nowe prady.
Krasnoludzia spolecznosc nie bylaby przeciwna temu, zeby rzucic pare kamieni w kierunku tych kolyszacych sie na powierzchni nurtu, jednak kapitan Marchewa wyraznie dal do zrozumienia, ze bedzie to atak na funkcjonariusza, a w tych kwestiach straz ma bardzo stanowcze poglady. I chocby zloczyncy byli bardzo niscy, ich stopy naprawde nie dotkna ziemi.
Cudo zachowala swoja brode i okragly helm, naturalnie. Co innego deklarowac, ze sie jest kobieta, ale nie do pomyslenia bylaby deklaracja, ze nie jest sie krasnoludem.
— Sprawa otwarta i zamknieta, sir — oznajmila, kiedy zauwazyla wchodzacego Vimesa. — Otworzyli okno w pomieszczeniu na tylach, zeby sie tu dostac, czysta robota, i nie zamkneli frontowych drzwi, kiedy wychodzili. Rozbili gablote Kajzerki. Wokol podstawki lezy pelno szkla. O ile moglam sie zorientowac, nie wzieli nic innego. Zostawili w kurzu mnostwo sladow stop. Zrobilam pare obraz-kow, ale odciski byly zatarte i nie na wiele sie zdaly. To wlasciwie wszystko.
— Zadnych porzuconych niedopalkow, portfeli, kawalkow papieru z wypisanym adresem? — upewnil sie Vimes.
— Nie. Bardzo nieuprzejmi zlodzieje.
— To na pewno — przyznal posepnie Marchewa.
— Pytanie, jakie przychodzi czlowiekowi do glowy — rzekl Vimes — brzmi: dlaczego ta sprawa smierdzi jeszcze bardziej niz kocie siki?
— Mocno, prawda? — zgodzila sie Cudo. — Z dodatkowym zapachem siarki. Funkcjonariusz Ping twierdzi, ze cuchnelo tak, kiedy tu wszedl, ale nie ma sladow kocich lap.
Vimes przykucnal i przyjrzal sie rozbitej szybie.
— Jak sie o tym dowiedzielismy? — zapytal, przesuwajac palcem kilka odlamkow.
— Funkcjonariusz Ping uslyszal brzek, sir. Podszedl od tylu i zobaczyl otwarte okno. Wtedy przestepcy uciekli przez drzwi.
— Bardzo mi przykro, sir. — Ping zasalutowal.
Byl mlodym czlowiekiem o ostroznym spojrzeniu i wygladal, jakby przez caly czas szykowal sie do odpowiedzi na pytanie.
— Wszyscy popelniamy bledy — uspokoil go Vimes. — Uslyszeliscie pekajaca szybe?
— Tajest, sir. I ktos zaklal.
— Naprawde? A co powiedzial?
— No… „Szlag”, sir.
— Wiec poszliscie na tyl muzeum, zobaczyliscie otwarte okno i…?
— Zawolalem: Jest tam kto?”, sir.
— Tak? A co byscie zrobili, gdyby jakis glos odpowiedzial: „Nie”? Nie, nie musicie odpowiadac. Co bylo potem?
— No… Znowu uslyszalem pekajace szklo i kiedy wrocilem na front budynku, zastalem otwarte drzwi, a ich juz nie bylo. No to wrocilem do Yardu i opowiedzialem kapitanowi Marchewie, bo wiem, ze bardzo sie przejmuje tym muzeum.
— Dziekuje… Ping, tak?
— Tajest. — I calkiem niepytany, ale wyraznie gotow do odpowiedzi, Ping dodal jeszcze: — To slowo pochodzi z dialektu i oznacza podmokla lake albo leg, sir.
— Jestescie wolni.
Funkcjonariusz wyraznie odetchnal z ulga i wyszedl.
Vimes pozwolil, by jego mysli zaczely bladzic. Lubil takie chwile, te niewielkie zaglebienia czasu, kiedy zbrodnia lezala przed nim, a on wierzyl, ze swiat zdolny jest do rozwiazania. Wtedy wlasnie czlowiek naprawde patrzy na to, co jest do zobaczenia, a czasem to, czego nie ma, okazuje sie najciekawsze ze wszystkiego.
Kajzerka lezala na postumencie wysokosci trzech stop, wewnatrz gabloty zrobionej z pieciu szklanych plyt tworzacych pudlo przysrubowane do postumentu.
— Rozbili te szyby przypadkiem — stwierdzil w koncu.
— Naprawde, sir?