– Dziekuje ci za to, ze sie mna zajelas, Grubasko.
– Zawsze mowilam, ze z pana to taki zabawny staruszek, taki sentymentalny – ofuknela go zartobliwie gosposia, sprawdzajac, czy plaszcz dobrze lezy na ramionach jej slawnego profesora.
– Ale tam, czy to wazne, jak sie ubralem? Przeciez ide do teatru, ktory kiedys byl krolewska stajnia.
– To jest na pana czesc.
– A co ja tam uslysze?
– Jak, jak, prosze pana?
– Co, do stu diablow, zagraja na moja czesc.
– No popatrz, jaki sie zrobilem zapominalski.
– E, nic takiego, wszyscy bywamy roztargnieni, a juz geniusze to najbardziej – zasmiala sie.
Starzec spojrzal po raz ostatni na krysztalowy krazek, zanim wyszedl w tamto popoludnie nad rzeka Salzach.
Podazal pewnym jeszcze krokiem, nie uzywajac laski, do sali koncertowej Festspielhaus, a w glowie dzwonilo mu kaprysne wspomnienie: pozycje czlowieka mierzy sie liczba ludzi, ktorymi rzadzi szef, szefem byl on, nie powinien byl o tym zapominac ani na chwile; byl szefem wynioslym i samotnym, czlowiekiem, ktory od nikogo nie zalezal, i wlasnie dlatego nie zgodzil sie, majac swe dziewiecdziesiat trzy lata, aby przyjechano po niego do domu. On pojdzie sam, bez zadnej pomocy,
A jednak, pomyslal, zmierzajac ku Festspielhaus, mial racje Montaigne. Chocbym zasiadl najwyzej, jak tylko mozna, nigdy nie bede siedzial powyzej wlasnego tylka. Mial sile, jakiej nikt, a w kazdym razie zaden czlowiek, nie potrafilby zdominowac. Szedl na przedstawienie
Czy pieczec, ktora nalezala tylko do niego, zastapila te fascynujaca buntownicza niezaleznosc muzycznej kantaty?
Maestro Atlan-Ferrara patrzyl na nia, zanim wyszedl z domu, by uczestniczyc w uroczystosci, ktora zorganizowano na jego czesc podczas Festiwalu w Salzburgu.
Pieczec, az dotad idealnie czysta, zostala nieoczekiwanie splamiona: szpecila ja jakas narosl.
Obce cialo, matowe i brudne, przypominajace ksztaltem piramide albo obelisk, zaczynalo rosnac od srodka we wnetrzu krysztalu, jeszcze przed chwila doskonale przejrzystego.
To byla ostatnia rzecz, jaka zapamietal przed wyjsciem na wystawione specjalnie dla niego
A moze zawinila tu jakas skaza w jego oku, przewrotne zludzenie na pustyni jego starosci?
Moze, gdy wroci do domu, ten brunatny guz zdazy juz zniknac?
Jak chmura.
Jak zly sen.
Ulrike, jakby odgadujac mysli swego pana, patrzyla za nim, gdy sie oddalal, idac ulica nad brzegiem rzeki; nie ruszyla sie ze swego miejsca przy oknie, poki nie zobaczyla, ze sledzony przez nia mezczyzna, jeszcze wyniosly i wyprostowany, choc mimo lata otulony cieplym plaszczem, dotarl – jak sobie wyobrazala gosposia – do punktu, skad nie moglby juz przeszkodzic wiernej sludze w wykonaniu pewnego sekretnego planu.
Wowczas wziela z trojnoga krysztalowa pieczec i wrzucila ja sobie do uniesionego fartucha. Upewniwszy sie, ze plotno szczelnie owija ow przedmiot, szybko i zrecznie zdjela fartuch z siebie.
Podreptala do kuchni i tam, nie czekajac dluzej, umiescila fartuch razem z pieczecia na nieheblowanym stole, poplamionym krwia jadalnych zwierzat, a nastepnie, chwyciwszy walek, zaczela z wsciekloscia tluc lezace na stole zawiniatko.
Twarz sluzacej ozywila sie i plonela, jej wytrzeszczone oczy patrzyly uwaznie na przedmiot, ktory wzbudzil w niej taki gniew. Wygladalo na to, ze chce sie upewnic, na wlasne oczy ujrzec, jak pieczec kruszy sie na drobne czastki pod ciosami jej mocnego, grubego ramienia, uderzajacego z dzika sila, podczas gdy jej warkocze trzepotaly wokol glowy, tak jakby za chwile mialy opasc na stol kaskada siwych wlosow. – Kanalia, kanalia, kanalia! – mamrotala coraz glosniej, az w koncu zdolala wydac z siebie krzyk, ostry, dziwaczny, dziki, wstrzasajacy, smutny…
2
Krzyczcie, krzyczcie ze strachu, krzyczcie jak cyklon, wyjcie jak ogromny las, tak aby skaly osuwaly sie na ziemie, a potoki przyspieszaly swoj bieg, krzyczcie ze strachu, bo wlasnie w tej chwili widzicie cwalujace w powietrzu czarne konie, dzwony cichna, slonce gasnie, psy skomla, diabel zawladnal swiatem, szkielety wyszly z grobow, aby powitac te czarne rumaki niosace ze soba zlo. Krwawy deszcz spada z nieba! Konie sa szybkie jak mysl, nieoczekiwane jak smierc, sa bestia, ktora zawsze nas przesladowala, od kolyski, sa widmem, ktore w nocy puka do naszych drzwi, niewidzialnym zwierzeciem, ktore drapie pazurami w nasze okna, krzyczcie wszyscy, tak jakby chodzilo o zycie! POMOCY: blagajcie Najswietsza Marie Panne o laske, w glebi duszy wiecie, ze ani ona, ani nikt inny nie moze was uratowac, wszyscy jestescie potepieni, bestia was sciga, pada krwawy deszcz, skrzydla nocnych ptakow chloszcza nam twarze, Mefistofeles zatrul swiat, a spiewacie tak, jakbyscie byli chorem z operetki Gilberta i Sullivana!… Powinniscie sobie uswiadomic, ze spiewacie