sam mroczny swiat gluchej samotnosci, z ktorym zetknal sie, wychodzac z restauracji.

Dylan uslyszal wlasne pytanie, nie formulujac go przedtem w myslach:

– Kiedy twoja zona zmarla?

Badawcze spojrzenie Tannera moglo sugerowac, ze staruszek nadal podejrzewa kant, ale trafnosc pytania podzialala na korzysc Dylana, dajac mu wieksza wiarygodnosc.

– Emily odeszla osiem lat temu – powiedzial Tanner rzeczowym tonem, jakim mezczyzni z jego pokolenia powinni w swoim mniemaniu maskowac najglebsze uczucia, ale mimo zmruzonych powiek lazurowe oczy zdradzaly jego bezbrzezny smutek.

Wiedzac dzieki tajemniczemu darowi jasnowidzenia, ze zona nieznajomego nie zyje-wiedzac o tym, a nie tylko podejrzewajac – dokladnie znajac spustoszenie, jakiego jej smierc dokonala w duszy Tannera, Dylan czul sie jak bezczelny intruz myszkujacy po najbardziej prywatnych zakamarkach domu ofiary, jak wlamywacz, ktory otworzyl pamietniki i przeczytal o najwiekszych tajemnicach ich autorow. Ten odrazajacy aspekt jego daru znacznie przewazal radosc, ktora odczuwal po zwycieskim pojedynku w domu Marjorie, mimo to nie potrafil opanowac fali objawien zalewajacych jego swiadomosc.

– Ty i Emily zaczeliscie szukac dziewczyny dwanascie lat temu – powiedzial Dylan, nie wiedzac, o jakiej dziewczynie mowi ani jaki byl cel ich poszukiwan.

Smutek ustapil miejsca zdumieniu. – Skad o tym wiesz?

– Powiedzialem „dziewczyny', ale wtedy miala juz trzydziesci osiem lat.

– A dzisiaj piecdziesiat – potwierdzil Tanner. Przez chwile wydawalo sie, ze bardziej oszolomila go liczba minionych lat niz fakt, ze Dylan tajemniczym sposobem dowiedzial sie o tym. – Moj Boze, zycie plynie.

Dylan puscil klamke drzwi i znow zaczal isc, przyciagany przez nieznana, ale znacznie potezniejsza sile niz poprzednio. Dopiero po chwili, jak gdyby po namysle, zawolal do Tannera: – Tedy – choc nie mial pojecia, dokad go prowadzi.

Bez watpienia rozsadek podpowiadal staruszkowi, zeby z powrotem wsiadl do forda i zamknal drzwi, lecz do glosu doszlo jego serce, gluche na glos rozsadku. Podbiegajac do Dylana, Tanner rzekl:

– Myslelismy, ze predzej czy pozniej odnajdziemy ja. Potem przekonalismy sie, ze wszystko sprzysieglo sie przeciw nam. Nad ich glowami przemknal jakis cien i rozlegl sie szum. Unoszac glowe, Dylan zobaczyl na tle blasku wysokiej latarni sylwetke nietoperza, ktory chwycil w locie cme. Ten widok zapewne nie przejalby go lekiem w innej sytuacji, ale teraz zmrozil mu krew w zylach.

Ujrzal jakis samochod terenowy na ulicy. Nie byl to chevrolet suburban, ale jechal bardzo powoli. Dylan patrzyl na samochod, dopoki nie zniknal mu z oczu.

lntuicja jak pies gonczy zawiodla go przez parking do dziesiecioletniego pontiaca. Gdy dotknal drzwi po stronie kierowcy, poczul slad psychiczny kazdym nerwem dloni.

– Kiedy mala sie urodzila, miales dwadziescia lat – powiedzial Dylan. – A Emily zaledwie siedemnascie.

– Nie mielismy pieniedzy i zadnych perspektyw.

– Rodzice Emily umarli mlodo, a twoi okazali sie… beznadziejni.

– Wiesz rzeczy, o ktorych nie mozesz wiedziec – dziwil sie Tanner. – Wlasnie tak bylo. Nie mielismy zadnego wsparcia ze strony rodziny.

Slad na drzwiach od strony kierowcy mial za maly ladunek, by go zelektryzowac, wiec Dylan przeszedl na druga strone pontiaca, do drzwi pasazera.

Drepczac przy jego boku, staruszek rzekl:

– Mimo to zatrzymalibysmy ja, bez wzgledu na trudnosci. Ale potem, kiedy Emily byla w osmym miesiacu…

– Nocna sniezyca-powiedzial Dylan. -Jechaliscie pikapem.

– Nie mial szans przy zderzeniu z ciezarowka z naczepa.

– Zlamales obie nogi.

– I uszkodzilem kregoslup, poza tym mialem obrazenia wewnetrzne.

– Nie mieliscie ubezpieczenia.

– Ani grosza. Dochodzilem do siebie przez rok.

Na przednich drzwiach od strony pasazera Dylan znalazl odcisk inny niz na drzwiach kierowcy.

– Z ciezkim sercem musielismy oddac dziecko, ale modlilismy sie, zeby okazalo sie to dla niej najlepszym rozwiazaniem. Dylan wyczul przychylny rezonans miedzy sladem nieznanej osoby i odciskami Bena Tannera.

– Boze drogi, ty naprawde jestes jasnowidzem – rzekl staruszek, porzucajac sceptycyzm znacznie szybciej, niz Dylan

mogl przypuszczac. Tak dlugo milczaca nadzieja – przycupnieta jak ptak w glebi duszy Bena Tannera – znow sie rozspiewala. – Prawdziwy jasnowidz.

Bez wzgledu na to, co sie moglo stac, Dylan nadal czul, ze musi doprowadzic te sprawe do nieuniknionego konca. Nie mial odwrotu, podobnie jak ulewa, ktora nie moze zacinac w przeciwna strone, unoszac sie z rozmoklej ziemi w strone sklebionych cumulonimbusow, z ktorych spadla. Nie mial jednak ochoty rozbudzac nadziei kowboja, poniewaz nie potrafil przewidziec zakonczenia. Nie mogl zagwarantowac, ze istotnie dzis dojdzie do spotkania po latach ojca i corki, ktore zdawalo sie zblizac z kazda chwila.

– Prawdziwy jasnowidz – powtorzyl Tanner z niepokojacym respektem.

Dylan zacisnal dlon na klamce pontiaca, a w jego glowie nagle dokonalo sie polaczenie z glosnym loskotem sczepianych ze soba wagonow.

– Szlak Nieboszczyka – mruknal, nie wiedzac, co to ma znaczyc, ale czujac dreszcz na dzwiek tych dwoch slow. Odwrocil sie w strone restauracji. – Jesli chcesz znac odpowiedz, znajdziesz ja tam.

Lapiac Dylana za ramie i zatrzymujac go, Tanner spytal: – Dziewczyna? Jest tam, gdzie bylem przed chwila?

– Nie wiem, Ben. To dziala inaczej. Nie potrafie wyraznie zobaczyc. I nie znam odpowiedzi, dopoki nie ujrze konca. Jakbym ciagnal lancuch, ogniwo po ogniwie, nie wiedzac, jakie jest ostatnie, dopoki nie bede go mial w reku.

Ignorujac ukryte w slowach Dylana ostrzezenie, staruszek powiedzial uszczesliwiony:

– Wlasciwie wcale jej tu nie szukalem. W tym miescie, w tym miejscu. Po prostu zjechalem z drogi i wstapilem na kolacje. – Posluchaj, Ben, powiedzialem, ze znajdziesz tam odpowiedz, ale nie wiem, czy to bedzie sama dziewczyna. Badz na to przygotowany.

Staruszek poczul smak nadziei niecala minute temu, a juz zdazyl sie nia upic.

– Jezeli to nie bedzie, jak mowiles, ostatnie ogniwo, znajdziesz nastepne i jeszcze jedno.

– Az do ostatniego – przytaknal Dylan, przypominajac sobie niepohamowany impuls, ktory kazal mu jechac w Aleje Eukaliptusowa. – Ale…

– Znajdziesz moja corke, wiem o tym. – Tanner nie wygladal na czlowieka, ktory w jednej chwili potrafi przejsc z czarnej

rozpaczy do radosci, lecz moze perspektywa konca trwajacych pol wieku zalu i wyrzutow sumienia potrafila wywolac natychmiastowa przemiane emocjonalna nawet w sercu stoika. – Jestes odpowiedzia na moje modlitwy.

Moze przez moment Dylan cieszyl sie, ze jednego wieczoru odegra bohatera dwa razy, ale gdy zdal sobie sprawe, jak zdruzgotany bedzie Ben Tanner, jesli ta historia nie zakonczy sie bajkowym happy endem, jego entuzjazm opadl.

Delikatnie uwolnil sie z uscisku dloni kowboja i ruszyl w kierunku restauracji. Skoro nie mial odwrotu, chcial to zakonczyc jak najszybciej i rozwiac niepewnosc.

Nad nimi smigaly juz trzy nietoperze, uwijajac sie przy uczcie, a kruche jak papier szkielety zewnetrzne ciem wydawaly ciche, lecz slyszalne chrupniecie, wpadajac miedzy ostre zeby drapieznikow: zwiezle komunikaty o smierci opatrzone wykrzyknikami.

Gdyby Dylan wierzyl w znaki, powinien przystanac na widok nietoperzy krazacych w swietle latarni. A gdyby zwierzeta rzeczywiscie byly omenem, z pewnoscia nie zwiastowalyby Benowi Tannerowi powodzenia w poszukiwaniach corki.

Szlak Nieboszczyka.

Znow uslyszal w glowie te slowa, lecz nadal nie wiedzial, jaki wniosek powinien z nich wysnuc.

Moze istniala szansa, ze w restauracji znajda dawno zaginiona corke staruszka, ale zapewne rownie dobrze mogla juz nie zyc, a na koncu lancucha zamiast niej czekal na nich lekarz, ktory towarzyszyl jej w ostatnich

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату