wszystko jedno gdzie.
– Co takiego?
– Rekawiczki.
22
Po polnocy zatrzymali sie niedaleko Globe w Arizonie na stacji, ktora zamykal wlasnie pracownik nocnej zmiany. Natura dala mu nieszczesliwie waska, lisia twarz, ktorej nie zdolal powiekszyc optycznie fryzura na jeza. Mial dwadziescia pare lat, lecz zachowywal sie jak gburowaty czterdziestolatek z powaznymi zaburzeniami hormonalnymi. Z plakietki na jego koszuli wynikalo, ze ma na imie SKIPPER.
Byc moze Skipper wlaczylby pompy i napelnil bak forda, gdyby Dylan pokazal mu karte kredytowa, ale zaden bukmacher w Las Vegas nie bylby az tak naiwny, aby przyjmowac zaklady o taki wynik. Kiedy jednak uslyszal o gotowce, oczy zaswiecily mu sie na mysl o latwym zarobku i zaraz zmienil zachowanie, z gbura stajac sie tylko ponurym zrzeda.
Skipper wlaczyl pompy, lecz nie zapalil swiatel na zewnatrz i napelnial bak po ciemku. Tymczasem Dylan i Jilly scierali
z przedniej i tylnej szyby slady po owadach i pyl, nie spodziewali sie, ze Skipper zaoferuje im pomoc – z rownym prawdopodobienstwem moglby zaczac recytowac sonety Szekspira z doskonalym akcentem z siedemnastowiecznej Anglii.
Dylan przylapal go na tym, jak wlepia w Jilly jawnie pozadliwy wzrok i poczul gniew, ktory oblal mu twarz fala goraca. Po chwili zastanowil sie zdziwiony, od kiedy jest o nia zazdrosny – i dlaczego wlasciwie mialby powody lub prawo do zazdrosci.
Znali sie zaledwie od pieciu godzin. Fakt, ze przezyli je w ogromnym napieciu, stawiajac czolo wielkim niebezpieczenstwom, w wyniku czego lepiej poznali nawzajem swoje charaktery, niz mogliby w czasie dlugiej znajomosci w normalnych okolicznosciach. Mimo to wiedzial o Jilly najwazniejsze – ze w potrzebie mozna na niej polegac i nie cofnie sie przed zagrozeniem. Niezle wiedziec o kims takie rzeczy, ale trudno zlozyc z nich caly portret.
A moze wcale nietrudno?
Skonczywszy czyscic przednia szybe, zirytowany lubieznymi spojrzeniami Skippera, Dylan zastanawial sie, czy wystarczy mu ta jedna cecha Jilly, ktora znal: dziewczyna zaslugiwala na jego zaufanie. Byc moze cala reszta, wazna w kazdym zwiazku, opierala sie wlasnie na zaufaniu – na wierze w odwage, prawosc i dobroc drugiej osoby.
Uznal, ze chyba wariuje. Psychotropowa szpryca musiala wplynac na jego mozg w jeszcze inny sposob. Oto rozmyslal o ulozeniu sobie zycia z kobieta, ktora uwazala go za postac z komiksu Disneya, szczebioczaca slodziutko jak Chip i Dale.
Nie byli para. Nie byli nawet przyjaciolmi. Nie sposob nawiazac przyjazni w ciagu kilku godzin. Byli co najwyzej towarzyszami niedoli, rozbitkami z tego samego statku, ktorzy chca sie utrzymac na powierzchni i nie dac sie pozrec rekinom.
W stosunku do Jillian Jackson nie moglo wiec byc mowy o zazdrosci. Dylan byl po prostu wobec niej opiekunczy, tak jak wobec Shepa, tak jakby troszczyl sie o siostre, gdyby ja mial. Tak, o siostre.
Zanim Skipper zainkasowal pieniadze za benzyne, jego gburowatosc zdazyla przejsc metamorfoze, zmieniajac sie w lekkie rozdraznienie. Nawet nie udajac, ze zamierza dodac gotowke do kasy stacji, wepchnal pieniadze do portfela, spogladajac na niego ze zlosliwa satysfakcja.
Benzyna kosztowala trzydziesci jeden dolarow; Dylan zaplacil dwiema dwudziestodolarowkami, dziekujac za reszte. Nie
mial ochoty przyjmowac drobnych, na ktorych Skipper zostawilby swoj slad.
Staral sie tez nie dotykac dystrybutora ani niczego innego, na czym pracownik stacji mogl zostawic odciski psychiczne. Nie chcial zglebiac tajnikow duszy Skippera i poznawac nienawisci drobnego zlodziejaszka.
Dylan nadal byl optymista, gdy myslal o calej ludzkosci. Wciaz lubil ludzi, ale mial ich dosyc jak na jeden dzien.
Gdy jechali z Globe na polnoc przez Gory Apaczow, mijajac od wschodu Rezerwat Indian San Carlos, Jilly zaczela sobie uswiadamiac, ze cos sie zmienilo miedzy nia a Dylanem O'Connerem. Odnosil sie do niej troche inaczej niz przedtem. Czesciej niz dotad odwracal wzrok od drogi, przygladajac sie jej w swoim mniemaniu ukradkiem, wiec Jilly udawala, ze tego nie widzi. Zaczela miedzy nimi przeplywac jakas nowa energia, lecz Jilly nie potrafila jej okreslic.
W koncu uznala, ze jest zbyt zmeczona i zestresowana, aby wierzyc wlasnym zmyslom. Po tylu wydarzeniach, jakie rozegraly sie w ciagu jednego wieczoru, nawet smiertelnicy znacznie slabsi od Jillian Jackson, Amazonki Poludniowego Zachodu, mogliby popasc w zupelny obled, wiec przypuszczala, ze nie musi sie przejmowac oznakami lekkiej paranoi.
W drodze z Safford do Globe Dylan zrelacjonowal jej przebieg spotkania z Lucasem Crockerem. Opowiedzial takze historie Bena Tannera i jego wnuczki, ktora dowodzila, ze zamiast
wciagac go w glab niemoralnego swiata psychopatow w rodzaju Crockera albo Kenny'ego Nozownika, jego szosty zmysl moze znalezc znacznie wdzieczniejsze zastosowanie.
Kiedy zostawili za soba swiatla Globe, a Shep wciaz tkwil po uszy w lekturze „Wielkich nadziei', Jilly zdala Dylanowi relacje o niepokojacym zdarzeniu, do jakiego doszlo w damskiej toalecie w restauracji.
Myla rece, a gdy spojrzala w lustro nad umywalka, zobaczyla odbicie lazienki wierne w kazdym szczegole z wyjatkiem jednego. Tam gdzie powinny byc kabiny, zobaczyla trzy konfesjonaly z ciemnego drewna; wyrzezbione na drzwiach krzyze zdobily zlote liscie.
– Odwrocilam sie, zeby przyjrzec sie dokladniej, ale okazalo sie, ze to zwykle kabiny. Kiedy jednak znowu popatrzylam w lustro… ciagle odbijaly sie w nim konfesjonaly.
Oplukujac dlonie, niezdolna oderwac oczu od lustra, zobaczyla, jak wolno otwieraja sie drzwi jednego z konfesjonalow. Wylonil sie z niego ksiadz, ale nie z usmiechem i modlitewnikiem w reku, tylko bezwladny, martwy i zalany krwia.
– Wyskoczylam z lazienki jak oparzona – powiedziala, drzac na wspomnienie tego wydarzenia. – Ale nie potrafie nad tym zapanowac, Dylan. Te wizje wracaja caly czas i cos znacza. – Wizje? – odrzekl. – Nie miraze?
– Oszukiwalam sama siebie – przyznala. Wsunela palec pod gaze opatrunku zaslaniajacego slad po ukluciu igly na ramieniu i delikatnie dotknela lekko opuchnietej ranki. – Ale juz sie w to nie bawie. To na pewno sa wizje. Przeczucia.
Do pierwszego miasta na trasie, Seneki, mieli trzydziesci mil. Dwadziescia osiem mil za Seneca lezalo Carrizo. Na mapie obydwa byly tylko kropkami przy drodze. Dylan zapuszczal sie coraz glebiej w obszary Poludniowego Zachodu znane razem i osobno jako Wielka Samotnia.
– U mnie z kolei jest tak – powiedzial – ze kojarze ludzi i miejsca z rzeczami, ktore wydarzyly sie w przeszlosci albo wlasnie sie dzieja. Ale ty uwazasz, ze widzisz wydarzenia z przyszlosci.
– Tak. Jakies zdarzenie gdzies w kosciele. Ktore chyba wkrotce sie rozegra. Morderstwo. Masowe morderstwo. I zdaje sie… ze bedziemy tam, gdy do tego dojdzie.
– Widzisz nas tam? W swoich wizjach?
– Nie. Ale dlaczego ciagle zjawialyby sie te same obrazy – ptaki, kosciol i tak dalej? Nie przeczuwam wypadkow kolejowych w Japonii, katastrof lotniczych w Ameryce Poludniowej ani huraganu na Tahiti. Widze cos ze swojej przyszlosci, z naszej przyszlosci,
– Wobec tego nie powinnismy sie zblizac do zadnego kosciola – rzekl Dylan.
– Wydaje mi sie… ze kosciol sam do nas przyjdzie. Nie sadze, zeby udalo nam sie tego uniknac.
Ksiezyc szybko zaszedl i noc rozswietlaly juz tylko gwiazdy, a Wielka Samotnia wydawala sie coraz wieksza i coraz bardziej samotna.