Czy mam rozumiec, ze pan go aresztowal? Jesli tak, nareszcie odzyskam obrazy i moja zona bardzo sie ucieszy.

– On nie zyje.

– Nie zyje? – zdziwil sie Viscardi, unoszac brew. – Co za nieszczescie! Umarl smiercia naturalna? – Na moment umilkl, jakby sie zastanawial nad kolejnym pytaniem. – A moze z przedawkowania narkotykow? Podobno takie rzeczy sie zdarzaja, zwlaszcza wsrod mlodych ludzi.

– Nie, nie z przedawkowania. Zostal zamordowany.

– Och, przykro mi to slyszec, ale cos mi sie wydaje, ze ostatnio rzeczywiscie mnostwo tu takich wypadkow, prawda? – Usmiechnal sie, zadowolony z wlasnego zarciku. – A czy mimo wszystko ustalono, ze on byl sprawca wlamania do tego palazzo!

– Sa dowody, ktore o tym swiadcza.

– Czy to oznacza, ze moje obrazy wkrotce do mnie wroca?

– Nie.

– A, to fatalnie. Moja zona bedzie niepocieszona.

– Znalezlismy dowody wskazujace na jego zwiazek z innym przestepstwem.

– Naprawde? Z jakim?

– Z zabojstwem tamtego amerykanskiego zolnierza.

– Pan i vice-questore Patta z pewnoscia sie cieszycie, ze zdolaliscie rozwiklac i to.

– On tak.

– A pan nie? Dlaczegoz to, commissario?

– Poniewaz zabojca nie byl Ruffolo.

– Wydaje sie pan tego pewien.

– Bo jestem.

Viscardi probowal sie usmiechnac z zacisnietymi ustami.

– Znacznie wieksza radosc by mi sprawilo, gdyby pan z rownym przekonaniem mowil o odnalezieniu moich obrazow.

– Moze pan byc pewny, ze je znajde, signor Viscardi.

– To bardzo pocieszajace, commissario. – Odsunal mankiet i zerknal na zegarek. – Niestety, musi mi pan wybaczyc. Na obiedzie spodziewam sie przyjaciol, a pozniej mam umowione spotkanie w interesach i powinienem jechac na dworzec.

– Wiec nie umowil sie pan w Wenecji?

Oczy Viscardiego az sie zasmialy, pelne zlosliwej satysfakcji. Probowal ja ukryc, lecz bezskutecznie.

– Nie, commissario, nie w Wenecji. W Vicenzy.

Brunetti wrocil do domu, gotujac sie z wscieklosci. Podczas obiadu staral sie odpowiadac na pytania czlonkow rodziny i sluchac tego, co mowia, ale gdy Chiara relacjonowala jakies wydarzenie w szkole, stanal mu przed oczami Viscardi z tym chytrym, triumfujacym usmiechem. W pewnej chwili Paola cos powiedziala i Raffaele sie usmiechnal, co Brunettiemu natychmiast przypomnialo glupawy, przepraszajacy usmiech, z jakim Ruffolo przed dwoma laty odbieral matce nozyczki, blagajac ja, by zrozumiala, ze komisarz jedynie spelnia swoje obowiazki.

Brunetti wiedzial, ze zwroca jej cialo syna, jak tylko przeprowadzi sie sekcje i ustali przyczyne smierci. Nie mial zadnej watpliwosci, co spowodowalo zgon: slad uderzenia na glowie Ruffola dokladnie odpowiadal ksztaltem kamieniowi, ktory znaleziono obok ciala. Jak jednak okreslic, czy smiertelna rane spowodowal upadek, czy cos innego? Poza tym, skoro smierc Ruffola tak znakomicie wszystko rozwiazywala, komu na niej zalezalo? Byc moze, podobnie jak w wypadku doktor Peters, w jego ciele wykryja alkohol, co jeszcze bardziej wskazywaloby na upadek. Brunetti zakonczyl sledztwo. W istocie obie sprawy zostaly rozwiklane, przypadkowo bowiem sie okazalo, ze Amerykanina zamordowal zlodziej obrazow Viscardiego. Z ta mysla w glowie komisarz wstal od stolu i ruszyl do przedpokoju, ignorujac spojrzenia trzech par oczu. Bez zadnych wyjasnien wyszedl z domu i udal sie do miejskiego szpitala, gdzie lezaly zwloki Ruffola.

Kiedy dotarl na plac Swietego Jana i Pawla, skierowal sie do tylnego wejscia szpitala. Idac, wlasciwie nie zwracal uwagi na ludzi; minal oddzial radiologii, ale w waskim korytarzu, prowadzacym na patologie, panowal taki tlok, ze trudno bylo ich nie zauwazyc. Stali w niewielkich grupkach, twarzami do siebie, z ozywieniem o czyms rozprawiajac. Niektorzy, najwyrazniej pacjenci, mieli na sobie pizamy i szlafroki, inni garnitury, a jeszcze inni biale kitle personelu. Tuz przed zamknietymi drzwiami oddzialu patologii komisarz dostrzegl znajomy mundur – stal tam Rossi, uniesiona dlonia powstrzymujac osoby, ktore sie zblizaly.

– Co sie tu dzieje, Rossi? – zapytal Brunetti, przepchnawszy sie przez tlum.

– Nie jestem pewien, panie komisarzu. Okolo polgodziny temu dostalismy telefon, ze jakas kobieta z sasiedniego schroniska dla starcow wpadla w szal i zaczela wszystko demolowac. Przyjechalem tu z Vianellem i Miottim. Oni tam weszli, a ja zostalem i pilnuje, zeby nikt nie wchodzil.

Ominawszy Rossiego, Brunetti pchnal drzwi oddzialu patologii. Scena, ktora zobaczyl, przypominala poprzednia – tu tez w niewielkich grupkach stali ludzie z pochylonymi glowami i rowniez ze soba rozmawiali, ale wszyscy byli ubrani w biale szpitalne fartuchy. Do uszu komisarza dolatywaly strzepki komentarzy: „zwariowala”, „to straszne”, „biedactwo”, „starowina”. Nie pomogly mu sie zorientowac, co zaszlo, choc niewatpliwie potwierdzaly slowa Rossiego.

Ruszyl w kierunku drzwi prowadzacych do pomieszczen prosektorium. Widzac to, jeden z sanitariuszy zostawil ludzi, z ktorymi rozmawial, i zagrodzil mu droge.

– Tu nie wolno wchodzic. Tam jest policja.

– Ja tez jestem z policji – odparl Brunetti i chcial go ominac.

– Nie, dopoki pan tego nie udowodni – powiedzial tamten, zatrzymujac komisarza wyciagnieta reka.

Takie zachowanie sprawilo, ze Brunetti dal upust wscieklosci na Viscardiego, odepchnal reke sanitariusza i bezwiednie zacisnal dlon w piesc. Sanitariusz cofnal sie o krok i to wystarczylo, by komisarz oprzytomnial. Siegnal do kieszeni, wyjal legitymacje.

– Po prostu wykonuje swoje obowiazki, panie komisarzu – rzekl sanitariusz, odwrocil sie i sam otworzyl drzwi.

– Dziekuje – powiedzial Brunetti, mijajac go, ale nie spojrzal mu w oczy.

Kiedy wszedl do gabinetu, zobaczyl Vianella i Miottiego, pochylonych nad jakims drobnym mezczyzna, ktory siedzial na krzesle, przytrzymujac na glowie bialy recznik. Wygladalo na to, ze Vianello go przesluchuje, mial bowiem w reku notes. Gdy Brunetti do nich podszedl, wszyscy trzej na niego spojrzeli, a wtedy w siedzacym mezczyznie rozpoznal doktora Ottavia Bonaventure, asystenta Rizzardiego. Mlody lekarz przywital komisarza skinieniem glowy, ktora potem odchylil do tylu, zamykajac oczy i przyciskajac do skroni recznik.

– Co sie tu dzieje? – zapytal Brunetti.

– Wlasnie probujemy to ustalic, panie komisarzu – odparl Vianello, ruchem glowy wskazujac lekarza. – Okolo polgodziny temu zadzwonila stad pielegniarka i powiedziala, ze jakas wariatka zaatakowala jednego z lekarzy, wiec zjawilismy sie tu jak najszybciej. Podobno sanitariusze nie mogli sobie z nia poradzic, choc bylo ich dwoch.

– Trzech – skorygowal go Bonaventura, nie otwierajac oczu.

– A jak do tego doszlo?

– Nie mamy pojecia, panie komisarzu, i w tej chwili probujemy sie czegos dowiedziec. Kiedy tu dotarlismy, juz jej nie bylo, ale nie wiemy, gdzie jest. W ogole jeszcze nic nie wiemy – oznajmil sierzant, starajac sie ukryc zaklopotanie.

Trzech mezczyzn nie zdolalo powstrzymac starej kobiety? – pomyslal Brunetti i zwrocil sie do Bonaventury:

– Panie doktorze, moze nam pan powiedziec, co tu sie wydarzylo? Dobrze sie pan czuje?

Lekarz nieznacznie skinal glowa, zdjal z niej recznik i wtedy komisarz zobaczyl gleboka, krwawiaca rane, ktora zaczynala sie na kosci policzkowej i znikala we wlosach tuz nad uchem. Bonaventura odwrocil recznik i znow przytknal go do skroni.

– Siedzialem przy tamtym biurku, zajety papierkowa robota – zaczal, nawet go nie wskazujac, jako ze bylo to jedyne biurko w gabinecie. – Nagle z wrzaskiem wpadla ta staruszka, najwyrazniej oblakana. Trzymala w reku

Вы читаете Smierc Na Obczyznie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату