poczul rybi oddech sulidora i zobaczyl wielkie kly w jego paszczy.

— Wioska bedzie cie goscila, poki nie nabierzesz sil, by isc dalej. Ja musze zaraz wyruszyc z nildorami na Gore Ponownych Narodzin.

— Czy to ta wielka, czerwona gora na polnocy?

— Tak. Ich czas jest juz bliski, moj rowniez. Przeprowadze ich przez ceremonie ponownych narodzin, a potem przyjdzie kolej na mnie.

— Sulidory tez sie odradzaja?

— A czy moze byc inaczej? — zdziwil sie Na-sinisul.

— Nie mam pojecia. Tak malo wiem o wszystkim.

— Gdyby sulidory sie nie odradzaly — wyjasnil Na-sinisul — jakze nildory moglyby narodzic sie ponownie? Jedno zlaczone jest nierozerwalnie z drugim.

— W jaki sposob?

— Gdyby nie bylo dnia. nie byloby i nocy.

Gundersenowi nie wydawalo sie to zbyt jasne i staral sie wydobyc z Na-sinisula blizsze szczegoly, ale ten nie chcial juz na ten temat mowic. Zainteresowalo go natomiast co innego.

— Mowiono mi — pytal z kolei sulidor — ze przybyles do naszego kraju, by pomowic z czlowiekiem z twego wlasnego narodu, z czlowiekiem Cullenem. Czy to prawda?

— Tak. Jest to w kazdym razie jeden z powodow, dla ktorych tu jestem.

— Ten czlowiek Cullen zyje w trzeciej wiosce stad na polnoc, a pierwszej na zachod. Zostal powiadomiony o twoim przybyciu i wzywa cie. Sulidor z tej wsi poprowadzi cie do niego, gdy bedziesz gotow do drogi.

— Moge wyjsc jutro z rana — zdecydowal Gundersen.

— Najpierw musze ci cos oznajmic. Czlowiek Cullen szukal wsrod nas schronienia, jest wiec swiety. Nie ma mowy bys mogl go zabrac z naszego kraju i przekazac nildorom.

— Pragne tylko z nim pomowic.

— To jest mozliwe. Ale twoj uklad z nildorami jest nam znany. Musisz pamietac, ze wypelnic go mozesz tylko lamiac nasza goscinnosc.

Gundersen nie odpowiedzial. Jakze mogl obiecywac cokolwiek Na-sinisulowi, nie bedac rownoczesnie wiarolomnym wobec wielokrotnie narodzonego Vol'himyora? W duszy powtarzal sobie, ze bedzie sie trzymal pierwotnego postanowienia: pomowi z Cedrikiem Cullenem i dopiero potem zdecyduje, co ma robic. Zaniepokoilo go jednak, ze sulidory wiedzialy juz, w jakim celu poszukiwal Cullena.

Na-sinisul pozostawil go. Gundersen usilowal zasnac i udalo mu sie na chwile zapasc w niespokojna drzemke. Cala noc jednak migotaly w chacie plomienie lamp, sulidory krecily sie halasliwie, zas nildory przed chata dlugo o czyms debatowaly. Raz Gundersen przebudzil sie i spostrzegl, ze maly, klapouchy munzor siedzi mu na piersiach i skrzeczy. Pozniej trzy sulidory powiesily okrwawiony kadlub jakiegos zwierzecia kolo miejsca, gdzie lezal skulony. Przez chwile slyszal, jak odrywaly kawalki miesa, ale wkrotce znow zapadl w krotki sen. Gdy wstal ranek zimny i ponury, Gundersen czul sie bardziej zmeczony, niz gdyby w ogole nie spal.

Dano mu sniadanie. Dwa mlode sulidory, Se-holomir i Yi-gartigok, oznajmily, ze zostaly wybrane jako jego eskorta do wioski, w ktorej mieszkal Cullen. Na-sinisul i piec nildorow konczylo przygotowania do drogi na Gore Odrodzenia. Gundersen pozegnal towarzyszy swej dotychczasowej podrozy.

— Zycze wam radosci z ponownych narodzin — powiedzial.

Wkrotce potem podjal swa wlasna wedrowke. Jego nowi przewodnicy byli milczacy i pelni rezerwy. Odpowiadalo mu to nawet, bo nie mial ochoty na rozmowe przemierzajac ten nieprzyjemny kraj. Chcial sobie pewne rzeczy przemyslec. Nie mial pewnosci co zrobi, gdy zobaczy Cullena. Jego pierwotny plan, by poddac sie odrodzeniu, plan, ktory — wydawalo sie — mial tak szlachetne pobudki, teraz wygladal na czysty idiotyzm. I to nie tylko dlatego, ze widzial Kurtza. Teraz zdawalo mu sie to nienaturalne: wdzierac sie w swiete obrzadki obcego gatunku. Udac sie na Gore Odrodzenia — tak. Zaspokoic swoja ciekawosc — tak. Ale poddac sie ponownym narodzinom? Po raz pierwszy jego pewnosc zachwiala sie. Zaczal podejrzewac, ze w koncowym momencie wycofa sie i nie bedzie odrodzony.

Nadgraniczna tundra ustepowala teraz terenom zalesionym. Ale drzewa byly inne niz w dzungli, gdzie chcac przystosowac sie do warunkow stawaly sie pokreconymi, skarlalym krzakami. Tu rosly prawdziwe drzewa polnocy. Pnie mialy grube i wyniosle, pokryte karbowana kora, galazki natomiast delikatne, z igielkowatymi liscmi. Gorne konary spowijala mgla. Na odslonietych przestrzeniach grunt pokryty byl sniegiem, chociaz na tej polkuli zblizalo sie juz lato. Polnocny wiatr napedzil klebiaste, olowiane chmury i rozszalala sie gradowa burza. Sulidory nie uznaly tego za przeszkode w marszu i Gundersen rad nie rad szedl z nimi.

Mgla przerzedzala sie, za to w gorze unosily sie zwaly gestych chmur, zakrywajac cale niebo. Po dwoch dniach podrozy krajobraz zmienil sie znowu — gola ziemia, gole galezie drzew, wilgoc i przejmujacy chlod. Gundersen dostrzegal nawet swoiste piekno w tej surowosci otoczenia. Budzilo sie w nim nieznane uczucie zachwytu, gdy welniaste zwoje mgly plynely jak duchy nad szerokim, szarym strumieniem, gdy kudlate bestie przemykaly po szklistych taflach lodu, gdy w panujaca cisze wdzieral sie chrapliwy, ostry krzyk lub kiedy za zakretem sciezki ukazywala sie biala, zimowa, niezmierzona pustka. Wszystko wydawalo mu sie nieskalanie czyste i nowe.

Czwartego dnia Se-holomir oznajmil, ze wioska, do ktorej zdazaja lezy juz za nastepnym wzgorzem.

XIII

Bylo to dosc okazale osiedle: czterdziesci lub wiecej chat ustawionych w dwa rzedy. Z jednej strony otaczal je wysokopienny las, z drugiej rozlewalo sie szeroko jezioro. Gundersen zblizal sie do wsi sciezka pomiedzy drzewami. W powietrzu unosily sie z wolna opadajace platki sniegu. Mgla wzniosla sie wysoko i tworzyla jednolita, szara powloke.

— Czlowiek Cullen? — spytal Gundersen.

Cullen lezal w chacie nad jeziorem. Dwa sulidory strzegace wejscia odsunely sie na polecenie Yi-gartigoka, dwa inne staly w nogach barlogu z galezi i skor, na ktorym spoczywal Cullen.

— Przyszedles po mnie, Gundy? — odezwal sie Cullen. — No to, bracie, spozniles sie.

Zlociste wlosy Cullena posiwialy i posklejaly sie w straki, miejscami przezierala lysa czaszka. Lagodne niegdys, bladozielone oczy staly sie metne i apatyczne, bialka pozolkly i poprzecinane byly chorobliwymi, krwawymi kreskami. Z twarzy zostala skora i kosci. Przykryty byl jakas derka, pod nia rysowalo sie wychudzone cialo. Z dawnego Cullena niewiele pozostalo: tylko melodyjny, przyjemny glos i pogodny usmiech, teraz groteskowo razacy na wyniszczonej twarzy. Wygladal na stuletniego starca.

— Od jak dawna jestes w takim stanie? — dopytywal sie Gundersen.

— Dwa miesiace, moze trzy. Sam nie wiem. tutaj czas przecieka przez palce. Ale dla mnie nie ma juz powrotu. Zostane tutaj. Do konca. Do konca.

Gundersen uklakl kolo barlogu chorego.

— Masz bole? Moze cos ci dac?

— Nic mnie nie boli — powiedzial Cullen. — Niepotrzebne narkotyki. To juz koniec.

— Co ci jest? — spytal Gundersen, myslac o Dykstrze i jego kobiecie zzeranych przez jakies larwy, lezacych w gnoju. Myslal o Kurtzu udreczonym i zmienionym. Przypomnial sobie, co mowila Seena o Gio Salamone przeksztalconym w krysztaly.

— Czy to jakas miejscowa choroba? Tutaj cos chwyciles?

— Nic egzotycznego — odparl Cullen — gnije od srodka. To stary nieprzyjaciel, Gundy, rak. Rak jelit. Kleszcze raka rozrywaja mi kiszki.

— Musisz bardzo cierpiec.

— Nie — odpowiedzial Cullen. — Ten rak pelza powoli. Tu skubnie, tam skubnie. Ubywa mnie kazdego dnia. Czasem mysle, ze juz nic ze mnie nie zostalo. Dzisiaj mam lepszy dzien.

— Sluchaj — zaczal Gundersen — w ciagu tygodnia moge cie przetransportowac do domu Seeny. Na pewno ma caly zestaw lekow i oczywiscie srodki przeciwrakowe. Choroba nie zaszla tak daleko, bysmy nie mogli jej powstrzymac, jesli bedziemy dzialac szybko. A potem wsadzimy cie na statek i poslemy na Ziemie, gdzie cie calkowicie wylecza.

Вы читаете W dol, do Ziemi
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату