Bal sie od chwili, gdy ulegl impulsowi pchajacemu go na zachod, ale strach mieszal sie z poczuciem przymusu i dezorientacja, tracac na sile. Dylan zastanawial sie, czy krazaca w jego zylach substancja moze byc chemicznym odpowiednikiem demona, ktory dosiadl jego duszy i dzga ostrogami serce. Wzdrygnal sie i lodowaty dotyk strachu zmrozil mu nerwy, a na rekach i karku poczul gesia skorke przerazenia.

Znow uslyszal niedaleki brzek kluczy. Skrzypnely zawiasy, pewnie u drzwi.

Z tylu domu w oknach na parterze widac bylo swiatlo za firankami w kwiatki.

Po chwili wahania juz wiedzial, co robic: dotknal klamki buicka w drzwiach od strony kierowcy. Ujrzal wirujace kaskady iskier, jak gdyby tuz za jego oczami zaczal latac roj nierealnych swietlikow.

Uslyszal w glowie elektryczny trzask, taki sam jak wczesniej w samochodzie, gdy dotknal znaczka z usmiechnieta narysowana zaba. Dostal ataku, ktory go przestraszyl, ale na szczescie nie byly to gwaltowne konwulsje. Jezyk zaczal uderzac o podniebienie i Dylan znow uslyszal tamten osobliwy, polmechaniczny dzwiek.

– Hannn-na-na-na-na-na-na!

Tym razem trwal w tym dziwnym stanie krocej i gdy tylko sprobowal stlumic nieartykulowany belkot, od razu umilkl, inaczej niz poprzednim razem.

Gdy wybrzmialo ostatnie „na', znowu ruszyl. Jak najciszej przemknal pod wiata i skrecil za rog domu.

Ganek z tylu byl plytszy niz weranda od frontu i mial prostsze slupki. Prowadzily do niego betonowe schodki.

W momencie gdy jego dlon spoczela na klamce, w glowie znow rozszalaly sie swietliki, lecz bylo ich mniej niz przedtem. Towarzyszace im elektryczne trzaski rowniez brzmialy mniej wybuchowo. Zaciskajac zeby i przyciskajac mocno jezyk do podniebienia, zdolal nie wydac tym razem zadnego dzwieku.

Drzwi nie byly zamkniete na klucz. Klamka ustapila pod naciskiem dloni i drzwi uchylily sie, kiedy je popchnal.

Dylan O'Conner przestapil prog, ktorego nie powinien przestepowac, wszedl nieproszony, wystraszony wlasna zuchwaloscia, ale niezdolny opanowac przemoznego impulsu.

W kuchni byla pulchna, siwowlosa kobieta w prazkowanym uniformie. Wygladala na znuzona i przygnebiona, zupelnie nie przypominala wesolej i tryskajacej energia zony Swietego Mikolaja, ktora byla zaledwie kilka godzin temu, przyjmujac jego zamowienie i przypinajac mu do koszuli znaczek z zaba.

Na blacie obok kuchenki stala duza biala torba z kolacja na wynos, ktora kupila za nizsza cene w swoim barze. Wonna mieszanka tluszczu, cebuli, sera i pieczonego na weglu miesa zdazyla wypelnic pomieszczenie smakowitym melanzem zapachow.

Stala obok stolu, a jej poszarzala twarz, ktora przedtem miala zdrowy, rozowy kolor, wyrazala cos miedzy strapieniem a rozpacza. Wpatrywala sie w przedmioty ulozone na blacie stolu, w martwa nature niepodobna do zadnej z tych, ktore malowali dawni mistrzowie: dwie puste puszki po budweiserze, z ktorych jedna stala, a druga lezala, obie czesciowo zgniecione; rozsypana garsc tabletek i kapsulek, bialych, rozowych i kilku wielkich zielonych; popielniczke, w ktorej spoczywaly dwa pety – niedopalki skretow z marihuany.

Kobieta nie slyszala, jak Dylan wchodzi, nie dostrzegla katem oka ruchu drzwi i przez chwile nie miala pojecia o jego obecnosci. Kiedy sie zorientowala, ze ma goscia, przeniosla spojrzenie ze stolu na jego twarz, lecz byla zbyt sparalizowana malowniczym widokiem na stole, by mogla sie zdumiec lub przestraszyc.

Zobaczyl ja zywa, martwa, zywa, martwa, a pulsujacy w jego zylach strach zgestnial w obledne przerazenie.

15

Dylan przeszedl przed fordem, migajac w swietle reflektorow zolto-niebieska koszula jasna jak popoludnie na Maui, a Jilly niespecjalnie by sie zdziwila, gdyby zniknal jej sprzed oczu, przechodzac do jakiejs rzeczywistosci alternatywnej. Ryzykowny powrot do miasta byl karkolomna jazda prosto w nieznana strefe miedzy dwoma swiatami i po swojej wizji na pustyni i spotkaniu z widmowym stadem golebi moze juz nigdy w zyciu nic jej nie zaskoczy.

Gdy Dylan nie zniknal w swiatlach, gdy znalazl sie na ceglanym chodniku i zaczal isc w strone domu, Jilly odwrocila sie do siedzacego z tylu Shepa.

Ujrzala, ze chlopak na nia patrzy. Ich spojrzenia skrzyzowaly sie na chwile. Zielone oczy Shepa rozszerzyly sie w szoku, a potem znow zamknely.

– Zostan tu, Shep. Nie odpowiedzial.

– Nie ruszaj sie z miejsca. Zaraz wrocimy.

Jego oczy zaczely drgac pod bladymi powiekami.

Gdy Jilly zerknela w strone domu, zobaczyla, ze Dylan skrecil z chodnika w kierunku podjazdu.

Nachylajac sie nad kierownica, zgasila swiatla i wylaczyla silnik. Potem wyjela kluczyki ze stacyjki.

– Slyszales mnie, Shep?

Jego zamkniete oczy poruszaly sie jak we snie, jakby dreczyly go koszmary.

– Nie ruszaj sie, zostan tu, nie ruszaj sie, zaraz wrocimy – polecila mu, otwierajac drzwi i ostroznie przenoszac nogi nad podloga, aby nie uszkodzic Freda.

Na chodniku walaly sie oliwki, skrzypialy pod nogami, jak gdyby sasiedzi urzadzili sobie niedawno na ulicy raut, na ktorym podano martini, ale wszyscy, zamiast zjesc dekoracje drinka, rzucili owoce na ziemie.

Dylan doszedl na koniec podjazdu, gdzie w cieniu wiaty stal jakis samochod, ale nie zniknal pod daszkiem, tylko pozostal na widoku.

Liscie drzew oliwnych zaszelescily w lekkim podmuchu suchego wiatru, cierpkiego jak gin z kropelka wermutu. Przez szum Jilly uslyszala: „Hannn-na-na-na-na-na-na!'.

Jego nieartykulowany okrzyk wbil sie przez wszystkie kosteczki w glab jej uszu, a stamtad przeniosl sie na kregoslup, zdajac sie wibrowac w kazdym kregu i przejmujac ja dreszczem. Wypowiadajac ostatnia sylabe, Dylan zniknal za wiata.

Miazdzac butami oliwki na chodniku, a potem szurajac o trawe podeszwami, by je oczyscic, Jilly pobiegla tam, gdzie stal Dylan, zanim pochlonela go ciemnosc.

Jej dobroduszna, okragla twarz, nadajaca sie na widokowki bozonarodzeniowe, w jednej chwili stala sie trupioblada i kojarzyla sie bardziej z Halloween. W drzacym cieniu czegos niewidzialnego jej lsniace siwe wlosy splataly sie i zlepily krwia, ale w migotaniu swiatla pochodzacego z niewiadomego zrodla czerwone sploty znow wygladzily sie i oczyscily, odzyskujac na powrot polysk i biel. Bladorozowa twarz zwienczona srebrzystymi lokami przybierala matowy szary kolor, gdy wlosy zmienialy sie w krwawe straki. Oczy kobiety spogladaly na Dylana w oszolomieniu, a potem rozszerzaly sie w szoku, smiertelnie zimne-jednak w chwile pozniej znow widzial w nich czujnosc i lek.

Dylan widzial ja zywa, martwa, zywa i znow martwa; jeden obraz wylanial sie plynnie z drugiego, stajac sie na moment rzeczywistoscia, a potem rozplywajac sie w swoim przeciwienstwie. Nie mial pojecia, co moze oznaczac to ohydne widziadlo, jezeli w ogole cos znaczylo, mimo to zerknal na swoje rece, spodziewajac sie, ze beda na przemian czyste i powalane krwia kobiety. Kiedy okazalo sie, ze jego dlonie nie biora udzialu w wizji mordu, przerazenie sciskajace mu trzewia wcale nie ustapilo, a Dylan jeszcze raz popatrzyl na twarz kobiety, prawie pewien, ze sila, jaka przywiodla go do tego miejsca, w koncu posluzy sie nim, zeby zadac jej smierc.

– Cheeseburgery, frytki, ciastka jablkowe i koktajle waniliowe- powiedziala kobieta, dajac dowod, ze albo dobrze zapamietala jego krotka wizyte w barze, albo ma fenomenalna pamiec.

Zamiast jej odpowiedziec, Dylan podszedl do stolu i wzial jedna z oproznionych puszek budweisera. Pod czaszka znow zawirowaly swietliki, lecz uslyszal znacznie cichsze wyladowania elektryczne niz poprzednio, a spoczywajacym za zacisnietymi zebami jezykiem nie wstrzasnal zaden spazm.

– Prosze uciekac z domu – poradzil kobiecie. – Nie jest tu pani bezpieczna. Szybko, niech pani idzie.

Nie wiedzial, czy poszla, czy zostala, poniewaz mowiac, upuscil puszke na blat i odwrocil sie. Nie obejrzal sie przez ramie. Nie mogl.

Dziwaczna podroz, ktora rozpoczal w fordzie i kontynuowal pieszo, jeszcze sie nie zakonczyla. Otwarte drzwi za kuchnia prowadzily na korytarz, ktorego podloge z desek przykrywal wytarty chodnik w roze. Dylan poczul, jak tajemnicza sila znow pcha go w mrok, do niewiadomego przeznaczenia.

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату