swoim wspolczuciem. A w ogole, jakim prawem mi wspolczuja. Wydobylem miotacz ognia — kontynuowal. — No, naprzod, ruszac sie! Potrzebne jestescie przy robocie. Wielkie oczy patrzyly na mnie zalosnie. Traby w piasku. Dwa czy trzy odezwaly sie, ze jest im bardzo przykro, ale teraz nie moga dla mnie pracowac, ze to niemozliwe, by przerwaly swoja podroz, wola raczej umrzec. Nie chcialy mnie urazic swoja odmowa, ale bylem wsciekly i postanowilem, ze mi za to zaplaca. Juz chcialem jednego podpalic jako ostrzezenie dla pozostalych, ale powstrzymalem sie. Spytalem sam siebie, co u diabla chce zrobic, a nildory czekaly i moi wspolpracownicy obserwowali mnie i inne nildory tez sie przygladaly. Podnioslem znow miotacz, zeby zabic jednego z nich, tego, co mi tak wspolczul, bo mialem nadzieje, ze to przywiedzie inne do rozsadku. A one czekaly. No, ale jak mozna spalic siedmiu pielgrzymow, nawet jesli przeciwstawiaja sie wyraznemu rozkazowi szefa okregu? Z drugiej strony wystawiony byl na probe moj autorytet. Pociagnalem wiec za spust i przejechalem mu po grzbiecie — przypalilem go niezbyt gleboko, tylko skore. Nildor stal bez ruchu, a przeciez jeszcze chwila, a moglbym spalic go na wegiel. I w ten sposob skreslilem sie w ich oczach, bo uzylem przemocy. Na to czekaly. Pare nildorow, ktore wygladaly na starsze od innych, powiedzialo, zebym przestal, ze sie zastanowia i naradza. Odsunalem miotacz, a one odeszly, by odbyc konferencje. Nildor, ktorego przypalilem, troche utykal i wygladal zalosnie, choc nie byl zraniony az tak, jak ja. Ten, ktory rani, moze odniesc ciezsze obrazenia, niz jego ofiara, wiecie o tym? Wreszcie nildory zgodzily sie uczynic to, co im kazalem. Zamiast wiec isc na polnoc, na ponowne narodziny, poszly pracowac przy tamie, nawet i ten przypalony. Po dziewieciu dniach woda zaczela opadac, elektrownia i plantacja zostaly uratowane i wszyscy zylismy szczesliwie przez dlugie lata.
Gundersen zakonczyl swa opowiesc i zrozumial, ze nie moze dluzej patrzec na tych ludzi. Podniosl skorupe ostatniego kraba i zajrzal, czy nie zostalo jeszcze choc troche galarety. Czul sie wyczerpany, wypompowany. Panowalo milczenie i wydawalo sie, ze trwa ono bez konca.
— No i co sie wtedy stalo? — zapytala pani Christopher. Gundersen spojrzal na nia, przymruzyl oczy. Myslal przeciez, ze powiedzial wszystko.
— Nic sie nie stalo — odparl. — Woda opadla.
— Ale jaka jest pointa tej historii? Mial ochote cisnac jej w twarz skorupe kraba.
— Pointa? — zapytal. — Pointa? Alez… — Poczul zawrot glowy. — Siedem inteligentnych istot bylo w drodze, by spelnic najswietszy obrzadek swej wiary, a ja, pod grozba uzycia broni, zmusilem je do pracy nad zabezpieczeniem urzadzen, ktore nie mialy dla nich najmniejszego znaczenia. I poszly i ciagnely klody. Czy to niewystarczajaca pointa9 Kto tu stal wyzej duchowo? Czym staje sie czlowiek, jesli inteligentne, samodzielne stworzenie traktuje jak bydle?
— Ale to byl stan wyzszej koniecznosci — zauwazyl Watson. — Potrzebna byla panu kazda pomoc, jaka mogl pan zdobyc. W takiej sytuacji nalezy odlozyc na bok inne wzgledy. Spoznily sie o dziewiec dni na swoje powtorne narodziny. No i co z tego?
— Nildor zdaza, by sie odrodzic, tylko wtedy, gdy nadszedl jego czas — mowil Gundersen zduszonym glosem — a ja nie potrafie powiedziec, kiedy to jest. Moze zalezy to od gwiazd, moze od ukladu ksiezycow. Nildor musi przybyc na miejsce ponownych narodzin w odpowiednim czasie. Jesli mu sie to nie uda, nie zostanie odrodzony. Siedem nildorow juz i tak bylo spoznionych, bo ulewne deszcze rozmyly drogi na poludniu, a jak jeszcze dolozylem im te dziewiec dni, to zrobilo sie absolutnie za pozno. Gdy skonczyly sie prace przy budowie tamy, wrocily po prostu na poludnie, do swego plemienia. Nie wiedzialem, dlaczego. Dopiero znacznie pozniej zrozumialem, ze stracily szanse na ponowne narodziny i ze beda musialy czekac dziesiec, a moze dwadziescia lat, by wyruszyc ponownie. A moze juz nigdy nie beda mialy nastepnej szansy.
Gundersenowi nie chcialo sie wiecej mowic. Gardlo mial wyschniete, skronie mu pulsowaly. Podniosl sie i w tej samej chwili zauwazyl, ze Srin'gahar wrocil i trwa nieruchomo kilkaset metrow dalej, pod rozlozystym drzewem.
— Pointa jest taka — zwrocil sie do turystow — ze nildory maja religie i maja dusze, i ze trzeba je traktowac jak ludzi. I jesli uznaje sie prawo do samostanowienia w ogole, to nie mozna odmawiac go tej planecie. Pointa jest taka, ze kiedy Ziemianie wchodza w kontakt z innymi gatunkami, robia to zwykle z ogromnym brakiem zrozumienia. I jeszcze chce dodac, ze nie jestem zdziwiony waszym podejsciem do nildorow, poniewaz ja sam myslalem o nich w podobny sposob, a zmienilem zdanie dopiero wtedy, gdy to juz wlasciwie nie mialo znaczenia. A i wtedy jeszcze nie wyciagnalem dostatecznie glebokich wnioskow, ktore by zmienily moja postawe. Jest to jeden z powodow, dla ktorych tutaj wrocilem. A teraz prosze mi wybaczyc, bo przyszedl moj czas i musze isc — i oddalil sie szybko.
— Mozemy ruszac — powiedzial do Srin'gahara.
Nildor uklakl. Gundersen wsiadl mu na grzbiet.
— Dokad poszedles? — zapytal Ziemianin. — Martwilem sie, gdyz mi zniknales
— Uwazalem, ze powinienem cie zostawic samego z twymi przyjaciolmi — odpowiedzial Srin'gahar. — Czemu sie martwiles? Mam przeciez obowiazek odprowadzic cie bezpiecznie do Krainy Mgiel.
VIII
Krajobraz zmienil sie. Zostawili za soba podzwrotnikowa dzungle i wkraczali na pogorze, ktoredy wiodla droga do strefy mgiel. Panowal tu jeszcze klimat tropikalny, ale wilgotnosc powietrza nie byla juz tak duza. Roslinnosc tez byla tu inna: kanciasta, chropawa, o lisciach ostrych jak zyletki. Wiele drzew mialo swiecace listowie, rozjasniajace w nocy las zimnym blaskiem.
Trzeciego dnia wieczorem Srin'gahar i Gundersen spotkali cztery nildory, ktore poszly przodem. Rozlozyly sie u stop stromego, poszarpanego wzgorza. Przebywaly tam juz co najmniej caly dzien, sadzac po ubytku lisci i galazek okolicznych drzew. Razem z nimi byl tez ogromny sulidor — tak wielkiego Gundersen nigdy jeszcze nie widzial. Stworzenie bylo prawie dwukrotnie wyzsze od czlowieka i mialo zwisajacy ryj, dlugosci ludzkiego ramienia. Stal wyprostowany kolo wielkiego glazu obrosnietego dzikim mchem. Nogi rozstawil szeroko i podparl sie jeszcze miesistym ogonem. Skosne oczy, osloniete ciezkimi powiekami, skierowal na Gundersena. Dlugie rece, zakonczone zakrzywionymi szponami, wisialy bezwladnie. Futro sulidora, koloru starego brazu, bylo niezwykle geste.
Jedna z kandydatek do odrodzenia, samica o imieniu Luu'khamin, zwrocila sie do Gundersena.
— Ten sulidor nazywa sie Na-sinisul — powiedziala. — Chce z toba mowic.
— Niechze wiec mowi.
— Pragnie, zebys najpierw dowiedzial sie, ze nie jest zwyklym sulidorem. Jest jednym z tych, ktorzy kieruja ceremonia powtornych narodzin i zobaczymy go znow, gdy dojdziemy do Krainy Mgiel. Nalezy do wyzszych sfer i nie wolno brac lekko jego slow. Czy bedziesz mial to na uwadze sluchajac go?
— Bede. Niczyich slow na tym swiecie nie biore lekko, ale z pewnoscia jego slow bede sluchal szczegolnie uwaznie. Niech mowi.
Sulidor zblizyl sie i znow stanal mocno, wbijajac nogi gleboko w rozmiekla ziemie. Mowil w jezyku nildorow z akcentem polnocnym, slowa wymawial chrapliwie, wolno, stanowczo.
— Udalem sie w podroz, by odwiedzic Morze Piasku — oznajmil — i teraz wracam do swojego kraju, gdzie bede udzielal pomocy w przygotowaniach do powtornych narodzin. Moja obecnosc tutaj nie ma zadnego zwiazku ani z toba, ani z twymi towarzyszami. Czy rozumiesz, ze moja obecnosc tutaj jest najzupelniej przypadkowa?
— Tak, rozumiem — odparl Gundersen zdumiony pelna emfazy wypowiedzia sulidora. Dotychczas znal sulidory jako postacie ciemne, dzikie, przemykajace chylkiem w zaroslach.
— Kiedy wczoraj przechodzilem w poblizu — kontynuowal Na-sinisul — napotkalem przypadkowo miejsce, gdzie znajdowal sie punkt waszej Kompanii. Zajrzalem do wnetrza budynku przypadkiem, chociaz nie mialem zadnego interesu. Znalazlem dwoje Ziemian, a ciala ich juz im nie sluzyly. Nie byli w stanie poruszac sie i z wielkim trudem mowili. Blagali, bym ulatwil im odejscie z tego swiata, ale nie moglem przeciez zrobic tego na wlasna odpowiedzialnosc. Dlatego prosze, zebys udal sie tam ze mna i wydal mi wlasciwe polecenie. Nie zabawie tu dlugo, nalezy wiec zrobic to natychmiast.
— Jak to daleko?
— Zdolamy tam dotrzec przed wschodem trzeciego ksiezyca.
— Nie przypominam sobie, aby w poblizu znajdowala sie stacja Kompanii — odezwal sie Gundersen do Srin'gahara.