lepszego. Silniejszego umyslu, umyslu posiadajacego prawdziwa moc, umyslu, ktory zapewni mu bezpieczenstwo.
Szukalo dlugo…
Nowe buty nie nadawaly sie zupelnie do niczego. Byly sztywne i lsniace. Lsniace buty! To hanba. Czyste buty to cos zupelnie innego. W odrobinie pasty, ktora zabezpiecza buty przed wilgocia, nie ma nic zlego. Ale buty powinny pracowac na siebie, a nie lsnic.
Akwila Dokuczliwa stala na chodniczku przed lozkiem, potrzasajac glowa. Postanowila je szybko zuzyc. Jak najszybciej.
No i jeszcze nowy slomkowy kapelusz ze wstazka. Co do niego tez miala watpliwosci.
Sprobowala sie przejrzec, ale zadanie okazalo sie dosc karkolomne, poniewaz lusterko bylo niewiele wieksze od jej dloni, na dodatek popekane i z plamami. Musiala je przesuwac, by zobaczyc tak duzo z siebie jak to mozliwe, a na dodatek pamietac poszczegolne kawalki, by potem je poskladac w calosc.
Dzisiaj… no coz, zazwyczaj nie robila w domu takich rzeczy, ale ten dzien byl szczegolny i wyjatkowo zalezalo jej, by ladnie wygladac, a poniewaz nikogo nie bylo w poblizu…
Odlozyla lusterko na rachityczny stolik stojacy tuz przy lozku posrodku przetartego dywanika, zamknela oczy i powiedziala:
— Zobacz mnie.
A gdzies na wzgorzach cos, co nie mialo ciala ani mozgu, ale czym kierowal przeokropny glod i nieskonczony lek, poczulo sile.
Gdyby mialo nos, zaczeloby niuchac w powietrzu.
Ale szukalo.
I znalazlo.
Znalazlo dziwny umysl, jakby jeden w drugim, coraz mniejsze i mniejsze! Taki mocny! I tak blisko!
Zmienilo nieco kierunek i przyspieszylo. Poruszajac sie, brzeczalo cicho, jakby przelatywal roj muszek.
Owce zaniepokojone czyms, czego nie mogly zobaczyc, uslyszec ani powachac, zabeczaly…
…i powrocily do przezuwania trawy.
Akwila otworzyla oczy. Oto byla, tylko o kilka krokow od samej siebie. Widziala tyl wlasnej glowy.
Uwaznie przesuwala sie po pokoju, nie patrzac na siebie w ruchu, poniewaz z wczesniejszych doswiadczen juz wiedziala, ze jesli tak zrobi, sztuczka zawiedzie.
Bylo to dosc trudne, ale wreszcie znalazla sie na wprost siebie, lustrujac sie z gory na dol.
Brazowe wlosy do pary do brazowych oczu… na to nic nie mogla poradzic. Przynajmniej wlosy byly czyste, twarz zreszta tez.
Miala na sobie nowa sukienke, co poprawialo ogolny stan rzeczy. Poniewaz w rodzinie Dokuczliwych rzadko kupowalo sie nowe rzeczy, sukienka byla oczywiscie na wyrost. Ale przynajmniej byla jasnozielona i tak naprawde nie siegala do ziemi. Akwila w swych lsniacych nowych butach i slomkowym kapeluszu wygladala… jak farmerska corka, z porzadnej rodziny, wybierajaca sie do swej pierwszej pracy. Nie bylo co grymasic.
Mogla tez dostrzec na swej glowie spiczasty kapelusz, ale na to juz musiala bardzo wytezyc wzrok. Trojkatny ksztalt byl jak lsnienie, ktore znikalo w momencie, gdy tylko sie je zauwazalo. To z jego powodu tak martwilo ja dodatkowe slomkowe nakrycie glowy, ale okazalo sie, ze jemu nic nie przeszkadzalo. A to dlatego, ze w pewnym sensie wcale go nie bylo. Byl niewidzialny, no chyba ze padalo. Slonce i wiatr przechodzily przez niego, jednak deszcz i snieg jakos go wyczuwaly i traktowaly jak rzecz materialna.
Spiczasty kapelusz otrzymala od najwiekszej czarownicy na calym swiecie, prawdziwej wiedzmy w czarnej sukni, w czarnym kapeluszu i o wzroku, ktory przenikal przez ciebie jak terpentyna przez chora owce. Byl to rodzaj nagrody. Poniewaz Akwila poslugiwala sie magia, i to calkiem powazna. Zanim to zrobila, nie wiedziala, ze potrafi; kiedy to robila, nie widziala, ze to robi, i potem nie wiedziala, jak tego dokonala. Teraz miala sie tego nauczyc.
— Przestan mnie widziec — zazyczyla sobie. I jej wizerunek… czy cokolwiek to bylo, bo nie byla pewna, na czym wlasciwie ta sztuczka polega… zniknal.
Kiedy po raz pierwszy to jej sie udalo, byla w szoku. A przeciez zawsze wiedziala, ze potrafi sama siebie zobaczyc, przynajmniej we wlasnej glowie. Wszystkie jej wspomnienia byly niczym male obrazki, na ktorych widniala Akwila, ktora cos robila albo sie czemus przygladala, a nie widoczki wpadajace do jej mozgu przez dwoje oczu. Jakas jej czesc przez caly czas sie jej przygladala.
Panna Tyk — kolejna wiedzma, ale latwiej sie z nia dalo rozmawiac niz z ta od kapelusza — powiedziala kiedys, ze wiedzma musi umiec „stac z boku” i ze dowie sie na ten temat wiecej, kiedy jej talent sie rozwinie, wiec Akwila przypuszczala, ze „zobacz mnie” stanowilo czesc tej umiejetnosci.
Niekiedy Akwili przychodzilo na mysl, ze powinna porozmawiac o tym z panna Tyk. O uczuciu, ze wychodzi z wlasnego ciala, ale jej cialo ma samodzielna wlasnosc poruszania sie niczym zombi. Wszystko dzialalo dobrze do momentu, kiedy oczy z jej braku ciala nie spojrzaly na jej cialo i nie dostrzegly, ze tym wlasnie sie stala. Bo wtedy jakas czesc jej umyslu wpadala w panike i natychmiast wracala do materialnej powloki. Jednak Akwila postanowila zachowac wiedze na ten temat dla siebie. Uwazala, ze nie musi opowiadac sie nauczycielce ze wszystkim. Trzeba przy tym przyznac, ze trik byl dobry, zwlaszcza kiedy nie mialo sie lustra.
Panna Tyk byla kims w rodzaju lowcy talentow. W ten wlasnie sposob wiedzmowatosc mogla przetrwac. Niektore z czarownic rozgladaly sie za dziewczetami wykazujacymi odpowiednie sklonnosci, a potem przydzielano im starsza wiedzme, ktora sluzyla pomoca. Nie uczyly jak czarowac. Uczyly, jak rozpoznawac, kiedy sie czaruje.
Wiedzmy przypominaja nieco koty. Nie przepadaja specjalnie za swoim towarzystwem, ale lubia wiedziec, gdzie znajduja sie wszystkie inne, tak na wszelki przypadek. Na przyklad by poinformowac cie, calkiem po przyjacielsku, ze zaczynasz sama do siebie gadac.
Wiedzmy nie sa strachliwe, tak mowila jej panna Tyk, ale wlasnie te najpotezniejsze baly sie (choc nie rozmawialy na ten temat) zejscia na zla droge. Tak latwo wstapic na sciezke bezmyslnego okrucienstwa tylko dlatego, ze dysponuje sie moca, a inni nie, tak latwo uwierzyc, ze inni sie nie licza, tak latwo uznac, ze jest sie ponad takie wartosci jak dobro i zlo. A na koncu tej drogi czekala chatka z piernika, w ktorej porosla brodawkami samotna Baba Jaga mamrotala cos do siebie.
Wiedzmy musialy miec swiadomosc, ze inne czarownice przygladaja im sie przez caly czas.
I wlasnie po to, pomyslala Akwila, nosi sie kapelusz. Zawsze mogla go dotknac, jesli tylko zamknela oczy. Mial za zadanie przypominac…
— Akwilo! — krzyknela jej matka, stajac u schodow. — Przyszla panna Tyk.
Poprzedniego dnia Akwila pozegnala sie z babcia Dokuczliwa.
Wysoko na wzgorzach zelazne kola starego wozu pasterskiego zapadly sie do polowy w trawie. Brzuchaty piec koslawie oparty o trawe poczerwienial od rdzy. Kredowe wzgorza pochlanialy je, tak jak wczesniej zabraly babcine kosci.
Chata zostala spalona w dniu smierci babci. Zaden z pasterzy nie osmielilby sie w niej zamieszkac, a nawet spedzic noc. Babcia Dokuczliwa zbyt wiele miejsca zajmowala w umyslach roznych ludzi, zbyt trudno bylo ja zastapic. Noca czy dniem, przez wszystkie pory roku, ona stanowila kwintesencje Kredy: byla najlepszym pasterzem, najmadrzejsza kobieta i wspolna pamiecia. Tak jakby zielone wzgorza mialy dusze wedrujaca w zniszczonych butach, w fartuchu z worka, palily stara fajke i leczyly terpentyna owce.
Pasterze mowili, ze babcia Dokuczliwa panuje nad pogoda. Nazywali nawet male pierzaste biale obloczki, ktore czesto pojawialy sie na letnim niebie, „jagnietami babci Dokuczliwej”. I chociaz mowiac tak, usmiechali sie, nie do konca traktowali to jako zart.
A wiec ani jeden pasterz nie osmielilby sie zamieszkac w jej chacie na kolach, zaden z nich.
Wycieli murawe i pochowali babcie w kredzie, potem obficie podlali trawe, zeby nie pozostal zaden slad, a nastepnie spalili chate.
Owcza welna, tyton Wesoly Zeglarz i terpentyna…
…tym pachniala pasterska chata, tym tez pachniala babcia Dokuczliwa. To pozostaje po ludziach bliskich naszemu sercu. Wystarczylo, ze Akwila poczula ten zapach, by przeniesc sie do cieplej, cichej i bezpiecznej chaty. Tutaj zawsze biegla, gdy miala jakies zmartwienie lub gdy cos ja szczegolnie ucieszylo. A babcia Dokuczliwa zawsze sie usmiechala, robila herbate i nic nie mowila. W pasterskiej chacie nie moglo sie wydarzyc nic zlego. To byla twierdza obronna przed zlem tego swiata. I nawet teraz, gdy babcia odeszla, Akwila wciaz lubila tam