wyrazniej niz ona jego i dostrzegl, ze jest przerazona. Mial nadzieje, ze Jilly bardziej bedzie sie bala wyciagnac rece w strone tunelu, niz zostac sama po drugiej stronie, bo gdyby pojawila sie obok nich na wzgorzu, moglaby wszystko skomplikowac.
Dalej przepraszal Shepa, az sobie uswiadomil, ze za duzo usprawiedliwien moze wywolac gorszy skutek niz ich brak. Usilowal uspokoic wlasne sumienie kosztem zdenerwowania brata, w gruncie rzeczy drazniac Shepa w jego skorupie. Chlopak z jeszcze wiekszym niepokojem przestepowal z nogi na noge.
– W kazdym razie – rzekl Dylan – glupio zrobilem, krzyczac na ciebie dlatego, ze chcialem wiedziec, jak sie tu dostales – ale wiedzialem, ze sam musiales tego dokonac, ze masz jakis nowy nieprawdopodobny talent. Nie rozumiem, jak to zrobiles. Pewnie sam nawet nie bardzo to rozumiesz, tak jak ja nie bardzo wiem, jakim cudem czuje odciski psychiczne na klamce drzwi i odczytuje te slady. Ale wiedzialem, co musialo sie potem stac, zanim jeszcze zapytalem.
Dylan z trudem zmusil sie do zamilkniecia. Najlepszy sposob uspokojenia Shepa to przestac gadac, przestac przeciazac jego zmysly i dac mu odrobine spokoju.
W lekkim wietrze przesyconym wonia oceanu trawa falowala ospale jak wodorosty w wodnym ogrodzie. W powietrzu leniwie krazyly komary malenkie jak drobiny kurzu.
Wysoko na niebie szybowal jastrzab unoszony pradami wstepujacymi, wypatrujac myszy polnych trzysta stop nizej.
Z daleka dobiegal cichy odglos samochodow jadacych autostrada, lecz tak nikly, ze od czasu do czasu tlumil go nawet slaby wietrzyk. Na tle pomruku dal sie slyszec glosniejszy warkot jednego silnika, na ktorego dzwiek Dylan oderwal wzrok od jastrzebia i spojrzal na zwirowy podjazd. Do domu zblizal sie motocykl.
Harley nalezal do Vonetty Beesley, gosposi, ktora przyjezdzala do nich raz na tydzien, nawet podczas nieobecnosci Dylana i Shepa w domu. W czasie niepogody jezdzila fordem pikapem z doladowanym silnikiem na ogromnych piecdziesiecioczterocalowych oponach, pomalowanym jak karmazynowy smok.
Vonetta miala czterdziesci kilka lat oraz ujmujaca osobowosc i spedzala wolny czas jak niejeden poczciwy mieszkaniec Poludnia. Byla swietna gosposia i pierwszorzedna kucharka, a sila i odwaga pozwolilyby jej w razie koniecznosci – i zapewne ku jej wielkiej radosci – zostac ochroniarzem.
Vonetta nie moglaby rozpoznac z daleka Dylana i Shepa, poniewaz szczyt wzgorza wznosil sie wysoko nad domem. Gdyby ich jednak zauwazyla i uznala, ze wygladaja podejrzanie, zapewne podjechalaby harleyem nieco blizej, aby lepiej im sie przyjrzec. Obawa o wlasne bezpieczenstwo nie wchodzila w gre, gdy do glosu dochodzilo jej poczucie obowiazku i zadza przygod.
Dylan moglby napredce wykombinowac jakas glupia historyjke, zeby jej wytlumaczyc, co tu robia z bratem, skoro powinni byc w drodze do Nowego Meksyku, lecz nie mial talentu do oszukiwania ani czasu, by tlumaczyc sprawe z brama, lazienka motelowa na wzgorzu i Jilly wpatrujaca sie w nich tepo, jak gdyby byla Alicja, ktora bezskutecznie usiluje zglebic nature zaczarowanego swiata po drugiej stronie lustra.
Odwrocil sie do brata, gotow jeszcze raz podjac ryzyko, ze go zdenerwuje, ale chcial mu powiedziec, ze pora wrocic do Holbrook w Arizonie.
Zanim Dylan zdazyl sie odezwac, Shepherd rzekl: – Tu, tam.
Dylanowi przypomniala sie toaleta w restauracji w Safford poprzedniego wieczoru. „Tu' odnosilo sie do pierwszej kabiny. „Tam' – do kabiny czwartej. Pierwsza wyprawa Shepa byla bardzo krotka, z toalety do toalety.
Dylan nie pamietal, aby towarzyszyl jej nieziemski czerwony blask. Byc moze dlatego, ze Shep zamknal za soba brame, gdy tylko przez nia przeszedl.
– Tu, tam – powtorzyl Shep.
Ze spuszczona glowa popatrywal spod oka nie na Dylana, lecz na dom za laka u stop wzgorza i na Vonette na harleyu. – Co chcesz powiedziec, Shep?
– Tu, tam.
– Gdzie jest „tam'?
– Tu – odrzekl Shep, szorujac prawa stopa po trawie. – A gdzie jest „tu'?
– Tam – powiedzial Shep, opuscil glowe jeszcze nizej i przechylil na prawo, spogladajac przez ramie w strone Jilly.
– Wrocmy tam, skad wyszlismy – nalegal Dylan.
Vonetta Beesley okrazyla dom, kierujac sie w strone wolno stojacego garazu.
– Tu, tam – powiedzial Shep.
– Jak mozemy sie bezpiecznie dostac z powrotem do motelu? – zapytal Dylan. – Wystarczy wyciagnac rece, wejsc z tej strony w brame?
Obawial sie, ze gdyby pierwszy wszedl do portalu i znalazl sie z powrotem w motelu, Shep nie poszedlby za nim.
– Tu, tam. Tam, tu – powtarzal Shep.
Z drugiej strony, gdyby Shep ruszyl w droge powrotna pierwszy, brama moglaby sie zamknac zaraz za nim, pozostawiajac Dylana uwiezionego w Kalifornii, dopoki ten nie wrocilby do Holbrook tradycyjna droga, a tymczasem Jilly musialaby radzic sobie sama z chlopakiem.
Rozsadek podpowiadal, ze wszystkie dziwne rzeczy, jakie im sie przytrafialy, maja swe zrodlo w zastrzykach Frankensteina. Zatem Shepherd tez musial dostac zastrzyk i dzieki niemu posiadl umiejetnosc otwarcia bramy. Znalazl ja i jakos uruchomil. Albo, co bardziej prawdopodobne, sam ja stworzyl. W zwiazku z tym brama w pewnym sensie dzialala wedlug zasad Shepa, nieznanych i niepoznawalnych, co oznaczalo, ze przechodzenie przez brame przypominalo gre w pokera z diablem niekonwencjonalna talia kart z trzema dodatkowymi kolorami i zupelnie nowym zestawem figur miedzy waletem a dama.
Vonetta zatrzymala harleya przed garazem. Warkot urwal sie jakby polkniety przez silnik.
Dylan nie mial ochoty brac Shepherda za reke i razem z nim skakac w brame. Jezeli dostali sie do Kalifornii dzieki teleportacji – a jakie moglo byc inne wytlumaczenie? – jesli w chwili opuszczenia motelowej lazienki kazdy z nich zostal natychmiast rozszczepiony na megatryliony czastek elementarnych, a potem doskonale zrekonstruowany w momencie zjawienia sie na szczycie wzgorza, musieli, a przynajmniej powinni odbyc te podroz osobno, aby uniknac… pomieszania elementow. Dylan widzial stary film „Mucha', w ktorym teleportujacy sie naukowiec odbywal krotka podroz z jednego konca laboratorium na drugi, niewiele dluzsza niz eksperyment Shepa przemieszczajacego sie z kabiny do kabiny, ale nie zauwazyl, ze towarzyszyla mu zwykla mucha, co skonczylo sie wielka katastrofa, do jakiej moga doprowadzic tylko politycy. Dylan nie chcial znalezc sie w motelu z nosem Shepa na czole albo kciukiem brata wystajacym z oczodolu.
– Tu, tam. Tam, tu – powtorzyl Shep.
Za domem Vonetta ustawila motocykl na nozkach i zsiadla z harleya.
– Nie tu. Nie tam. Tutam – powiedzial Shep, tworzac z dwoch slow jedno.
Wlasciwie prowadzili rozmowe. Dylan bardzo mgliscie rozumial, co Shep probowal mu powiedziec; tym razem jednak
byl pewien, ze brat go slucha i udziela odpowiedzi na stawiane pytania.
Majac to na uwadze, Dylan zadal najwazniejsze z pytan, jakie musialy pasc:
– Shep, pamietasz film „Mucha'?
Shep skinal glowa, nie podnoszac wzroku.
– „Mucha'. Wyswietlana w kinach w tysiac dziewiecset piecdziesiatym dziewiatym roku. Czas projekcji – dziewiecdziesiat cztery minuty.
– To niewazne, Shep. Drobiazgi mnie nie interesuja. Chce tylko wiedziec, czy pamietasz, co sie stalo z tym naukowcem? Daleko w dole, stojac obok motocykla, Vonetta Beesley zdjela kask.
– Wystapili: David Hedison w roli naukowca, Patricia Owens, Vincent Price…
– Shep, przestan.
– …i Herbert Marshall. Rezyseria – Kurt Neumann. Inne filmy tego rezysera to „Tarzan i kobieta lampart'…
Rozmowa odbywala sie w jezyku „shepowym', jak mawial Dylan. Jezeli chcialo sie uczestniczyc w rozmowie, nalezalo sie uzbroic w cierpliwosc, a po polgodzinie mozna bylo ulec przeciazeniu danymi. Shep zapamietywal mnostwo informacji na interesujace go tematy i czasem chetnie sie nimi dzielil.
– …„Syn Ali Baby', „Powrot wampira'…
Vonetta zawiesila kask na kierownicy motoru, spojrzala na krazacego po niebie jastrzebia i zauwazyla Shepa i