– Tu, tam – szepnal ze swojego lozka Shepherd. – O co chodzi, skarbie?

– Tu, tam.

Jilly uniosla sie na lokciu.

Shep lezal na wznak z zamknietymi oczami. Czolo mial zmarszczone z zaniepokojenia.

– Shepherd, nic ci nie jest? – Shep sie boi – wyszeptal. – Nie boj sie.

– Shep sie boi.

– Nic nam tu na razie nie grozi – uspokajala go. – Nikt nie moze ci zrobic krzywdy.

Poruszyl ustami, jak gdyby mowil, ale nie wydal zadnego dzwieku.

Shepherd nie byl tak wysoki jak brat, lecz wyzszy od Jilly, jak dorosly mezczyzna, jednak gdy lezal w poscieli, wydawal sie drobny. Z rozczochranymi wlosami i ustami sciagnietymi w grymasie strachu wygladal dziecinnie.

Jilly ogarnelo wspolczucie, gdy uswiadomila sobie, ze Shepherd przezyl dwadziescia lat, w zasadzie nie kontrolujac wlasnego zycia. Co gorsza, jego potrzeba rutyny, ograniczenia dotyczace stroju, jakie sam sobie narzucil, skomplikowane zasady jedzenia – wszystko to swiadczylo o rozpaczliwej potrzebie poczucia wladzy, tam gdzie to mozliwe.

Shep nadal milczal. Przestal poruszac ustami. Z jego twarzy nie zniknal wyraz leku, lecz zlagodnial, jak gdyby strach dojrzal, zmieniajac sie w chroniczna obawe.

Kladac glowe z powrotem na poduszce, Jilly poczula wdziecznosc, ze nie urodzila sie w takiej pulapce bez wyjscia jak Shepherd, ale niepokoila sie, ze kiedy robak dokona w niej zmian, byc moze bedzie przypominac Shepa.

Po chwili z lazienki wyszedl Dylan. Wczesniej zdjal buty, ktore postawil obok dzielonego z bratem lozka.

– Nic ci nie jest? – spytala Jilly.

– Nic. Jestem tylko… wykonczony.

– Boze, tez jestem wypluta.

Polozyl sie w ubraniu, przygotowany na ewentualny alarm, i utkwil wzrok w suficie, nie gaszac nocnej lampki. Po chwili milczenia powiedzial:

– Przepraszam.

Jilly odwrocila sie, by na niego spojrzec. – Za co?

– Moze od poczatku, od naszego spotkania w motelu, wszystko zrobilem zle.

– Na przyklad?

– Moze powinnismy isc na policje, zaryzykowac. Mialas racje, kiedy mowilas, ze nie mozemy wiecznie uciekac. Mam obowiazek myslec za Shepa, ale nie mam prawa ciagnac cie z nami.

– Godny zaufania O'Conner – rzekla – krynica odpowiedzialnosci. Melancholijny jak Batman. Szybko, dzwon do DC Comics.

– Mowie powaznie. – Wiem. Urocze.

Nie odrywajac oczu od sufitu, usmiechnal sie.

– Powiedzialem ci dzisiaj duzo rzeczy, ktorych nie powinienem mowic.

– Zostales sprowokowany. Wkurzylam cie. Poza tym ja mowilam gorsze rzeczy. Posluchaj… po prostu nie cierpie byc od kogos zalezna. Zwlaszcza od mezczyzn. Rozumiesz wiec, ze taka sytuacja podzialala na mnie jak plachta na byka.

– Dlaczego „zwlaszcza od mezczyzn'? Odwrocila sie od niego i popatrzyla w sufit.

– Powiedzmy, ze odchodzi od ciebie ojciec, kiedy masz trzy lata.

Po krotkim milczeniu zachecil ja: – Powiedzmy.

– Tak. Powiedzmy, ze twoja cudowna matka jest aniolem, bohaterka, ktora zawsze ma dla ciebie czas i nigdy nie moze sie jej stac nic zlego. Ale on tuz przed odejsciem bije ja tak, ze matka traci oko i do konca zycia musi chodzic o dwoch laskach.

Mimo zmeczenia i sennosci Dylan nie ponaglal jej, pozwalajac, by ciagnela opowiesc we wlasnym tempie.

– Zostawia cie w nedzy, na zasilku, wystawionego na pogarde ludzi z opieki spolecznej. To juz zle. Ale potem kilka razy w roku przyjezdza z wizyta na jeden albo dwa dni.

– A policja?

– Mama bala sie dzwonic, kiedy sie zjawial. Dran powiedzial, ze jesli wyda go policji, to wyjdzie za kaucja, wroci i wybije jej drugie oko. I jedno mnie. Bylby do tego zdolny.

– Skoro odszedl, to po co w ogole wracal?

– Zebysmy sie ciagle baly. Zeby ciagle miec nad nami wladze. Chcial dostawac czesc jej zasilku. I zawsze dostawal, bo czesto jadlysmy darmowe obiady w kuchni kosciola. Wiekszosc ubran tez mialysmy za darmo z koscielnego sklepiku z uzywanymi rzeczami. Tak wiec tatus zawsze mial swoja czesc.

Przypomniala sobie ojca stojacego w drzwiach mieszkania i usmiechajacego sie do niej groznym usmiechem. I jego glos: „Przyszedlem po ubezpieczenie za oko, malenka. Macie dodatek do ubezpieczenia za oko?'.

– Wystarczy – powiedziala. – To nie ma byc wieczor litosci. Chcialam tylko, zebys zrozumial, ze nie chodzi o ciebie. Po prostu… nie umiem byc zalezna od kogokolwiek.

– Wcale nie musialas mi tlumaczyc.

– Ale probowalam. – W pamieci ciagle majaczyla twarz ojca i wiedziala, ze mimo zmeczenia nie zasnie, dopoki nie uwolni sie od tej zjawy. – Ty musiales miec wspanialego tate.

– Dlaczego tak sadzisz? – zdumial sie.

– Widze, jak swietnie radzisz sobie z Shepem.

– Moj ojciec byl inwestorem pomagajacym przedsiebiorcom zakladac nowe spolki nowoczesnych technologii. Pracowal po osiemdziesiat godzin tygodniowo. Byc moze byl wspanialym facetem, ale spedzalem z nim za malo czasu, zeby sie o tym prze

konac. Wpadl w powazne klopoty finansowe. Dwa dni przed Bozym Narodzeniem, tuz przed zachodem slonca, pojechal na parking przy plazy ze wspanialym widokiem na Pacyfik. Bylo zimno. Nikt nie plywal, nie surfowal na desce. Nalozyl waz na rure wydechowa, drugi koniec wsunal przez okno do samochodu. Potem usiadl za kierownica i wzial spora dawke nembutalu. Ojciec byl bardzo skrupulatny. Zawsze mial plan awaryjny. Zgasl podczas jednego z najbardziej malowniczych zachodow slonca w roku. Shep i ja ogladalismy zachod ze wzgorza za naszym domem, wiele mil od tamtej plazy. Oczywiscie nie widzielismy, ze on tez go oglada, umierajac.

– Kiedy to sie stalo?

– Mialem pietnascie lat, Shep piec. Prawie pietnascie lat temu.

– Przykre – powiedziala.

– Tak. Ale nie zamienilbym sie z toba. – Jak sie wiec nauczyles?

– Czego?

– Tak dobrze opiekowac sie Shepem. Zgasil lampe. W ciemnosci rzekl:

– Od mamy. Tez umarla mlodo. Byla wspaniala, taka czula dla Shepa. Ale czasem mozna sie tez nauczyc czegos dobrego na zlym przykladzie.

– Chyba tak.

– Nie zadne chyba. Spojrz na siebie.

– Na mnie? Jestem do kitu – powiedziala. – Pokaz mi kogos, kto nie jest. Zastanawiajac sie nad taka osoba, w koncu zasnela.

Gdy ocknela sie po raz pierwszy z pozbawionego majakow blogiego snu, uslyszala ciche chrapanie Dylana.

W pokoju bylo zimno. Klimatyzator juz sie wylaczyl.

Nie obudzilo jej jednak chrapanie Dylana, lecz chyba glos Shepa. Szepczacy trzy slowa:

– Shep sie boi.

Sadzac z kierunku, z jakiego dobiegal glos, Shep chyba ciagle lezal w lozku.

– Shep sie boi.

– Shep jest dzielny – odpowiedziala mu szeptem. – Shep sie boi.

– Shep jest dzielny.

Shepherd zamilkl, a Jilly po jakims czasie ponownie zapadla w sen.

Kiedy obudzila sie drugi raz, znow uslyszala ciche chrapanie Dylana, ale przez zaciagniete zaslony przebijaly promienie slonca, lecz nie slabego blasku poranka, tylko ostrego swiatla przedpoludnia.

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату