Point na Morzu Piaskow, Cullen pracowal jako jego zastepca. Calymi miesiacami byli sami, we dwoch i Gundersen sadzil, ze zdolal go dobrze poznac. Cullen nie mial zamiaru robic kariery w Kompanii. Mowil, ze podpisal kontrakt na szesc lat i nie bedzie go przedluzal, gdyz po opuszczeniu Swiata Holmana chce wrocic na uniwersytet. Przybyl tu w poszukiwaniu wrazen oraz dla prestizu, jaki zyskiwal kazdy, kto odbyl sluzbe w obcym swiecie. Potem jednak sytuacja na Ziemi tak sie skomplikowala, ze Kompania zmuszona byla zrzec sie wladzy na wielu planetach, ktore poprzednio skolonizowala. Gundersen, tak samo jak wiekszosc z pietnastu tysiecy urzednikow Kompanii, zgodzil sie na przeniesienie na inne stanowisko. Cullen, ku zdumieniu Gundersena, znalazl sie wsrod garstki tych, ktorzy opowiedzieli sie za pozostaniem tutaj, mimo, ze oznaczalo to zerwanie wiezi z rodzinnym swiatem. Gundersen nie pytal go o powod tej decyzji; o takich rzeczach sie nie mowi. Ale wydawalo mu sie to bardzo dziwne.
Teraz stanal mu Cullen w pamieci jak zywy: gonil za owadami po Morzu Piasku, przeskakujac z kamienia na kamien. Doprawdy, duzy chlopiec. Chyba nawet piekno Morza Piasku nie wywieralo na nim wiekszego wrazenia. A przeciez zadna czesc tej planety nie byla bardziej niezwykla, bardziej efektowna: wyschniete dno oceanu wiekszego niz Atlantyk, pokryte gruba warstwa krystalicznych osadow mineralnych, mieniacych sie jak diamenty w blasku slonca. Przez caly dzien krysztalki pochlanialy energie, ktora wypromieniowywaly w ciagu nocy. Od switu do zmroku trwala feeria blyskow, a po zmierzchu jeszcze przez dlugie godziny widac bylo pulsujaca, purpurowa poswiate. Na tej pozbawionej prawie zycia, ale oszalamiajaco pieknej pustyni Kompania wydobywala cenne metale oraz szlachetne i polszlachetne kamienie. Maszyny gornicze wyruszaly ze stacji na dalekie obszary i po bezlitosnym zryciu cudownych przestrzeni wracaly ze skarbami.
Potem zakonczyl sie gwalt dokonywany na ciele pustyni i maszyny zamarly. Cullen byl uciekinierem, gdzies w Krainie Mgiel, poszukiwanym za popelnienie zbrodni tak okropnej, ze nildory nie chcialy jej nawet wymienic.
VII
Kiedy rankiem znalezli sie w drodze, Srin'gahar, co bylo do niego niepodobne, pierwszy rozpoczal rozmowe.
— Opowiedz mi o sloniach, przyjacielu mej podrozy. Jak one wygladaja? Jak zyja?
— Gdzie uslyszales o sloniach?
— Ziemianie w hotelu mowili o nich. Takze i w przeszlosci cos o tym slyszalem. Sa to ziemskie stworzenia podobne do nildorow, prawda?
— Istnieje pewne podobienstwo — przyznal Gundersen.
— Bliskie podobienstwo?
— Jest wiele zbieznosci — Gundersen zalowal, ze Srin'gahar nie jest w stanie pojac rysunku. — Sa dlugie i wysokie jak ty — objasnial. — Maja po cztery nogi, ogon i trabe. Posiadaja rowniez kly, ale tylko dwa — jeden tu, a drugi tu. A tutaj — Gundersen wskazal grzebien na glowie Srin'gahara — nie maja nic. I ich kosci nie sa tak gietkie, jak twoje.
— Wyglada mi na to — myslal glosno Srin'gahar — ze te slonie sa bardzo podobne do nildorow.
— Chyba tak.
— Dlaczego tak jest, mozesz mi powiedziec? Czy uwazasz, ze my i te slonie mozemy stanowic jedna rase?
— To niemozliwe — zaprotestowal Gundersen. — To po prostu… eee… — szukal odpowiedniego okreslenia, bowiem slownik nildorow nie zawieral terminow z zakresu genetyki. — Po prostu rozwoj zycia w roznych swiatach przebiega podobnie. Pewne zasadnicze wzorce zyjacych stworzen powtarzaja sie wszedzie. Wzorzec slonia — wzorzec nildorow to jeden z nich. Wielkie cielsko, ogromna glowa, krotka szyja, dluga traba umozliwiajaca chwytanie i manewrowanie przedmiotami bez potrzeby schylania sie i wspinania, te cechy beda rozwijaly sie wszedzie tam, gdzie wystepuja sprzyjajace warunki.
— Ach, wiec widziales slonie i na innych swiatach?
— Na niektorych — przyznal Gundersen. — Wystepuja tam stworzenia, ktorych rozwoj przebiegal w podobny sposob, chociaz najblizsze podobienstwo istnieje miedzy sloniami i nildorami. Moglbym ci wymienic z pol tuzina innych stworzen, ktorych cechy wskazuja na przynaleznosc do tej samej grupy. Odnosi sie to takze do innych form zycia — do owadow, plazow, malych ssakow i tak dalej.
— Gdzie, w takim razie, istnieje na Belzagorze odpowiednik czlowieka?
Gundersen zawahal sie. — Nie powiedzialem, ze wszedzie sa dokladne odpowiedniki. Mysle, ze najbardziej wzorcom ludzkim na waszej planecie odpowiadaja sulidory. Ale nie jest to bardzo bliskie podobienstwo.
— Na Ziemi rzadza ludzie. Tutaj sulidory sa rasa drugorzedna.
— Dewiacja w rozwoju. Wasz g'rakh jest wyzszy od tego, ktory posiadaja sulidory. Na naszej planecie nie ma w ogole zadnych innych gatunkow obdarzonych g'rakh. Wiele jest podobienstw fizycznych pomiedzy ludzmi a sulidorami. One chodza na dwoch nogach i my takze. Jedza mieso i owoce, my rowniez. Posiadaja rece zdolne do chwytania i my takie mamy. Ich oczy umieszczone sa na przodzie glowy tak samo jak nasze. Wiem, ze sa wieksze, silniejsze, bardziej owlosione i mniej inteligentne niz istoty ludzkie, ale chce ci uzmyslowic, ze na roznych planetach istnieja podobne wzorce rozwoju, chociaz nie ma zadnego zwiazku krwi pomiedzy…
— Skad wiesz, ze slonie nie maja g'rakh? — wtracil spokojnie Srin'gahar.
— My… one… to przeciez jasne, ze… — Gundersen urwal czujac sie niezrecznie. A po namysle powiedzial ostroznie:
— Nigdy nie wykazaly zadnej wlasciwosci posiadania g'rakh. Nie prowadza osiadlego zycia, nie maja struktury plemiennej, zadnej technologii, zadnej religii, zadnej ciaglosci kulturowej.
— My tez nie prowadzimy osiadlego zycia we wsiach i nie mamy technologii — oswiadczyl nildor. — Lazimy po dzungli i napychany sie liscmi oraz mlodymi galazkami. Slyszalem, ze tak o nas mowiono i to jest prawda.
— Ale wy jestescie inni. Wy…
— Dlaczego jestesmy inni? Slonie tez wedruja po lasach, napychaja sie liscmi i mlodymi galazkami, czyz nie tak? Nie odziewaja sie w zadne skory. Nie wytwarzaja narzedzi. Nie maja ksiazek. A jednak dopuszczasz, ze my mamy g'rakh, a upierasz sie, ze one nie maja.
— Nie potrafia przekazywac sobie idei — powiedzial Gundersen zupelnie zdesperowany. — Moga powiedziec sobie chyba najprostsze rzeczy — o pozywieniu, o kopulacji, o niebezpieczenstwie, ale to wszystko. Gdyby wladaly prawdziwym jezykiem juz bysmy to wykryli, a poznalismy jedynie pare podstawowych dzwiekow, jakie one wydaja.
— Byc moze mowa ich jest tak skomplikowana, ze nie jestescie w stanie jej zbadac — zasugerowal Srin'gahar.
— Watpie. Jak tylko pojawilismy sie tutaj, od razu poznalismy, ze mowa nildorow jest jezykiem i bylismy w stanie sie go nauczyc. Jednak w ciagu tysiecy lat, w czasie ktorych ludzie i slonie mieszkaja na tej samej planecie, nigdy nie zauwazylismy zadnych oznak, ze potrafia one pojmowac i przekazywac sobie pojecia oderwane. A to przeciez jest istota posiadania g'rakh. Zgodzisz sie ze mna?
— Powtarzam swoje zdanie. A co, jesli jestescie do tego stopnia nizsi w rozwoju od waszych sloni, ze nie mozecie pojac ich glebi?
— Sprytnie to wykoncypowales, Srin'gaharze. Nie moge jednak uznac tego za sytuacje panujaca w rzeczywiscie istniejacym swiecie. Skoro slonie posiadaja g'rakh, to czemu przez caly czas swego pobytu na Ziemi nie zdolaly do niczego dojsc? Dlaczego rodzaj ludzki zdominowal cala planete, a slonie zostaly stloczone w jednym malym zakatku, a wlasciwie juz prawie wyeliminowane?
— Zabijacie slonie?
— Juz teraz nie. Ale byl czas, kiedy ludzie zabijali slonie na mieso albo dla zdobycia ich klow na ozdoby. Byl tez czas, kiedy uzywano sloni jako zwierzat pociagowych. Gdyby slonie mialy g'rakh, to…
Nagle zdal sobie sprawe, ze wpadl w pulapke zastawiona przez Srin'gahara.
— Takze na tej planecie — powiedzial nildor — tutejsze „slonie' pozwalaly eksploatowac sie przez ludzi. Nie zjadaliscie nas wprawdzie i rzadko kiedy zabijaliscie, ale czesto zmuszaliscie do pracy. A mimo to uznajecie, ze jestesmy istotami posiadajacymi g'rakh.
— To, co robilismy tutaj — oswiadczyl Gundersen — bylo kardynalnym bledem i kiedy uswiadomilismy to sobie, zrzeklismy sie panowania na waszym swiecie i wynieslismy sie stad. Ale to jeszcze wcale nie dowodzi, ze