takze odrobine przechylona na bok, zeby widziec automat z recznikami, Shepherd spojrzal ze zmarszczonymi brwiami na uchwyt i powiedzial:
– Zarazki.
– Shep, kiedy tu weszlismy, nie poszedles prosto do pierwszej kabiny?
– Zarazki. – Shep? – Zarazki.
– Przestan, bracie. Posluchaj mnie. – Zarazki.
– Daj spokoj, Shep. Mozesz mnie posluchac`? – Zarazki.
Dylan wyciagnal kilka recznikow, oderwal od perforowanej rolki i podal bratu.
– A potem wyszedles z czwartej kabiny, zgadza sie? Patrzac spode lba na swoje rece i wycierajac je zawziecie, zamiast je po prostu osuszyc, Shep powiedzial:
– Tu.
– Co powiedziales? – Tu.
– Jestesmy tu, o co chodzi, braciszku?
– Tu – powtorzyl z wysilkiem Shep, jak gdyby wkladal w to slowo sporo emocji.
– Czego chcesz, braciszku? Shep zadrzal.
– Tu.
– Co tu? – spytal Dylan, domagajac sie wyjasnienia, choc wiedzial, ze raczej go nie uzyska.
– Tam – powiedzial Shep. – Tam?
– Tam – przytaknal Shep, kiwajac glowa, caly czas jednak wpatrujac sie we wlasne rece i ciagle drzac.
– Gdzie – tam?
– Tu. – W jego glosie dal sie slyszec ton zniecierpliwienia. – O czym w ogole mowimy, bracie?
– Tu.
– Tu – powtorzyl Dylan.
– Tam – rzekl Shep, a to, co z poczatku brzmialo jak zniecierpliwienie, zmienilo sie w nute niepokoju.
Probujac go zrozumiec, Dylan powiedzial: – Tu, tam.
– Tu, t-t-tam – powtorzyl Shep, wzdrygajac sie. – Shep, co sie dzieje? Shep, boisz sie?
– Boisz – potwierdzil Shep. – Tak. Boi sie. Tak. – Czego sie boisz, bracie?
– Shep sie boi. – Czego?
– Shep sie boi – powiedzial, dygoczac jeszcze mocniej. – Shep sie boi.
Dylan polozyl rece na ramionach brata.
– Spokojnie, tylko spokojnie. Wszystko w porzadku, Shep. Nie ma sie czego bac. Jestem przy tobie, braciszku.
– Shep sie boi. – Odwrocona twarz chlopca zbladla, przybierajac barwe duchow, ktore mogl zobaczyc.
– Masz czyste rece, bez zadnych zarazkow, jestesmy tu tylko my dwaj i nie ma sie czego bac. Slyszysz?
Shep nie odpowiedzial, tylko dalej dygotal.
Uciekajac sie do spiewnego tonu, ktorym najczesciej udawalo mu sie uspokoic brata, gdy ten bywal bardzo wzburzony, Dylan powiedzial:
– Masz bardzo czyste rece, bez paskudnych zarazkow, bardzo czyste rece. Teraz musimy isc, musimy ruszac w droge. Dobrze? Pojezdzimy. Dobrze? Lubisz jezdzic, znowu bedziemy jezdzic do miejsc, w ktorych nigdy nie byles, dobrze? Znowu bedziemy razem jechac jak Willie Nelson, ty i ja. Bedziemy jechac
jak zawsze, przypomnisz sobie ten sam dawny rytm, rytm drogi. Bedziesz mogl czytac ksiazke, czytac i jechac, czytac i jechac. W porzadku?
– W porzadku – rzekl Shep. – Czytac i jechac.
– Czytac i jechac – powtorzyl jak echo Shep. Z jego glosu zniknelo napiecie i niepokoj, choc nadal drzal. – Czytac i jechac. Gdy Dylan zdolal w koncu uspokoic brata, Shep wciaz wycieral rece z taka energia, ze podarl reczniki na strzepy. Na podlodze pod jego stopami walaly sie poszarpane i zmiete kawalki wilgotnego papieru.
Dylan sciskal rece Shepa, dopoki nie przestaly sie trzasc. Potem delikatnie otworzyl jego zacisniete palce i wyjal z nich zalosne resztki recznikow. Zwinal strzepki w kule i wrzucil do kubla na smieci.
Ujmujac Shepa za podbrodek, lekko uniosl jego glowe.
W chwili gdy ich spojrzenia skrzyzowaly sie, Shep zamknal oczy.
– Juz dobrze? – spytal Dylan. – Czytac i jechac.
– Kocham cie, Shep. – Czytac i jechac.
Na blade jak snieg policzki chlopca powoli wracaly kolory. Sciagnieta z niepokoju twarz rozluzniala sie jak polac sniegu zadeptana przez wrony wygladza sie pod wplywem wiatru.
Mimo ze na zewnatrz Shep wydawal sie juz zupelnie spokojny, w srodku wciaz byl roztrzesiony. Zacisniete oczy drgaly pod bladymi powiekami, ogladajac swiat, ktory widzial tylko on.
– Czytac i jechac – powtorzyl Shep, jakby te trzy slowa staly sie mantra przynoszaca mu spokoj.
Dylan przyjrzal sie rzedowi kabin. Drzwi czwartej byly otwarte, tak jak je zostawil po sprawdzeniu przepierzen. Drzwi dwoch srodkowych byly uchylone, a pierwszej pozostaly zamkniete na glucho.
– Czytac i jechac-rzekl Shep.
– Czytac i jechac – zapewnil go Dylan. – Wezme twoja ksiazke.
Zostawiajac brata pod automatem z recznikami, Dylan poszedl zabrac „Wielkie nadzieje' z polki nad umywalkami. Shep stal w tym samym miejscu i ciagle zadzieral glowe, choc Dylan nie unosil mu juz podbrodka. Oczy mial zamkniete, ale wciaz sie poruszaly.
Z ksiazka w dloni Dylan zblizyl sie do pierwszej kabiny. Sprobowal otworzyc drzwi. Zamkniete.
– Tu, tam – wyszeptal Shep. Stojac z zamknietymi oczami, opuszczonymi rekami i dlonmi zwroconymi wewnetrzna strona do przodu, Shepherd wydawal sie zupelnie nieobecny, jak gdyby byl medium w transie, ktorego cialo w polowie nalezalo do tego swiata, a w polowie do innego. Wygladal, jakby mial zaczac lewitowac i gdyby rzeczywiscie uniosl sie w powietrze, nie byloby w tym nic dziwnego. Choc nadal mowil wlasnym glosem, wydawalo sie, ze przemawia w imieniu wezwanej z zaswiatow istoty.
– Tu, tam.
Dylan wiedzial, ze w pierwszej kabinie nie ma nikogo. Mimo to przykleknal i zajrzal pod drzwi, potwierdzajac swoje przypuszczenie.
– Tu, tam.
Wstal i jeszcze raz sprobowal otworzyc kabine. Drzwi nie zaciely sie, ale byly zamkniete. Oczywiscie, od wewnatrz. Moze zepsuta zasuwka. Obluzowala sie i opadla, gdy w kabinie nikogo nie bylo.
A moze Shepherd tylko podszedl do pierwszych drzwi i nie mogac ich otworzyc, od razu skierowal sie do czwartej kabiny, a Dylan tego nie zauwazyl.
– Tu, tam.
Nie poczul chlodu na skorze, ale w szpiku kosci, skad lodowaty strach zaczal promieniowac na cale jego cialo. Nie byl to tylko lek; towarzyszylo mu nie do konca nieprzyjemne uczucie napiecia i oczekiwania na tajemnicze zdarzenie, ktorego nadejscie odgadywal podobnie jak krazacy pod czarnymi chmurami nawalnik spodziewa sie ogromnej burzy, zanim niebo przetnie pierwsza blyskawica i rozlegnie sie pierwszy grzmot.
Dylan zerknal w lustro nad umywalkami, przygotowany, ze ujrzy zupelnie inne pomieszczenie. Jednak okazalo sie, ze poniosla go wyobraznia, poniewaz zobaczyl tylko odbicie kabin i pisuarow w zwyklej toalecie. Jedynymi postaciami w tym wnetrzu byli on i Shep, choc Dylan sam nie wiedzial, kogo jeszcze moglby tu zobaczyc.
Rzucajac ostatnie spojrzenie na zamknieta kabine, Dylan wrocil do brata i polozyl mu dlon na ramieniu.
Czujac jego dotyk, Shepherd otworzyl oczy, opuscil glowe i zwiesil ramiona, przyjmujac z powrotem swa normalna postawe, w jakiej szedl przez zycie.
– Czytac i jechac – powiedzial. – Jedziemy – odrzekl Dylan.
20
Jilly czekala w zamysleniu przy kasie niedaleko drzwi wejsciowych, wpatrywala sie w ciemnosc za szyba, swietlista jak ksiezniczka, byc moze wywodzaca sie z rodu przystojnego rzymskiego cezara, ktory odwazyl sie podbic poludniowe wybrzeza Wielkiej Syrty.