slyszales o kradziezy u Cala Jol-sona w zeszlym miesiacu? To ja go zalatwilem.

— Zgadza sie, Duncan. To ty.

— I obrobilem skarbiec ze zlotem w zeszlym tygodniu. To tez ja. Wcale nie Weglarz i jego chlopcy.

— Nie, Duncan, to byles ty.

— I ta robota u zlotnika, co to wszyscy mowia, ze Chrupki Ron zalatwil…

— Ty zalatwiles, prawda?

— Zgadza sie — potwierdzil Duncan.

— I to ty ukradles bogom ogien, co, Duncan? — Nobby usmiechnal sie zlosliwie pod peruka.

— Tak, to ja. — Duncan kiwnal glowa. Pociagnal nosem. — Bylem wtedy o wiele mlodszy, ma sie rozumiec. — Wytrzeszczyl na Nob-by’ego swe oczy krotkowidza. — Dlaczego nosisz sukienke, Nobby?

— Tajna akcja.

— Jasne. — Duncan niepewnie przestapil z nogi na noge. — Nie dalbys mi paru pensow, Nobby? Od dwoch dni nic nie jadlem. W mroku blysnely monety.

— A teraz znikaj — rzucil kapral.

— Dzieki, Nobby. Gdybyscie mieli jakies niewyjasnione zbrodnie, wiesz, gdzie mnie szukac.

I zlodziej odszedl, utykajac.

Za Nobbsem pojawila sie sierzant Angua dopinajaca polpancerz.

— Biedaczysko — stwierdzila.

— W swoim czasie byl dobrym zlodziejem. — Nobby wyjal z torebki notes i zapisal kilka linijek.

— Ladnie, ze mu pomogles.

— Zawsze moge odebrac sobie pieniadze z puszki — odparl. — A teraz wiemy, kto zwinal te sztabki. Zasluze u pana Vimesa na pioro do helmu…

— Czepka, Nobby.

— Co?

— Do twojego czepka. Masz wokol niego calkiem ladne kwiatki.

— A… no tak.

— Nie to, ze sie skarze — powiedziala Angua — ale kiedy dostalismy te robote, myslalam, ze to ja bede przyneta, a ty wsparciem.

— No tak, ale skoro jest panienka… — Nobby zmarszczyl czolo, wslizgujac sie na nieznane terytoria lingwistyczne. — Mor… por… log… icz… nie uzdolniona…

— Wilkolak, Nobby. Znam to slowo.

— Wlasnie. No to oczywiscie czajenie sie lepiej panience wychodzi i… i oczywiscie nie jest wlasciwe, zeby kobiety musialy sluzyc za przynety w pracy policyjnej…

Angua zawahala sie, jak czesto sie jej zdarzalo, kiedy usilowala rozmawiac z Nobbym na trudne tematy. Przesunela dlonmi przed soba, jak gdyby ugniatala niewidzialne ciasto swych mysli.

— Chodzi o to… Znaczy, ludzie mogliby… Wiesz… no… Wiesz, jak ludzie nazywaja mezczyzn, ktorzy nosza peruki i suknie?

— Tak, panienko.

— Wiesz?

— Tak. Prawnicy, panienko.

— Dobrze. Tak, dobrze — odparla powoli Angua. — A teraz sprobuj inaczej…

— Eee… Aktorzy, panienko? Angua zrezygnowala.

— Dobrze ci w tej tafcie, Nobby — pochwalila.

— Nie wydaje sie panience, ze wygladam grubo? Angua pociagnela nosem.

— Och, nie… — szepnela.

— Pomyslalem, ze lepiej pochlapie sie czyms pachnacym dla zachowania pozorow prawdopozorenstwa… podobienstwa — wyjasnil pospiesznie Nobby.

— Co? Nie… — Angua potrzasnela glowa i znowu wciagnela powietrze. — Wyczuwam cos jeszcze…

— Dziwne, bo to pachnidlo jest dosc gryzace i nie wydaje mi sie, zeby lilia z dolin tak pachniala…

— To nie perfumy.

— …Ale ta lawenda, co ja mieli, to mozna by nia mosiadz czyscic…

— Nobby, dasz rade sam wrocic do komisariatu na Flaku? — spytala Angua.

Mimo rosnacej paniki pomyslala: W koncu co moze sie zdarzyc?

— Tak, panienko.

— Boja musze cos… rozwiazac.

Odeszla szybko, a nowy zapach wypelnial jej nozdrza. Musial byc calkiem mocny, skoro pokonal Eau de Nobbs… I byl. Och, byl…

Nie tutaj, myslala. Nie teraz.

Nie on.

* * *

Uciekajacy czlowiek zakolysal sie na mokrej od sniegu galezi i zdolal zeskoczyc na konar sasiedniego drzewa. To oddalilo go od strumienia. Jak dobry maja wech? Swietny, wiedzial o tym. Ale czy az tak swietny?

Przeszedl na kolejna zwisajaca galaz. Jesli biegna wzdluz brzegow, a sa dostatecznie inteligentne, by to robic, nigdy sie nie zorientuja, ze opuscil koryto strumienia.

Uslyszal wycie — gdzies po lewej stronie. Skierowal sie w prawo, w mrok puszczy.

* * *

Vimes slyszal, jak Marchewa szuka czegos po ciemku. Po chwili klucz zgrzytnal w zamku.

— Myslalem, ze tym miejscem zarzadza teraz Kampania Rownego Wzrostu — powiedzial.

— Trudno znalezc wolontariuszy — odparl Marchewa. Przepuscil go przodem w niskich drzwiach i zapalil swiece. — Zagladam tu codziennie, zeby miec wszystko na oku, ale nikt inny jakos sie nie interesuje.

— Nie rozumiem dlaczego — zapewnil Vimes, rozgladajac sie po Muzeum Chleba Krasnoludow.

Jedyna pozytywna opinia, jaka mozna by wyrazic o rozmaitym lezacym wokol pieczywie, byla ta, ze jest pewnie tak samo jadalne jak w dniu, gdy zostalo upieczone.

Chociaz lepszym okresleniem byloby „wykute”. Chleb krasnoludow wykorzystywany byl jako posilek tylko w ostatecznosci, a sluzyl takze jako bron i waluta. Krasnoludy, o ile Vimes sie orientowal, nie nalezaly do osobnikow religijnych, jednak sposob, w jaki myslaly o chlebie, byl temu bliski.

Gdzies w mroku cos brzeknelo i zachrobotalo.

— Szczury — stwierdzil Marchewa. — Caly czas probuja zjadac chleb krasnoludow, biedaczyska. No, jestesmy na miejscu. Kajzerka z Kamienia. Replika, naturalnie.

Vimes przyjrzal sie nieksztaltnemu obiektowi na zakurzonej podstawce. Byl mniej wiecej podobny do kajzerki, ale tylko wtedy, jesli czlowiek z gory wiedzial, czego sie spodziewac. W przeciwnym razie termin „kawal skaly” opisywal ten eksponat w mia-re precyzyjnie. Mial rozmiar i ksztalt zblizony do dobrze wysiedzianej poduszki. Dalo sie zauwazyc charakterystyczne gwiazdziste naciecia.

— Moja zona kladzie na czyms takim stopy, kiedy jest bardzo zmeczona — zauwazyl.

— Ma tysiac piecset lat — oswiadczyl Marchewa z czyms zblizonym do podziwu w glosie.

— Mowiles chyba, ze to replika…

— No tak, ale replika czegos bardzo waznego, sir.

Vimes pociagnal nosem. W powietrzu dawal sie wyczuc dosc intensywny zapach.

— Mocno tu pachnie kotami, prawda?

— Niestety, poluja tutaj na szczury, sir. Szczur, ktory schrupie kawalek chleba krasnoludow, nie jest w stanie uciekac.

Vimes zapalil cygaro. Marchewa rzucil mu spojrzenie pelne ogolnej dezaprobaty.

— Jestesmy wdzieczni odwiedzajacym za niepalenie tutaj — powiedzial.

— Dlaczego? Nie wiecie przeciez, czy zapala. — Vimes oparl sie o gablote. — No dobrze, kapitanie. Dlaczego tak naprawde mam jechac do… Bzyku? Nie znam sie wprawdzie na dyplomacji, ale wiem, ze nigdy nie

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату