Zatrzymali sie przy samym budynku. W swietle reflektorow dostrzegli gruz lezacy pod oknami wiezienia i lezacy na ziemi gruby lancuch.

– To katastrofa – powiedzial Siegfried drzacym glosem. Wysiadl z auta ze strzelba w dloni. Chociaz mogl uzywac tylko jednej reki, byl znakomitym strzelcem. Trzema blyskawicznie oddanymi strzalami stracil z parapetu trzy puste butelki. Jednak muzyka nie zamilkla nawet na sekunde. Sciskajac bron w zdrowej dloni, podszedl do okna i zajrzal do wnetrza. Na biurku stal magnetofon nastawiony na caly regulator. Czterech zolnierzy lezalo nieprzytomnych na podlodze i na rozklekotanych trzcinowych fotelach.

Siegfried uniosl karabin. Pociagnal za spust i magnetofon zmiotlo z blatu. W jednej sekundzie pokoj pograzyl sie w bolesnej wrecz ciszy.

Wrocil do Camerona.

– Zadzwon do pulkownika do garnizonu i przekaz mu, co sie stalo. Powiedz, ze maja oddac tych ludzi pod sad wojenny. Kaz mu przyjechac tu z oddzialem.

– Tak jest, sir! – odpowiedzial Cameron bez zastanowienia.

Siegfried wszedl w cien arkad i przyjrzal sie wyrwanym kratom. Byly recznie kute. Przygladajac sie scianie, zrozumial, dlaczego tak latwo sie poddaly. Zaprawa laczaca cegly pod tynkiem zmienila sie w piasek.

Musial sie uspokoic. Poszedl spacerem dookola budynku. Gdy okrazal ostatni naroznik, zauwazyl na drodze zblizajace sie swiatla. Samochod wjechal na parking. Z piskiem opon woz ochrony zatrzymal sie tuz przy aucie Camerona; wyskoczyl z niego oficer dyzurny.

Siegfried zaklal pod nosem, widzac podchdzacego funkcjonariusza. Wobec jednoczesnej ucieczki Kevina i Amerykanow projekt byl powaznie zagrozony. Trzy osoby nalezalo schwytac za wszelka cene.

– Panie Spallek – zaczal Cameron – mamy juz pewne informacje. Dyzurny O'Leary sadzi, ze widzial woz Marshalla dziesiec minut temu. Oczywiscie zaraz potwierdzimy to, jezeli nadal tam stoi.

– Gdzie? – krotko zapytal Siegfried.

– Na parkingu przy 'Chickee Hut Bar' – odezwal sie O'Leary. – Zauwazylem podczas ostatniego obchodu.

– Widziales jakichs ludzi?

– Nie, sir. Ani zywej duszy.

– Zdaje sie, ze powinien tam byc wartownik? Widziales go?

– Nie bardzo, sir.

– Co rozumiesz przez 'nie bardzo'? – Siegfried byl wykonczony niekompetencja swych podwladnych.

– Nie rozgladalismy sie za zolnierzami – przyznal O'Leary.

Siegfried spogladal w dal. Usilujac opanowac zlosc, zmusil sie do obserwowania natury, drzew skapanych w ksiezycowej poswiacie. Piekno przyrody uspokoilo go nieco i choc niechetnie, to jednak przyznal, ze sam rowniez nie zwraca uwagi na zolnierzy. Stanowili jeszcze jeden koszt operacji, ktory trzeba bylo ponosic na rzecz gwinejskiego rzadu. Ale dlaczego samochod Kevina znajdowal sie przy 'Chickee Hut Bar'? Nagle go oswiecilo.

– Cameron, czy wyjasniliscie, w jaki sposob Amerykanie dostali sie do miasta? – zapytal.

– Obawiam sie, ze nie – przyznal szef ochrony.

– Czy szukano lodzi?

Cameron popatrzyl na O'Leary'ego, a ten niechetnie odpowiedzial:

– Nic nie wiedzialem o szukaniu jakiejs lodzi.

– Zmieniales Hansena o jedenastej. Mowil cos? – zapytal Cameron. – Wspomnial slowem o lodzi, zdajac sluzbe?

– Ani slowem, sir – przyznal O'Leary.

Cameron przelknal z trudem. Odwrocil sie w strone Siegfrieda.

– Natychmiast sie tym zajme i wroce pozniej.

– Innymi slowy, nikt nie szukal tej cholernej lodki! – wrzasnal Siegfried. – To, co tu sie wyprawia, to prawdziwa komedia, tylko nie bardzo mi do smiechu.

– Wydalem specjalny rozkaz, aby szukac lodzi – powiedzial Cameron.

– Oczywiscie, ale rozkazy to malo, tepaku – fuknal Siegfried. – Oczekuje sie tu od ciebie kierownictwa. Wziales na siebie odpowiedzialnosc.

Siegfried zamknal oczy i zacisnal zeby. Wszystko wymknelo mu sie z rak. Teraz mogl jedynie prosic pulkownika o postawienie w stan alarmu jednostek armii w Acalayong, gdyby jakims cudem tam wlasnie udali sie uciekinierzy. Jednak daleko mu bylo do optymizmu. Wiedzial, ze gdyby to on uciekal, skierowalby sie w takiej sytuacji do Gabonu.

Nagle otworzyl oczy. W glowie zaswitala mu jeszcze inna mysl, nawet bardziej zatrwazajaca.

– Czy na Isla Francesca sa straze? – zapytal.

– Nie, sir. Nikt nie wydawal takiego polecenia.

– Co z mostem na staly lad?

– Zostal podniesiony na panski rozkaz – przypomnial Cameron.

– W takim razie natychmiast tam jedziemy – zarzadzil Siegfried. Ruszyl do samochodu Camerona. Gdy wsiadal, na parking z ogromna szybkoscia zajechaly trzy wozy. Wszystkie pelne byly zolnierzy uzbrojonych w karabiny.

Z jadacego na przedzie jeepa wysiadl pulkownik Mongomo. W przeciwienstwie do niechlujnie wygladajacych zolnierzy mial na sobie nieskazitelnie skrojony mundur ozdobiony rzedem medali. Pomimo ze byla noc, nosil odblaskowe okulary przeciwsloneczne. Zasalutowal sztywno Siegfriedowi i oznajmil, ze jest na jego uslugi.

– Bede bardzo wdzieczny, jesli zajmie sie pan tymi pijakami – powiedzial Siegfried, wskazujac na posterunek. Staral sie panowac nad swoim tonem. – Druga taka grupa zostanie panu wskazana przez oficera O'Leary'ego. Czesc zolnierzy niech jedzie za mna. Mozemy potrzebowac odpowiedniej sily ognia.

Kevin skinal w strone Jacka, by zwolnil. Jack przymknal przepustnice i ciezka lodz momentalnie wytracila predkosc. Wplywali do waskiego kanalu oddzielajacego wyspe od stalego ladu. Drzewa rosnace po obu brzegach laczyly sie w gorze, tworzac baldachim, dlatego bylo tu znacznie ciemniej niz na otwartej przestrzeni.

Kevin obawial sie przypadkowego wplyniecia na line od tratwy, ktora dostarczano na wyspe zywnosc, wiec osobiscie zajal pozycje na dziobie. Wyjasnil Jackowi, w czym rzecz, tak ze i on byl przygotowany.

– Niesamowicie tu – odezwala sie Laurie.

– Slyszycie, jak zwierzeta halasuja? – dodala Natalie.

– To, co slyszycie, to glownie zaby – wyjasnila Melanie. – Romantycznie kumkajace zaby.

– Tratwa jest tuz przed nami – zakomunikowal Kevin.

Jack wylaczyl silnik i wyjal srube z wody. Po sekundzie poczuli lekkie uderzenie, a nastepnie skrobanie o dno, gdy lodz przeplywala nad zanurzona w wodzie lina.

– Wezmy sie za wiosla – zaproponowal Kevin. – Musimy przeplynac jeszcze kawalek, a nie chcialbym zderzyc sie z jakims pniem.

Gdy dotarli w poblize mostu, gesta dzungla zniknela. Znowu znalezli sie w swietle ksiezyca.

– Och, nie! – zawolal Kevin. – Zwineli most. Cholera!

– To nie powinno stanowic problemu – odezwala sie Melanie. – Nadal mam to. – Wyciagnela z torby klucz, ktory blysnal w bladym swietle. – Przeczuwalam, ze jeszcze moze okazac sie pomocny.

– Ach, Melanie! – szepnal Kevin. – Jestes cudowna. Przez chwile myslalem, ze wszystko stracone.

– Teleskopowy most zamykany na klucz? To troche skomplikowane urzadzenie jak na potrzeby mieszkancow dzungli – zdziwil sie Jack.

– Po prawej stronie jest przystan – zwrocil uwage Kevin. – Tam mozemy przywiazac lodz.

Jack tak manewrowal wioslem, ze czolno ustawilo sie dziobem do brzegu. Chwile pozniej lagodnie uderzyli w deski przystani.

– Dobra, gotowe – stwierdzil Kevin. Gleboko zaczerpnal powietrza. Byl zdenerwowany. Wiedzial, ze nie jest soba, gdy przychodzi mu grac kogos, kim nigdy przedtem nie byl – bohatera. – Zrobimy, jak sugerowalem. Zostaniecie w lodzi. Przynajmniej na razie. Nie wiem, jak zwierzeta zareaguja na mnie. Sa niewiarygodnie silne, wiec istnieje pewne ryzyko. Z powodow, o ktorych mowilem wczesniej, jestem gotow je podjac, ale nie chcialbym nikogo z was na nie narazac. Czy brzmi to dostatecznie rozsadnie?

– Brzmi rozsadnie, ale nie wiem, czy sie zgodze – odparl Jack. – Zdaje mi sie, ze bedziesz potrzebowal pomocy.

– Poza tym majac to, bez watpienia zdolamy sie obronic – wtracil Warren, wskazujac na bron.

Вы читаете Chromosom 6
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×