Dwie koszule”, na ktorych widnial sklep z pamiatkami i pies niezwykle podobny do tego, ktory spal teraz na sloncu. Niska staruszka, ktora stala za lada i zwracala sie do Akwili per „mloda damo”, powiedziala jej, ze w miejscowosci jest znacznie gwarniej w drugiej polowie roku, kiedy przybywaja tu ludzie nawet z zabudowan odleglych o mile, by brac udzial w Festiwalu Ugniatania Kapusty.

Gdy dziewczynka wyszla ze sklepu, ujrzala panne Tyk stojaca nad spiacym psem i wpatrujaca sie ze zmarszczonym czolem w kierunku, z ktorego przybyly.

— Czy cos sie stalo? — zapytala Akwila.

— Co? — Panna Tyk wygladala tak, jakby zapomniala o obecnosci dziewczynki. — O… nie. Ja tylko… myslalam… posluchaj, moze bysmy poszly cos zjesc.

Przez chwile wydawalo sie, ze w gospodzie nie ma zywej duszy, ale panna Tyk zawedrowala do kuchni i znalazla tam kobiete, ktora obiecala im kilka maslanych bulek i herbate. Kobieta sama byla zdziwiona swoimi slowami, bo wczesniej nie zamierzala niczego podawac, tak sie skladalo, ze byl to jej wolny dzien az do przyjazdu powozu, ale panna Tyk umiala pytania zadawac w ten sposob, by otrzymywac odpowiedzi, ktorych sobie zyczyla Czarownica poprosila takze ojedno swieze niegotowane jajko w skorupce. Wiedzmy tez nie najgorzej sobie radza z prosbami, na ktore druga osoba nie odpowie pytaniem „dlaczego”.

Usiadly na laweczce przed gospoda i tam spozyly w sloncu swoj posilek. Dopiero wtedy Akwila wyciagnela pamietnik.

Nie ten, ktory trzymala w mleczarni, gdzie notowala wszystko, co dotyczylo produkcji sera i masla. Ten byl osobisty. Kupila go u obwoznego sprzedawcy, bardzo tanio, poniewaz daty dotyczyly ubieglego roku. Ale przeciez liczba dni sie nie zmienila.

Pamietnik mial maly mosiezny zameczek ze skorzana klapka. I zamykajacy ten zameczek malenki kluczyk. Wlasnie on zachwycil Akwile. W pewnym wieku dostrzega sie wage rzeczy malych.

Teraz zapisala w nim „Dwiekoszule”, a po dluzszym zastanowieniu dodala: „miejsce, w ktorym droga zmienia kierunek”. Panna Tyk wciaz wpatrywala sie wstecz.

— Panno Tyk, czy cosjest nie tak? — zapytalajeszcze raz Akwila, podnoszac na nia wzrok.

— Nie… jestem pewna. Czy ktos sie nam przyglada?

Akwila rozejrzala sie. Dwiekoszule drzemaly w sloncu. Nikt na nia ani na panne Tyk nie patrzyl.

— Nie, panno Tyk.

Nauczycielka sciagnela kapelusz, wyjela z niego kilka drewienek i szpulke z czarna nicia. Podwinela rekawy, rozejrzala sie woko — ° na wypadek, gdyby w Dwochkoszulach ekspresowo wykielkowala zwiekszona populacja, urwala dobry kawalek nici i uniosla jajko w gore.

Jajko, nic i palce przez chwile bylyjakby nieostre, a po paru se — kundachjajko zwisalo z dloni panny Tyk na czarnej nitce.

Akwila byla pod wrazeniem.

Ale panna Tykjeszcze nie skonczyla. Zaczela wyciagac rozne rzeczy z kieszeni, a czarownice zazwyczaj posiadaja wiele kieszeni. Paciorki, kilka piorek, okulary i jeden czy dwa paski kolorowego papieru, wszystko to splatane welnianymi i bawelnianymi nicmi.

— Co to jest? — zapytala Akwila.

— Chaos.

— Czy to magia?

— Niezupelnie. Raczej sztuczka — odpowiedziala panna Tyk. Podniosla lewa dlon. Piorka, paciorki, jajko i caly kieszonkowy balagan zawirowal w sieci utworzonej przez wielobarwne nici.

— Hm — mruknela. — No to zobaczmy, co tu sie da zobaczyc… Wepchnela palce prawej dloni pomiedzy siec i pociagnela… Jajko, szkielko, koraliki i piorka tanczyly, Akwila dalaby glowe, ze w pewnym momencie jedna nitka przeciela druga.

— Och! — wyszeptala. — Tojak kocia kolyska!

— Bawilas sie w to, prawda? — rzucila panna Tyk tylko troche skoncentrowana na chaosie.

— Potrafie zrobic wszystkie normalne figury — powiedziala Akwila. — Klejnoty, kolyske, dom i stado, i trzy staruszki, jedna zezowata, niosaca kosz ryb na rynek, gdzie spotyka osla… chociaz do tego potrzeba dwoch osob i robilam to tylko raz, a Ela Dwarzez podrapala sie w nos w nieodpowiednim momencie i musialam przyniesc nozyczki, zeby odciacjej…

Palce panny Tyk pracowalyjak krosna.

— To zabawne, ze dzieci sie w to teraz bawia — mruknela i dodala, wpatrujac sie w skomplikowana pajeczyne, ktora uplotla: — Aha…

— Czy cos pani widzi? — zapytala Akwila.

— A czy pozwolisz mi sie skoncentrowac, dziecko? Dziekuje… Spiacy na drodze pies ziewnal i przeciagajac sie, stanal na nogi.

Podszedl do lawki, na ktorej siedzialy, spojrzal na Akwile z wyrzutem, po czym ulozyl sie ujej stop. Pachnial starym wilgotnym dywanem.

— Widze… cos… — powiedziala panna Tyk bardzo cicho.

Akwila poczula, jak cisnienie dociska jado ziemi, pCha jaw dol i w dol. Panna Tyk zamarla w przerazonym bezruchu.

Tylko nici poruszaly sie, calkiem samodzielnie. Jajko tanczylo, szklo wysylalo na wszystkie strony blyski, a koraliki slizgaly sie i przeskakiwaly z jednej nitki na druga…

Jajko sie rozpryslo.

Na podworze wjechal dylizans.

Zjawil sie w chmurze dymu, halasu i stukotu kopyt, przywozac ze soba swiat. Na chwile zniklo slonce. Otworzyly sie drzwi. Zadzwonily uprzeze. Konie parowaly. Spaniel podniosl sie, z nadzieja machajac ogonem.

Cisnienie opadlo, ale nie do konca.

Panna Tyk wyciagnela chusteczke i zaczela wycierac jajko z sukienki. Pozostale przedmioty dziwnie szybko zniknely w czelusciach jej kieszeni.

Usmiechnela sie do Akwili, a potem powiedziala, nie zmieniajac w ogole wyrazu twarzy, co wygladalo nieco oblakanczo:

— Nie podnos sie, nic nie rob, po prostu siedz cichutko jak myszka.

Akwila nie byla w stanie robic nic poza siedzeniem bez ruchu. Czula siejak obudzona z koszmaru.

Bogatsi pasazerowie wysiadali z dylizansu, biedniejsi schodzili z dachu. Prostowali nogi, podskakujac i wzniecajac tumany pylu, za ktorym znikali, ruszajac przed siebie droga.

~A teraz — powiedziala panna Tyk, kiedy drzwi oberzy zamknely sie z hukiem — my wybierzemy sie na… spacer. Widzisz ten zagajnik? To nasz cel. A kiedy pan Zrzedzian, woznica, zobaczyjutro twojego ojca, powie mu, ze wysadzil cie tuz przed przyjazdem dylizansu i… i… wszyscy beda zadowoleni, a nikt nie bedzie musial klamac. To bardzo wazne.

— Panno Tyk? — odezwala sie Akwila, siegajac po torbe.

— Co sie wlasnie wydarzylo?

— Nie wiem — odparla wiedzma. — Czy dobrze sie czujesz?

— No… tak. Ma pani kawalek zoltka na kapeluszu.

I zachowuje sie pani podejrzanie nerwowo, myslala Akwila. A toja powaznie martwilo.

— Przykro mi z powodu pani sukienki — dodala.

— Przechodzilajuz gorsze rz ZTy — odparta panna Tyk. — Idziemy.

— Panno Tyk — sprobowala znowu Akwila, gdy odeszly kilka krokow.

— Tak?

— Pani sie bardzo zaniepokoila. Jesli powie mi pani dlaczego, podzielimy to miedzy siebie, co oznacza tylko polowe niepokoju dla kazdej z nas.

Panna Tyk westchnela.

— To prawdopodobnie nic takiego.

— Przeciez jajko wybuchlo!

— Tak. No coz. Bo widzisz, chaos mozna wykorzystac jako prosty detektor i wzmacniacz pola magicznego. To bardzo proste urzadzenie, ale bardzo przydatne w stanach zamieszania. Wydaje mi sie… ze zrobilam cos nie tak. Czasami trafia sie tez na przypadkowy ladunek magii.

Вы читаете Kapelusz pelen nieba
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату