Gdy mial trzynascie, czternascie lat, z dreszczykiem grozy czytal makabryczne opowiesci H. P. Lovecrafta. Teraz nie mogl sie pozbyc nieprzyjemnego wrazenia, ze u Lovecrafta bylo wiecej prawdy niz fikcji.

Porzucajac proby zbadania granicy miedzy lazienka a tunelem, staral sie skupic wzrok na jednym punkcie wirujacych scian, aby okreslic nature i twardosc materialu. Przy blizszych ogledzinach okazalo sie, ze korytarz jest uformowany ze swietlistej mgielki, a moze patrzyl w tunel czystej energii; byc moze tak wyglada lej tornada z bozej perspektywy.

Niepewnie polozyl prawa dlon na scianie obok tajemniczej bramy. Malowana plyta gipsowa byla ciepla i przyjemnie normalna.

Przesuwajac reke po scianie w lewo, w kierunku otworu, mial nadzieje poczuc granice miedzy motelem a tunelem i zrozumiec, na czym polega to polaczenie. Kiedy jednak dlon zesliznela sie z gipsu, wpadajac w otwarte wejscie, nie wyczul zadnych szczegolow struktury, nic poza zimnem – a takze czerwonym swiatlem, ktore jeszcze gwaltowniej zaczelo pelzac po skorze uniesionej dloni.

– Nie, nie rob tego! – ostrzegla Jilly.

– Czego?

– Nie wchodz tam.

– Przeciez nie wchodze.

– Wygladasz, jakbys chcial wejsc.

– Po co mialbym tam wchodzic?

– Za Shepem.

– Nie mam mowy, zebym tam wszedl.

– Za Shepem skoczylbys w przepasc.

– Nie skoczylbym w przepasc – zapewnil ja zniecierpliwiony.

– Skoczylbys – upierala sie. – Mialbys nadzieje, ze zlapiesz go w locie i wyladujecie w stogu siana. Skoczylbys, na pewno. Chcial tylko sprawdzic rzeczywistosc tego, co widzial, potwierdzic, ze to naprawde trojwymiarowe zjawisko, brama, a nie okno, prawdziwe wejscie do innego swiata, a nie tylko jego widok. Potem chcial sie cofnac i przemyslec sytuacje, sprobowac ulozyc logiczny plan dzialania do kompletnie nielogicznego rozwoju wypadkow.

Przyciskajac mocno reke do plaszczyzny, gdzie powinna znajdowac sie sciana, nie napotkal zadnego oporu, pod obrazem tunelu nie bylo gipsu. Siegnal z lazienki w glab tego innego zlowrogiego swiata, czujac lodowaty chlod i dotyk swiatla, jakby wokol palcow nie biegaly mu juz setki mrowek, lecz tysiace zukow o twardych skorupach gotowych oderwac mu mieso od kosci.

Gdyby dopuscil do glosu instynkt, natychmiast cofnalby reke, uwazal jednak, ze musi doglebniej zbadac te niewiarygodna

sytuacje. Siegnal dalej, wsuwajac w brame dlon az po nadgarstek i choc skrzywil sie od przenikliwego zimna i okropnego owadziego dotyku swiatla, siegal jeszcze dalej, wsadzajac reke po lokiec, a potem stalo sie oczywiscie to, przed czym ostrzeglby go instynkt, gdyby Dylan posluchal jego glosu – tunel go wciagnal.

24

Dylan nie wpadl w otchlan, nie przeszedl, nie przebiegl ani nie przelecial przez tunel, w ogole nie czul, ze przenosi sie w przestrzeni, ale w mgnieniu oka opuscil motelowa lazienke i znalazl sie obok Shepa. Poczul, jak buty odrywaja sie od winylowych plytek podlogi i w tej samej chwili laduja na miekkiej ziemi. Spojrzal w dol i stwierdzil, ze stoi w wysokiej do kolan trawie.

Jego nieoczekiwane przybycie sploszylo chmare muszek, ktore poderwaly sie ze zlotobrazowej trawy, wysuszonej letnimi upalami. Kilka przestraszonych pasikonikow odskoczylo na bok, szukajac bezpiecznego schronienia.

Zaraz po wyladowaniu w trawie Dylan wrzasnal:

– Shep!

Ale Shepherd w ogole nie zwrocil uwagi na jego przybycie. W momencie gdy Dylan zorientowal sie, ze stoi na wzgorzu, nad glowa ma blekitne niebo i czuje cieply podmuch lekkiego wietrzyku, odwrocil sie od widoku, ktory fascynowal Shepa, i spojrzal za siebie tam, gdzie powinien byc tunel. Ujrzal jednak Jillian Jackson stojaca w motelowej lazience – jej portret o srednicy szesciu stop, lecz nie na koncu czerwonego korytarza, a tuz przed soba, jak gdyby stala przy nim, a on przygladal sie jej przez okragle okno pozbawione ram.

Kiedy Dylan patrzyl na niego z lazienki, Shepherd wydawal sie bardzo daleka krucha sylwetka na blekitnym tle. Widziana z konca korytarza postac Jilly byla naturalnych rozmiarow. Dylan domyslal sie jednak, ze ona z lazienki widzi go jako mala figurke obok Shepa, poniewaz pochylila sie w strone wejscia do tunelu, gdzie sam stal jeszcze przed chwila, i mruzac oczy, wytezala wzrok, by zobaczyc jego twarz.

Otworzyla usta i poruszyla wargami. Moze wymowila jego imie, ale choc zdawalo sie, ze stoi zaledwie kilka cali od niego, Dylan nie slyszal nawet przytlumionego dzwieku.

Widok lazienki polatujacej nad wzgorzem jak gigantyczna banka zdezorientowal go. Zakrecilo mu sie w glowie. Poczul,

jakby przypominajaca powierzchnie morza ziemia usuwala mu sie spod nog, a on nie ma sil bronic sie przed snem.

Chcial wyjsc z suchej trawy i wrocic do motelu, bo wprawdzie przybyl na szczyt wzgorza bez zadnego fizycznego uszczerbku, to jednak sie obawial, ze musial zostawic tam jakas istotna czesc siebie, wazna nic umyslu czy ducha, bez ktorej wkrotce caly sie spruje.

Zamiast wrocic do lazienki, zaciekawiony obszedl brame, chcac sprawdzic, jak wyglada z boku. Odkryl, ze portal nie przypomina ani okna, ani banki, a raczej gigantyczna stojaca na krawedzi monete. Z profilu wygladal jak dziesieciocentowka, choc nie mial zabkowania, jakie mozna znalezc na rantach wiekszosci monet. Cienka srebrzysta linia biegnaca lukiem z brazowej trawy w gore i niemal niewidoczna na tle jasnoniebieskiego nieba mogla byc nawet wezsza niz krawedz dziesieciocentowki, odrobine szersza od wlokna, jak gdyby brama byla tylko tarcza – polprzezroczysta i cienka niczym blona skrzydelka muchy.

Brnac przez trawe, Dylan przeszedl na druga strone portalu i stracil z oczu brata.

Z miejsca polozonego sto osiemdziesiat stopni od punktu, w ktorym stal przed chwila, brama wygladala identycznie jak z przodu. Odrapana lazienka motelowa. I wychylona do przodu Jilly, ktora wpatrywala sie z niepokojem w glab tunelu.

Nie widzac Shepa, Dylan zaczal sie denerwowac. Szybko okrazyl brame i wrocil do miejsca, z ktorego rozpoczal ogledziny. Shep stal tak, jak Dylan go zostawil: z rekami opuszczonymi bezwladnie wzdluz ciala, glowa przechylona na prawo, patrzyl na zachod i w dol na znajoma panorame. Jego smutny usmiech wyrazal melancholie i zarazem szczescie.

Faliste wzgorza okryte zlota trawa ciagnely sie na polnoc i poludnie, gdzieniegdzie ozdobione rosnacymi z rzadka debami kalifornijskimi, ktore rzucaly dlugi poranny cien, a u stop wzniesienia, na ktorym stali, lezala laka. Na zachod od niej widac bylo wiktorianski dom z szeroka weranda z tylu. Za domem takze rozciagaly sie bujne laki, a zwirowy podjazd prowadzil do autostrady biegnacej wzdluz brzegu. Cwierc mili na zachod od asfaltowej jezdni rozposcieral sie Ocean Spokojny niczym ogromne zwierciadlo, w ktorym odbicie nieba przybieralo glebszy, bardziej uroczysty odcien blekitu.

Bylo to miejsce polozone daleko na polnoc od Santa Barbara w Kalifornii, na slabo zaludnionym skrawku wybrzeza,

pol mili od najblizszych sasiadow – dom, w ktorym dorastal Dylan. To wlasnie tutaj ponad dziesiec lat temu zmarla ich matka i tu Dylan i Shep ciagle wracali miedzy dlugimi podrozami na festiwale sztuki, ktore odbywaly sie na Zachodzie i Poludniowym Zachodzie.

– Wariactwo! – W tym jednym slowie wybuchla cala tlumiona do tej pory zlosc. Wyrzucil je z siebie tak gwaltownie, jakby warknal „Niech to szlag' lub cos bardziej dosadnego na wiadomosc, ze na loterii wyciagnal los rozniacy sie jedna cyferka od numeru wygrywajacego sto milionow dolarow, albo gdyby rabnal sie mlotkiem w palec. Mial metlik w glowie, bal sie i czul, ze za chwile eksploduje, jesli bedzie stal nieruchomo i milczaco jak Shep, wiec dodal: – Czyste wariactwo!

Jeszcze dalej na polnoc stad, na pustym parkingu obok plazy, pietnascie lat temu popelnil samobojstwo ich

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату