metamorfoza tego czlowieka. Zauwazyl teraz cos, czego nie dostrzegl wczesniej: zgrubienia skory na plecach Kurtza utworzyly jakby czarne male plakietki wyrastajace po obu stronach kregoslupa. Z pewnoscia bylo jeszcze wiele innych, trudno dostrzegalnych zmian. Kurtz otworzyl oczy i czarne, lsniace galki poruszyly sie, jakby szukaly wzroku Gundersena. Zaczal mowic, ale Gundersen sposrod niewyraznych dzwiekow wylowil jedynie pare slow, ktore mogl zrozumiec: „Tanczyc… zyc… szukac… umrzec… u-mrzec.'
Nalezalo juz odejsc.
Gundersen minal stojaca bez ruchu Seene i wyszedl z pokoju. Gdy znalazl sie na werandzie, zobaczyl, ze piec jego nildorow zgromadzilo sie w ogrodzie.
— Jestem gotow — zawolal. — Mozemy ruszac, gdy tylko wezme rzeczy.
Skladal ubranie. Przyszla Seena. Twarz miala blada.
— Czy masz jakies zlecenie dla Ceda Cullena, gdybym go znalazl? — spytal Gundersen.
— Nie mam dla niego zadnych polecen.
— Dobrze. Dziekuje ci za goscinnosc. To byla prawdziwa radosc zobaczyc cie znowu, Seeno.
— Nastepnym razem — powiedziala — nie poznasz mnie. Albo nie bedziesz wiedzial kim sam jestes.
— Byc moze.
Zostawil ja i poszedl do nildorow. Srin'gahar przyklakl i Gundersen wsiadl. Seena stala na werandzie patrzac, jak odchodzili.
Kawalkada posuwala sie brzegiem rzeki. Mineli miejsce, gdzie wiele lat temu Kurtz tanczyl cala noc z nildorami.
Kurtz… Gundersen znow zobaczyl szkliste, niewidzace spojrzenie, wyniosle czolo, splaszczona twarz, wyniszczone cialo, poskrecane nogi, zdeformowane rece. I przypomnial sobie dawnego Kurtza, tego pelnego wdzieku, przystojnego mezczyzne, wysokiego i smuklego, zamknietego w sobie. Jakie demony zdolaly zmusic Kurtza, by poddal swe cialo i dusze kaplanom sprawujacym misterium ponownych narodzin? Jak dlugo trwalo przeksztalcanie i czy w czasie tego procesu odczuwal bol? Czy ma swiadomosc tego, w jakim jest teraz stanie? I co wlasciwie Kurtz powiedzial nildorom? Jestem ten Kurtz, ktory igral z waszymi duszami, a teraz oddaje wam swoja wlasna? Gundersen nigdy nie slyszal, by Kurtz mowil inaczej, jak tylko tonem sardonicznej obojetnosci. Jestem Kurtz, grzesznik, zrobcie ze mna co wam sie podoba. Jestem Kurtz, ten ktory upadl. Jestem Kurtz, potepiony. Gundersen wyobrazal sobie, ze Kurtz lezy w jakiejs mglistej dolinie na polnocy, kosci ma rozmiekczone wskutek dzialania eliksiru sulidorow, miesnie mu zanikaja, staje sie rozowa, galaretowata masa, ktora ma przybrac nowa forme, ma zostac oczyszczona z szatanskich sklonnosci.
Czy Seena aby nie miala racji, ze w jego przypadku to tylko zalosna gra, ze dramatyzuje i majac masochistyczne sklonnosci robi z siebie bohatera jakiegos tragicznego mitu, ze opanowany jest obsesja wyruszenia na ta dziwaczna pielgrzymke? Jednakze odczuwal przymus prawdziwy, a nie udawany. Pojde tam, powiedzial sobie Gundersen. Nie jestem Kurtzem, ale pojde, bo musze isc.
Z oddali dochodzil huk wodospadow, cichnacy, ale wciaz potezny. Spadajace masy wody odbijaly sie od skal, dudnily, i wydawalo sie, ze brzmia w tym huku slowa Kurtza. Slowa ostrzezenia i blogoslawienstwa, slowa grozby, proroctwa i przeklenstwa: „woda sen smierc zbawic spac spac ogien milosc woda sen zimno spac zamiar upasc powstac upasc powstac powstac'.
„Upadek'.
XII
Ziemianie w czasach okupacji Swiata Holmana, arbitralnie okreslili granice tu i tu, i tu, wyznaczajac rownolezniki i poludniki otaczajace jakis region czy sektor. Sam Belzagor nie wiedzial nic o poludnikach i rownoleznikach, ani innych ludzkich miarach i granicach, totez te linie demarkacyjne istnialy juz tylko w archiwach Kompanii i w pamieci topniejacej gromadki Ziemian. Byla jednak granica, ktorej nikt nie wyznaczal, a wciaz trwala: naturalny przedzial pomiedzy tropikami a Kraina Mgiel. Po jednej stronie rozciagala sie tropikalna wyzyna, zalana sloncem i urodzajna. Po drugiej zas, w odleglosci zaledwie paru kilometrow, klebily sie chmury tworzac bialy polnocny swiat mgiel. Przejscie bylo gwaltowne i dla nowego przybysza nawet przerazajace. Mozna bylo wyjasnic je dosc prozaicznie przechyleniem osi Belzagora i wplywem tego przechylenia na topnienie polarnych sniegow. Mozna bylo mowic naukowo o wielkich pokrywach lodowych wiazacych ogromne ilosci wilgoci. Mozna tez bylo mowic o scieraniu sie klimatow i powstawaniu stref marginalnych, ktore nie byly ani gorace, ani zimne, gdyz zawsze wisial nad nimi calun chmur. Wszystkie te wyjasnienia nie przygotowywaly jednak podroznika na szok jakiego doznawal przekraczajac ow przedzial. Na innych planetach jeden klimat przechodzil w drugi lub tez panowal na calym globie. Tutaj trudno bylo pogodzic sie z gwaltownym skokiem od ciepla i slonca do zimnej, ponurej pogody.
Gundersen i towarzyszace mu nildory znajdowali sie jeszcze pare kilometrow od przelomu stref, kiedy z zarosli wyszla grupa sulidorow i zatrzymala ich. Byli to straznicy, bo chociaz nie bylo formalnej strazy granicznej ani zadnej organizacji rzadowej czy quasi-rzadowej, to jednak sulidory patrolowaly te tereny i przesluchiwaly tych, co zamierzali wkroczyc do Krainy Mgiel. Nawet w czasach Kompanii szanowano prawa sulidorow — zbyt wiele wysilku trzeba by bylo wlozyc aby je zniesc, wiec Ziemianie, ktorzy udawali sie na posterunki w Krainie Mgiel, zatrzymywali sie poslusznie i dopelniali formalnosci.
Gundersen nie uczestniczyl w dyskusji. Nildory i sulidory odeszly na bok, pozostawiajac go pograzonego w kontemplowaniu zwalow bialych mgiel na polnocnym horyzoncie. Byly jakies klopoty — wysoki, mlody sulidor o gladkim futrze wskazal pare razy czlowieka i cos perorowal. Srin'gahar odpowiadal monosylabami, a sulidor denerwowal sie coraz bardziej, przestepowal z nogi na noge i gwaltownie zrywal swymi ogromnymi szponami kawalki kory z drzew. Srin'gahar znow sie odezwal, cos mu tlumaczyl i wreszcie osiagnieto porozumienie. Rozgniewany sulidor odszedl do lasu, a Srin'gahar skinal na Gundersena. Prowadzeni przez dwa pozostale sulidory podjeli przerwany marsz na polnoc.
— O co chodzilo? — spytal Gundersen.
— O nic.
— Wydawal sie bardzo rozgniewany.
— Nie mialo to znaczenia — stwierdzil Srin'gahar.
— Nie chcial, bym przekroczyl granice?
— Uwazal, ze nie powinienes przez nia przejsc — zgodzil sie Srin'gahar.
— Dlaczego? Przeciez mam zezwolenie wielokrotnie narodzonego.
— Powodowala nim osobista niechec do ciebie, przyjacielu mej podrozy. Utrzymywal, ze obraziles go kiedys w przeszlosci. Zna cie z dawnych czasow.
— To niemozliwe — zaprotestowal Gundersen. — Wtedy nie mialem prawie zadnych kontaktow z sulidorami. One nigdy nie opuszczaly Krainy Mgiel, a ja tam nie bywalem. Watpie, czy przez caly czas pobytu na tym swiecie zamienilem kilkanascie slow z sulidorami.
— Ten sulidor nie mylil sie pamietajac, ze mial z toba stycznosc — oznajmil lagodnie Srin'gahar. — Musze ci powiedziec, ze istnieja wiarygodni swiadkowie tego zdarzenia.
— Kiedy? Gdzie?
— Bylo to dawno temu — powiedzial Srin'gahar. Wydawal sie zadowolony z tej wymijajacej odpowiedzi i nie wdawal sie w dalsze szczegoly. Przez pare chwil panowala cisza. Potem Srin'gahar dodal: — Sadze, ze ten sulidor mial powod do urazy, ale powiedzielismy mu, ze chcesz odpokutowac za wszystkie swoje czyny i wreszcie sie zgodzil. Sulidory sa czesto zaciete i msciwe.
— Co ja mu zrobilem? — Gundersen domagal sie wyjasnienia.
— Nie ma potrzeby mowic o tych rzeczach — odparl Srin'gahar.
Nildor zamilkl, a Gundersen zaczai sie zastanawiac nad sensem tej wypowiedzi. Lamal sobie glowe, ale nie pamietal, by obrazil jakiegokolwiek sulidora nawet nieswiadomie. Wreszcie doszedl do wniosku, ze Srin'gahar byl celowo niejasny w swych slowach i ze mogl wyrazac sie w przenosniach zbyt subtelnych i obcych, by je pojal umysl Ziemianina. W kazdym razie sulidor wycofal swoj sprzeciw wobec dalszej podrozy Gundersena. Kraina Mgiel byla juz blisko. Krajobraz zaczynal sie zmieniac: drzewa rosly rzadko, byly o wiele ciemniejsze, mniejsze i nie mialy tyle lisci, co drzewa w dzungli. Coraz czesciej pojawialy sie plachty mgly. Powietrze bylo cieple i czyste, a na niebie jasno swiecilo slonce. Panowal tu jeszcze lagodny i laskawy klimat.