Jilly dostrzegla takze inne swiatlo padajace zza niedomknietych drzwi lazienki. Krwistoczerwona poswiate.

W pierwszej chwili pomyslala, ze to pozar. Jednak gdy wyskakiwala z lozka i miala juz to slowo na koncu jezyka, zorientowala sie, ze to nie jest blask skaczacych plomieni, ale cos zupelnie innego.

2 3 Wyrwany ze snu Dylan usiadl, potem wstal i wsunal buty, ciagle nieprzytomny, jak dobrze wycwiczony strazak, ktory na dzwiek alarmu potrafi przez sen nalozyc rynsztunek, a budzi sie dopiero, gdy zjezdza po rurze.

Wedlug zegara na nocnym stoliku bylo dwanascie po dziewiatej, a wedlug Jilly mieli klopoty – choc nic nie powiedziala, widac to bylo po jej minie i szeroko otwartych oczach, z ktorych wyzieral lek.

Dylan pierwszy zauwazyl, ze Shepa nie ma w lozku ani w ogole w pokoju.

Potem dostrzegl ognisty blask za na wpol przymknietymi drzwiami lazienki. Ognisty, lecz nie byl to blask pozaru. Piekielna czerwien jak z koszmaru, szkarlat i ochra nalozone na anilinowa czern. Pomaranczowoczerwona i brunatnoczerwona poswiata klujaca w oczy jak swiatlo w nocnej scenie filmowanej w podczerwieni. Zlowieszczy czerwony blask oczu wyglodnialego weza wyruszajacego na nocne polowanie. Swiatlo mialo wszystkie te cechy, a jednak zadna z nich nie mogla go w pelni opisac, bo bylo nie do opisania i przerosloby talent Dylana, gdyby kiedykolwiek probowal oddac je na plotnie.

W lazience nie bylo okien. To nie moglo byc po prostu slonce poranka przenikajace przez kolorowa zaslone. Lampa jarzeniowa nad umywalka rowniez nie mogla stanowic zrodla tak niesamowitego lsnienia.

Dziwne, ze na sam widok swiatla Dylan poczul ucisk w zoladku i napiecie miesni, a serce zaczelo mu walic jak oszalale. Mial przed oczami jasnosc, jakiej nie spotyka sie w naturze, niepodobna tez do niczego, co stworzyl czlowiek, wiec zbudzily sie wszystkie zabobony drzemiace w zakamarkach jego duszy.

Zblizajac sie do lazienki, stwierdzil, ze czuje dotyk blasku, ale inaczej niz w lecie czuje zar slonca, kiedy wychodzi spod cienistego drzewa. Swiatlo zdawalo sie pelznac po jego skorze, jak gdyby uwijaly sie na niej setki mrowek, z poczatku na twarzy, gdy stanal w jasnej plamie, a potem na prawej rece, gdy przylozyl ja do drzwi.

Jilly stala obok niego i choc pozostawala poza kregiem swiatla, na jej twarzy odbijala sie czerwona poswiata. Zerknawszy na nia przelotnie, Dylan od razu sie zorientowal, ze ona takze poczula niezwykly dotyk. Drgnela i z lekkim grymasem odrazy otarla twarz dlonia, jak gdyby przywarly do niej strzepy lepkiej pajeczyny.

Dylan nie byl znawca nauki, interesowal sie jedynie tymi aspektami biologii i botaniki, ktore pomagaly mu precyzyjniej oddac nature w swoich obrazach, nie mozna go tez bylo nazwac nawet fizykiem kawiarnianym. Wiedzial jednak, ze smiertelne promieniowanie, nawet to powstale po wybuchu bomby jadrowej, nigdy nie pobudza zmyslu dotyku, tak jak mniej smiertelne promienie rentgenowskie aplikowane podczas przeswietlenia w gabinecie dentystycznym nie wywoluja najlzejszego mrowienia w szczece; ci, ktorzy przezyli wybuch w Hiroszimie, a potem zmarli na chorobe popromienna, nigdy nie czuli miliardow czastek subatomowych bombardujacych ich cialo.

Chociaz nie przypuszczal, by wywolane przez swiatlo klucie moglo stanowic niebezpieczenstwo, wciaz sie wahal. Moglby zamknac drzwi i odwrocic sie, nie zaspokajajac ciekawosci, gdyby po drugiej stronie nie bylo Shepa, ktory byc moze potrzebowal pomocy.

Wymowil imie brata, lecz nie otrzymal odpowiedzi. Nic dziwnego. Mimo ze czasem Shep bywal bardziej rozmowny od kamienia, najczesciej reagowal rownie zywo jak granit. Dylan zawolal jeszcze raz i gdy odpowiedzialo mu milczenie, otworzyl drzwi.

Spodziewal sie zobaczyc kabine prysznicowa. I toalete. Umywalke, lustro, wieszak na reczniki.

Ale nadnercza wstrzyknely do jego krwi kolejna dawke adrenaliny, a zoladek skrecil sie w bardzo nieprzyjemny supel, gdy w scianie obok umywalki ujrzal drzwi, ktorych wczesniej tam nie bylo Za tym wejsciem znajdowalo sie zrodlo dziwnego czerwonego swiatla.

Z wahaniem przestapil prog i wszedl do lazienki.

Slowo „drzwi' nie okreslalo najlepiej owego tajemniczego otworu. Nie byl prostokatny, lecz okragly jak wlaz w przegrodzie miedzy dwoma przedzialami okretu podwodnego. „Wlaz' tez nie byl trafnym slowem, poniewaz dziura w scianie nie miala oscieznicy.

Otwor srednicy szesciu stop wydawal sie pozbawiony glebi, jak gdyby namalowano go na scianie. Bez nadproza, bez oscieznicy, bez progu. Jednak za nim rozciagala sie zdecydowanie trojwymiarowa przestrzen: lsniacy czerwono tunel, ktory konczyl sie tarcza niebieskiego swiatla.

Dylan widzial arcydziela trompe l'oeil ktorych tworcy, poslugujac sie wylacznie farba i wlasnym talentem, stworzyli iluzje glebi i przestrzeni zupelnie mylaca ludzkie oko. To jednak nie bylo po prostu zreczne malowidlo.

Przede wszystkim ciemnoczerwony blask bijacy od scian tunelu promieniowal do wnetrza lazienki. Dziwne swiatlo polyskiwalo na winylowej podlodze, odbijalo sie od lustra – i pelzlo po jego odslonietej skorze.

Poza tym sciany tunelu nieustannie sie obracaly, jak gdyby byl to korytarz w wesolym miasteczku, beczka smiechu, w ktorej goscie sprawdzali, czy potrafia utrzymac rownowage. Malowidlo trompe l'oeil moglo stworzyc iluzje glebi, faktury i rzeczywistosci – lecz nie moglo dac iluzji ruchu.

Jilly weszla do lazienki i stanela obok Dylana.

Powstrzymal ja, kladac jej dlon na ramieniu.

Razem przygladali sie w zdumieniu tunelowi, ktory mial co najmniej trzydziesci stop dlugosci.

Oczywiscie, ze to bylo niemozliwe. Do pokoju przylegal inny pokoj motelowy; wspolna instalacja hydrauliczna zmniejszala koszty budowy. Gdyby w scianie wykuto dziure, zobaczyliby tylko identyczna lazienke. Ale nie tunel, na pewno nie tunel. Tunelu nie bylo w czym wydrazyc; lazienki nie wybudowano na zboczu wielkiej gory.

Mimo to mieli przed oczyma tunel. Dylan zamknal oczy. I otworzyl Tunel. Szesc stop srednicy. Lsnil i wirowal.

Witajcie w beczce smiechu. Prosze kupic bilet i sprawdzic, czy umieja panstwo utrzymac rownowage.

Zreszta ktos juz wszedl do beczki. Na tle lazurowej tarczy rysowala sie sylwetka mezczyzny stojacego na koncu korytarza. Dylan nie mial watpliwosci, ze to Shep. Shepherd stal na koncu tunelu odwrocony do nich plecami i wpatrywal sie w blekit.

Jesli wiec Dylan poczul, jak podloga sie pod nim porusza, i mial wrazenie, ze moze wpasc przez dziure do szybu glebokiego jak wiecznosc, nie byl to efekt dzialania tunelu, tylko psychologiczna reakcja na swiadomosc, ze rzeczywistosc, jaka znal, okazala sie mniej stala, niz przypuszczal.

Oddychajac z trudem i wyrzucajac z siebie pospiesznie slowa, Jilly goraczkowo szukala wyjasnienia:

– Do diabla z tym, do diabla z tym wszystkim, nie obudzilam sie, na pewno jeszcze sie nie obudzilam.

– Obudzilas sie.

– Pewnie tez mi sie snisz.

– To nie jest sen – powiedzial drzacym glosem.

– Ach, tak, to nie sen- wlasnie to bys powiedzial, gdybys mi sie snil.

Polozyl jej dlon na ramieniu nie dlatego, ze sie bal, ze Jilly skoczy w glab tunelu, po prostu obawial sie, ze otwor wciagnie ja wbrew jej woli. Wirujace sciany przypominaly wir, ktory polknie kazdego, kto odwazy sie zanadto zblizyc do jego rozwartej paszczy. Jednak z kazda sekunda coraz mniej lekal sie sily cyklonu, z jaka tunel moglby ich pochlonac.

– Co sie dzieje? – zapytala Jilly. – Co to jest, do cholery, co to jest?

Z otchlani za sciana nie dobiegal zaden dzwiek. Obracajaca sie powierzchnia tunelu wygladala, jakby miala glosno zgrzytac lub dudnic, albo przynajmniej bulgotac jak kipiaca magma, a jednak wirowala w absolutnej ciszy.

Z otworu nie dolatywal najlzejszy powiew, ani goraca, ani chlodu. Ani zaden zapach. Tylko swiatlo.

Dylan zblizyl sie do portalu.

– Nie – przestraszyla sie Jilly.

Stojac tuz przed otworem, najpierw sprobowal zbadac granice sciany lazienki i wejscia do tunelu, ale krawedz okazala sie… nieostra… niewyrazna plama, w ktorej nie potrafil dostrzec

zadnego konkretnego szczegolu, chocby nie wiadomo jak wytezal wzrok. Denerwowal sie, ze co chwile odwraca wzrok od linii polaczenia, jakby jakas prymitywna strona jego duszy wierzyla, ze jesli spojrzy prosto, moze zobaczyc tajne krolestwo przerazajacych istot ukryte przed tym swiatem, istot, ktore steruja calym wszechswiatem, i ze ten widok z pewnoscia przyprawi go o natychmiastowe szalenstwo.

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату