– Oczywiscie. Kuchnia jest juz nieczynna, ale bar jest otwarty jeszcze dwie godziny.

Kelnerka wiedziala, co wczesniej zamowili. Czerwone wino w umiarkowanej cenie. Dylan polozyl pieniadze na ladzie i dodal napiwek.

Zerknal na stolik w rogu, gdzie siedzieli Tom, Lynette i Ben pochlonieci rozmowa. Bardzo dobrze. Nie zauwaza jego wyjscia. Pchnal drzwi i wyszedl na zewnatrz. Zauwazyl, ze Jilly wyprowadzila forda z parkingu, tak jak ja prosil. Samochod stal na ulicy przy krawezniku, przecznice na polnoc od restauracji. Kierujac sie w tamta strone, Dylan spotkal rumianego mezczyzne, ktory tuz przed nim wyszedl z restauracji. Facet najwidoczniej mial trudnosci z przypomnieniem sobie, gdzie zaparkowal samochod, a moze nawet jakim autem tu przyjechal. Po chwili dostrzegl srebrna corvette i zdecydowanym krokiem ruszyl w kierunku wozu zgarbiony i z opuszczona glowa, jak byk na matadora potrzasajacego muleta. Nie szarzowal jednak jak byk, ale halsowal to w lewo, to w prawo, niczym zeglarz wykonujacy kolejne manewry zmiany kursu, spiewajac belkotliwie ledwie zrozumiala wersje „Yesterday' Beatlesow.

Grzebiac w kieszeniach kurtki, pijany znalazl kluczyki, ale upuscil zwitek banknotow. Nie wiedzac, ze jego pieniadze zostaly na asfalcie, powlokl sie dalej.

– Prosze pana, zgubil pan cos – powiedzial Dylan. – Hej, czlowieku, lepiej to zabierz.

Nucac melancholijne „Yesterday', roztkliwiajac sie nad swoimi klopotami, pijany nie odpowiedzial Dylanowi, zmierzajac zakosami w strone corvetty i trzymajac kluczyk w wyciagnietej rece, jak gdyby to byla rozdzka, bez ktorej nie moglby odnalezc ostatnich dziesieciu stop dzielacych go od samochodu.

Podnoszac z jezdni zwitek banknotow, Dylan mial wrazenie, jakby chwycil wijacego sie zimnego i oslizlego weza, poczul okropny smrod, a w glowie uslyszal brzeczenie wscieklych os. W jednej chwili zrozumial, ze pijany glupiec zataczajacy sie w kierunku corvetty – Lucas jakistam, Lucas Croaker czy Crocker- jest o wiele podlejszy od zwyklego pijaczka i o wiele grozniejszy niz zwykly glupiec

21

Lucasa Crockera nalezalo sie bac, nawet jesli byl pijany i chwial sie na nogach. Odrzucajac na bok pieniadze nasaczone ohydna energia, Dylan bez zadnego ostrzezenia zaatakowal go z tylu.

W luznych spodniach i kurtce Crocker wydawal sie slaby i sflaczaly, ale w rzeczywistosci byl krzepki jak beczulka whisky, zreszta wydzielal podobny zapach. Mocno pchniety wpadl na corvette, ktora zakolysala sie od zetkniecia z jego cialem. Nie przestal jednak spiewac, mamroczac ostatnie slowa piosenki Beatlesow z twarza przycisnieta do peknietej od sily uderzenia szyby w oknie po stronie kierowcy.

Wiekszosc mezczyzn padlaby bez czucia, ale Crocker ryknal z wscieklosci i gwaltownie sie wyprostowal, jak gdyby zderzenie ze sportowym samochodem, od ktorego komus innemu peklyby zebra, tylko dodalo mu sil. Zaczal wymachiwac miesistymi ramionami, dzgac powietrze lokciami, rzucac sie i wierzgac jak byk na rodeo, ktory zamierza zrzucic jezdzca wagi muszej.

Choc Dylan nie zaliczal sie do zawodnikow wagi muszej, zostal jednak odrzucony. Zatoczyl sie do tylu, omal nie padajac na ziemie, lecz utrzymal sie na nogach. Zalowal, ze nie ma kija baseballowego.

Crocker ze zlamanym nosem i zakrwawiona twarza wykrzywiona w upiornym usmiechu odwrocil sie do napastnika z diaboliczna radoscia, jak gdyby pobudzila go perspektywa wybicia zebow, podniecony mysla o jeszcze wiekszym bolu, ktory chyba uwielbial zadawac. Zaszarzowal.

Przed ciezkimi obrazeniami nie uchronilby Dylana ani wzrost, ani fakt, ze w przeciwienstwie do Crockera byl trzezwy; cenna przewage daly mu jednak razem wzrost, trzezwosc i dziki gniew. Gdy Crocker natarl na niego z entuzjazmem pijanego, Dylan zachecil go gestem, a potem w ostatniej chwili odsunal sie i kopnal go w kolano.

Crocker rozciagnal sie jak dlugi i rabnal czolem w jezdnie, ktora przyjela go mniej zyczliwie niz okno samochodu. Mimo to jego duch walki okazal sie trwalszy niz twarz. Facet natychmiast sie podniosl, stajac na czworakach.

Dylan czerpal odwage z kipiacego jak wulkan gniewu, ktory pierwszy raz poczul, widzac pobitego chlopca przykutego do lozka w pokoju przedzielonym na czesc z ksiazkami i czesc z nozami. Swiat byl pelen ofiar, zbyt wielu ofiar, ktore mialy niewielu obroncow. W myslach, jak niszczycielskie czastki radioaktywne, wciaz wirowaly mu okropne obrazy niespotykanego zdemoralizowania i okrucienstwa Crockera, ktore ujrzal, trzymajac w dloni zwitek banknotow. Fala swietego oburzenia zagluszyla w nim strach o wlasne bezpieczenstwo.

Jak na malarza idyllicznych pejzazy, artyste o lagodnym sercu, potrafil wymierzyc wyjatkowo bolesnego i precyzyjnego kopniaka, jak egzekutor z gangu, a potem poprawic nastepnym. Choc robil to ze szczerym obrzydzeniem, kopal wytrwale, nie czujac zadnych wyrzutow sumienia.

Zlamane zebra Crockera sprawdzaly odpornosc jego pluc na perforacje, zmiazdzone palce zmienialy sie w sztywne kielbaski, a na opuchniete wargi wypelzl glupkowaty usmiech szmacianej lalki; wtedy pijany najwyrazniej uznal, ze wystarczy zabawy jak na jeden wieczor. Porzucil proby wstania, upadl na bok, nastepnie przewrocil sie na wznak i lezal, lapiac z trudem powietrze i pojekujac.

Dyszac ciezko, ale zdrow i caly, Dylan rozejrzal sie po parkingu. Poza nim i Crockerem nie bylo nikogo. Byl tez prawie pewien, ze w trakcie potyczki ulica nie przejezdzal zaden samochod. Nikt niczego nie widzial.

Szczescie nie moglo mu towarzyszyc wiecznie.

Na jezdni obok samochodu blyszczaly kluczyki do corvetty. Dylan skonfiskowal je.

Spojrzawszy z powrotem na zakrwawionego i rzezacego faceta, dostrzegl przypiety do jego paska telefon.

Przebiegle swinskie oczka blyszczace w rozowej jak gotowana szynka twarzy Crockera wygladaly dogodnej okazji.

– Daj telefon – powiedzial Dylan.

Crocker nie wykonal zadnego ruchu, by spelnic jego polecenie, wiec Dylan nadepnal mu na zlamana dlon, przyduszajac spuchniete palce do asfaltu.

Mnac w ustach przeklenstwo, Crocker odpial druga reka telefon. Wyciagnal dlon z aparatem, patrzac na niego zamglonymi z bolu oczami, w ktorych nadal czaila sie jednak przebieglosc.

– Popchnij go po ziemi – rozkazal Dylan. – Tutaj.

Gdy Crocker spelnil polecenie, Dylan zdjal stope z jego okaleczonej dloni, nie wyrzadzajac mu wiecej krzywdy.

Telefon, wirujac, zatrzymal sie w odleglosci stopy od zwitka banknotow. Dylan podszedl i podniosl go z asfaltu, nie dotykajac jednak pieniedzy.

Wypluwajac wybite zeby albo kawalki szyby z okna samochodu, Crocker wybelkotal przez zmasakrowane usta:

– Nie chcesz mnie okrasc?

– Ukradne ci tylko troche polaczen zamiejscowych. Pieniadze mozesz zatrzymac, dostaniesz za to cholernie wysoki rachunek telefoniczny.

Otrzezwiony bolem Crocker przygladal mu sie bezgranicznie zdumiony zasnutym bolem wzrokiem.

– Kim jestes?

– Wszyscy dzisiaj zadaja mi to samo pytanie. Chyba bede musial wymyslic sobie jakies dzwieczne imie.

Obok czekajacego przecznice dalej forda stala Jilly i obserwowala ich. Moze gdyby zobaczyla, ze Dylan dostal w tylek, pospieszylaby mu z pomoca uzbrojona w preparat owadobojczy albo ser w aerozolu.

Spieszac sie do samochodu, Dylan spojrzal za siebie, ale Lucas Crocker nie probowal sie podnosic. Moze zemdlal. A moze zauwazyl nietoperze pozerajace cmy w swietle latarni: ten spektakl mogl mu sie spodobac. Byc moze Crocker znalazl w nim nawet inspiracje.

Zanim Dylan dotarl do swojego forda, Jilly siedziala juz na w srodku. Wsiadl i zamknal za soba drzwi.

Jej odciski na kierownicy sprawily mu przyjemnosc, jak gdyby zanurzyl obolale rece w cieplej wodzie z solami leczniczymi. Po chwili poczul jej niepokoj. Jakby ktos upuscil do wody prze

wod elektryczny pod napieciem. Sila woli wyciszyl wszystkie wibracje, dobre i zle.

– Co tam sie stalo, do cholery? – zapytala Jilly. Podajac jej telefon, rzekl:

– Dzwon na policje.

– Sadzilam, ze nie chcemy kontaktow z policja.

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату