Akwila usiadla z tylu. Jej stare buty dyndaly w powietrzu, bujajac sie do przodu i w tyl, gdy furmanka podskakiwala na nierownej drodze.

Panna Tyk siedziala obok. Wkrotce jej czarna sukienke pokryl do kolan kredowy pyl.

Akwila zauwazyla, ze Roland nie zawrocil konia az do chwili, gdy furmanka zniknela mu z oczu.

Ale znala panne Tyk. Wiedziala, ze wiedzma zaraz wybuchnie od niezadanych pytan, poniewaz czarownice nienawidza nie wiedziec. I rzeczywiscie, kiedy tylko zostawily za soba wioske, panna Tyk, usadowiwszy sie wygodnie i kilkakrotnie odkaszlnawszy, wyrzucila z siebie pierwsze z nich:

— Nie zamierzasz go otworzyc?

— Czego otworzyc? — zapytala Akwila, nie patrzac na nia.

— Dal ci prezent — podsunela panna Tyk.

— Wydawalo mi sie, ze ogladala pani kamien nadajacy sie do czarow — oskarzycielsko rzucila Akwila.

— No coz, okazal sie jedynie czarownie ladny. — Panna Tyk nie czula sie ani odrobine speszona. — Wiec…?

— Zaczekam z tym — odparla dziewczynka. Nie zyczyla sobie dyskusji na temat Rolanda ani niczego w tym stylu.

Nie chodzilo o to, ze go nie lubila. Odnalazla go w krainie nalezacej do Krolowej Basni i mozna powiedziec, ze go uratowala, choc on byl przez wiekszosc czasu nieprzytomny. Nagle spotkanie z Fik, Mik Figlami, zwlaszcza gdy sie bardzo staraja, moze sie tak wlasnie skonczyc. Lecz oczywiscie, choc nikt tak naprawde nie sklamal, w domu wszyscy wierzyli, ze to syn barona ja uratowal. Uzbrojona w patelnie dziewieciolatka nie moze przeciez ratowac trzynastoletniego chlopaka, ktory na dodatek ma przy sobie miecz.

Akwili wcale to nie przeszkadzalo. Dzieki temu ludzie nie zadawali pytan, na ktore nie chcialaby odpowiadac, nawet gdyby wiedziala jak. Ale on… nie przestawal sie kolo niej krecic. Wpadala na niego przypadkiem podczas spacerow znacznie czesciej, niz to bylo mozliwe przypadkiem, nigdy tez nie opuszczal spotkan w wiosce, na ktore i ona przychodzila. Zawsze byl grzeczny, ale patrzyl na nia niczym kopniety spaniel, a tego nie potrafila zniesc.

Jednoczesnie trzeba bylo przyznac — choc niechetnie — ze nie byl juz takim matolkiem jak niegdys. Z drugiej jednak strony poziom, z jakiego startowal, dawal olbrzymie mozliwosci.

A potem pomyslala: kon, i zastanowila sie, dlaczego do tej chwili nie zdawala sobie sprawy, ze choc jej oczy spogladaja na krajobraz wokol, umysl wciaz patrzy w przeszlosc.

— Nigdy czegos takiego nie widzialam — odezwala sie panna Tyk.

Kreda calkiem niespodziewanie po tej stronie wzgorz wydobywala sie z plaskowyzu. Przed nimi rozciagala sie niewielka dolina miedzy wzgorzami, a w miejscu gdzie zakrecala, widniala rzezba naskalna. Pasy murawy wycieto w taki sposob, ze gola kreda ukazywala sylwetke zwierzecia. Akwila przyjela ten widok jak starego przyjaciela.

— To Bialy Kon — poinformowala swa towarzyszke.

— Dlaczego tak to nazwano? — zapytala panna Tyk. Akwila popatrzyla na nia.

— Poniewaz kreda jest biala? — podsunela, nie chcac, by zabrzmialo to tak, jakby panna Tyk byla nieco tepa.

— Nie, nie o to pytalam. Dlaczego kon? Nie przypomina konia. To po prostu… plynne linie…

…ktore wygladaja tak, jakby byly w ruchu, pomyslala Akwila Ludzie powiadali, ze zostaly wyciete w murawie w dawnych czasach, przez tych samych ludzi, ktorzy budowali kamienne kregi i chowali swych krolow w wielkich ziemnych kopcach. Wycieli linie a na jednym koncu niewielkiej zielonej doliny, narysowali konia dziesiec razy wiekszego od prawdziwego i jesli patrzylo sie bez dobrego nastawienia, ksztalt tez nie byl odpowiedni. A jednak nie bylo watpliwosci, ze znali konie, posiadali konie, widywali je kazdego dnia i na pewno nie byli glupi, choc zyli w tak odleglych czasach.

Akwila zapytala kiedys ojca o wyglad konia, kiedy przyjechali do doliny na jarmark z owcami, a on powiedzial jej to, co babcia Dokuczliwa powiedziala takze i jemu, kiedy byl malym chlopcem. Przekazal jej slowo po slowie, co sam uslyszal, a Akwila to samo zrobila teraz.

— Nie chodzi o to, jak kon wyglada, tylko o to, czym kon jest.

— Aha — potakiwala panna Tyk. A poniewaz byla nie tylko wiedzma, ale tez nauczycielka, w zwiazku z czym nie potrafila sie powstrzymac i dodala: — Oczywiscie, choc jest to nieco zabawne, nie istnieje w powszechnie uzywanej nomenklaturze cos takiego jak bialy kon. Mowi sie o nich: siwki[1].

— Tak, wiem — stwierdzila Akwila. — Ale ten jest bialy — dodala zdecydowanie.

To na jakis czas uspokoilo panne Tyk, lecz cos nie dawalo jej spokoju.

— Pewnie smutno ci opuszczac Krede? — zapytala, jakby turkot wozu cos jej uprzytomnil.

— Nie — odpowiedziala Akwila.

— Nie byloby w tym nic zlego — dodala panna Tyk.

— To milo z pani strony, ale naprawde nie jest mi smutno. — Jesli masz ochote sobie poplakac, to nie musisz udawac, ze wpadl ci do oka paproch ani nic takiego…

— Czuje sie calkiem dobrze — odparla Akwila. — Slowo daje.

— No bo wiesz, jesli teraz bedziesz blokowala te uczucia, nie wiadomo, jakie szkody moze to przyniesc pozniej.

— Nie blokuje, panno Tyk.

Prawde mowiac, sama Akwila byla nieco zdziwiona, ze lzy sie nie pojawily, ale tego nie zamierzala zdradzac. Zostawila w umysle miejsce, ktore moglo stac sie ich sadzawka, ale sie nie napelnilo. Moze dlatego ze opakowala wszystkie swe uczucia i watpliwosci, i pozostawila je na wzgorzu kolo brzuchatego pieca.

— I oczywiscie jesli sie czujesz w tym momencie nie do konca szczesliwa, moglabys otworzyc prezent, ktory… — sprobowala znowu panna Tyk.

— Prosze mi opowiedziec o pannie Libelli — odezwala sie szybko Akwila. O damie, u ktorej miala zamieszkac, wiedziala tylko, jak sie nazywa i gdzie zyje, choc trzeba przyznac, ze adres brzmial nie najgorzej: „Panna Libella, Chatka w Lasach kolo martwego debu przy przesiece Zagubionego Czlowieka, Wysoki Nawis, listy mozna zostawic w starym bucie przy drzwiach”.

— Ach tak, panna Libella — poddala sie panna Tyk. — Coz, tak naprawde nie jest bardzo stara, ale twierdzi, ze przyda jej sie trzecia para rak.

Przy Akwili nie powinny sie nikomu wymykac slowa, nawet pannie Tyk.

— Czy to oznacza, ze juz tam ktos poza nia jest? — zapytala Akwila — Hm… nie. Niezupelnie.

— W takim razie czy ona ma czworo rak? — dopytywala sie Akwila. Cos w glosie panny Tyk powiedzialo jej, ze czarownica wolalaby uniknac rozmowy na ten temat.

Panna Tyk westchnela. Rozmowa z kims, kto przez caly czas zachowuje czujnosc, nie nalezala do najlatwiejszych. I zbijala z tropu.

— Poczekaj, az ja poznasz. Cokolwiek ci teraz powiem, nie da ci prawdziwego obrazu. Jestem pewna, ze sie dogadacie. Ona znakomicie radzi sobie z ludzmi, a w wolnym czasie prowadzi badania. Hoduje pszczoly… a takze kozy. Chyba sie nie myle, ze ich mleko jest bardzo dobre ze wzgledu na ujednolicony poziom tluszczu. — Jakie badania prowadza czarownice?

— To bardzo stare rzemioslo. Poznajac, jak naprawde dzialaly stare uroki, stara sie tworzyc nowe. Wiesz, o czym mowie: „Ucho nietoperza i palec zaby”, prawda? To nigdy nie dziala, ale panna Libella jest przekonana, ze powodem jest nasza niewiedza, jakiej zaby nalezy uzyc i ktorego palca…

— Bardzo mi przykro, ale nie zamierzam nikomu pomagac w odrabywaniu kawalkow jakiejs niewinnej zabie czy nietoperzowi — oswiadczyla zdecydowanie.

— Alez ona nigdy nie zabija zadnego stworzenia! — wykrzyknela panna Tyk. — Uzywa tylko tych, ktore umarly w sposob naturalny, zostaly przejechane lub popelnily samobojstwo. Zabom zdarza sie popadac w ciezkie depresje.

Furmanka toczyla sie po pylacej na bialo drodze, az zniknela z widoku.

Nic sie nie stalo. Skowronki spiewaly tak wysoko, ze nie bylo ich widac. W powietrzu unosily sie nasiona trawy. Owce beczaly ponad wzgorzami Kredy.

Nagle jednak cos pojawilo sie nad droga. Poruszalo sie jak powolna traba powietrzna, wiec mozna bylo dostrzec tylko wirujacy pyl. Kiedy sie przesuwalo, brzeczalo jak chmara much.

A potem to takze zniklo u stop wzgorza…

I wtedy z wysokiej trawy, ktora porastala pobocze drogi, odezwal sie glos:

Вы читаете Kapelusz pelen nieba
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату