– Zadnego strzelania! – zaprotestowal Kevin. – Prosze. Dla mojego bezpieczenstwa. Dlatego chce, zebyscie tu wszyscy zostali. Jesli sprawy potocza sie zle, odplywajcie.
Melanie wstala.
– Jestem prawie tak samo jak ty odpowiedzialna za stworzenie tych istot. Pomoge, czy ci sie to podoba, czy nie.
Na twarzy Kevina pojawila sie irytacja.
– Bez dasow – uprzedzila Melanie. Wysiadla z lodzi na przystan.
– Wyglada na niezla zabawe – powiedzial Jack i chcial ruszyc za nia.
– Ty siadaj! – powiedziala Melanie zdecydowanym tonem. – W tej chwili to prywatna zabawa.
Jack poslusznie usiadl.
Kevin siegnal po latarke i przylaczyl sie do stojacej na brzegu Melanie.
– Bedziemy sie spieszyc – obiecal.
Najpierw trzeba bylo sie uporac z mostem. Bez tego plan zawalilby sie niezaleznie od reakcji zwierzat. Kevin wlozyl klucz. Gdy go przekrecil i wcisnal zielony przycisk, wstrzymal oddech. Natychmiast uslyszal dolatujacy od strony wyspy warkot elektrycznego silnika. W nastepnej sekundzie teleskopowy most zaczal rozciagac sie ponad ciemna tonia rzeki i jego koniec wreszcie dotknal betonowej podpory.
Kevin wszedl na most, by sprawdzic jego stabilnosc. Sprobowal nim zakolysac, ale trzymal sie sztywno. Usatysfakcjonowany zszedl na brzeg i wraz z Melanie poszedl w strone lasu. W ciemnosci nie widzieli klatek, ale wiedzieli doskonale, gdzie ich szukac.
– Masz jakis plan, czy wypuszczamy je wszystkie jak popadnie? – spytala Melanie.
Kevin swiecil pod nogi, aby mogli poruszac sie szybciej i bezpieczniej.
– Jedyne co mi przyszlo do glowy, to odszukac moj duplikat. To on jest przywodca. Jezeli uda mi sie przekonac go do naszego planu, byc moze jemu uda sie pociagnac za soba pozostale. Masz lepszy pomysl?
– W tej chwili nie – przyznala Melanie.
Klatki ustawiono w dlugim szeregu. Wobec tego, ze niektore zwierzeta znajdowaly sie w nich juz dluzej niz dobe, smrod byl trudny do zniesienia. Idac wzdluz klatek, Kevin swiecil do wnetrza kazdej. Zwierzeta natychmiast sie obudzily. Niektore chowaly sie pod tylna sciana i zaslanialy przed blaskiem. Inne staly twardo, a oczy jarzyly sie im czerwono.
– Jak go rozpoznasz?
– Licze, ze ma ciagle na rece moj zegarek. Ale to malo prawdopodobne. Latwiej chyba rozpoznam go po tej przerazliwej bliznie.
– To zakrawa na ironie, ze Siegfried ma prawie taka sama blizne – zauwazyla Melanie.
– Nawet nie wspominaj tego imienia – powiedzial Kevin. – Moj Boze, patrz! – Swiatlo latarki wydobylo z ciemnosci okropnie oszpecona twarz bonobo numer jeden. Zwierze spogladalo wyzywajaco na przybyszy.
– To on! – zawolala Melanie.
– Bada – powiedzial Kevin. Uderzyl sie w piersi tak jak samice bonobo, kiedy Melanie, Candace i on zostali przyprowadzeni do jaskini.
Malpa przekrecila glowe, a skora miedzy oczami zmarszczyla mu sie.
– Bada – powtorzyl Kevin.
Wielki samiec uniosl powoli reke, uderzyl sie w piers i powiedzial 'bada' tak samo wyraznie jak Kevin.
Kevin spojrzal na Melanie. Oboje byli zaskoczeni. Chociaz jako wiezniowie starali sie porozumiewac z Arthurem, jednak odbywalo sie to w zupelnie innej sytuacji i nigdy nie byli do konca przekonani, ze rzeczywiscie nawiazali kontakt. Tym razem to bylo cos innego.
– Atah – powiedzial Kevin. To slowo slyszeli wielokrotnie. Podejrzewali, ze oznacza 'chodz'.
Zwierze nie zareagowalo.
Kevin powtorzyl slowo i spojrzal na Melanie.
– Nie wiem, co jeszcze powiedziec.
– Ja tez nie mam pojecia. Otworzmy klatke. Moze wtedy cos odpowie. No bo chyba trudno mu podejsc, skoro jest zamkniety.
– Racja. – Kevin obszedl Melanie i zblizyl sie z boku do klatki. Z drzeniem uchylil zapadke i otworzyl drzwi. Odsuneli sie. Kevin skierowal snop swiatla z latarki na ziemie, nie chcac swiecic stworzeniu prosto w twarz.
Bonobo wyszedl na zewnatrz i wyprostowal sie. Rozejrzal sie wokol i dopiero teraz popatrzyl na ludzi.
– Atah – powtorzyl znowu Kevin i zaczal sie wycofywac.
Melanie stala z boku.
Bonobo ruszyl do przodu, naprezajac miesnie niczym sportowiec przed walka.
Kevin odwrocil sie, tak ze latwiej mu sie teraz szlo. Jeszcze pare razy powtorzyl 'atah'. Jednak wyraz twarzy zwierzecia nie zmienial sie.
Kevin prowadzil do mostu. Wszedl na niego i znowu powiedzial 'atah'.
Bonobo z wahaniem wspial sie na betonowa podstawe mostu. Kevin cofal sie, az stanal mniej wiecej na srodku. Bonobo z lekiem, rozgladajac sie na boki, wszedl na most.
Teraz Kevin sprobowal czegos, czego nie cwiczyli wczesniej z Arthurem. Powiedzial 'sta', ktore zapamietal, gdy bonobo wreczal Candace martwa malpe, 'zit' – bonobo numer jeden uzyl tego slowa, gdy chcial, aby weszli do jaskini, i 'arak' co oznaczalo z pewnoscia 'odejdz'.
– Sta zit arak – powiedzial Kevin. Rozlozyl palce i uczynil reka gest, ktory Candace zauwazyla na sali operacyjnej. Kevin mial nadzieje, ze ten zlepek slow bedzie znaczyl: 'Odejdzcie stad'.
Powtorzyl to zdanie jeszcze raz i wskazal reka na polnocny wschod, w strone bezkresnego tropikalnego lasu.
Bonobo wyprostowal sie i popatrzyl poza plecy Kevina w mroczna otchlan dzungli. Zaraz jednak odwrocil sie i popatrzyl na rzad klatek. Rozkladajac rece, wydal z siebie serie dzwiekow, ktorych wczesniej Kevin i Melanie nie slyszeli, a przynajmniej nie potrafili polaczyc z zadna konkretna sytuacja.
– Co on robi? – spytal Kevin. W tej chwili zwierze bylo odwrocone.
– Moge sie mylic, ale sadze, ze chyba zawiadamia swoich towarzyszy – stwierdzila Melanie.
– Boze drogi! Zdaje sie, ze mnie zrozumial. Wypuscmy nastepne zwierzeta.
Kevin postanowil zejsc z mostu. Bonobo wyczul ruch i zwrocil sie w strone Kevina. Most mial mniej wiecej trzy metry szerokosci i Kevin obawial sie przejsc zbyt blisko zwierzecia. Zbyt dobrze pamietal, z jaka latwoscia bonobo podniosl go i rzucil niczym szmaciana kukielke. Wpatrywal sie uwaznie w twarz malpy, aby zobaczyc slady jakichkolwiek emocji, lecz niczego nie dostrzegl. Jedynie po raz kolejny odniosl wrazenie, ze spoglada w zwierciadlo ewolucji.
– O co chodzi? – zapytala Melanie.
– Jest grozny. Nie wiem, czy przejsc obok niego, czy lepiej nie.
– Prosze, nie mamy zbyt wiele czasu – przypomniala Melanie.
– Okay. – Kevin wzial gleboki oddech i idac przy samej krawedzi, krok po kroku doszedl do konca mostu. Bonobo obserwowal go, ale nie poruszyl sie.
– To mi zupelnie zrujnuje nerwy – wyznal Kevin, gdy stanal na stalym gruncie.
– Czy zostawimy go tu?
Kevin podrapal sie w glowe.
– Nie wiem. Moglby zwabic pozostale, wiec chyba byloby dobrze zabrac go ze soba.
– No to ruszmy sie stad. Nich on zdecyduje – zaproponowala Melanie.
Udali sie w strone klatek. Ucieszyli sie, widzac, ze bonobo natychmiast zszedl z mostu i podazyl ich sladem.
Szli szybko, uswiadamiajac sobie, ze Candace i pozostali czekaja na nich. Gdy podeszli do klatek, nie wahali sie. Kevin otworzyl pierwsza, a Melanie druga.
Zwierzeta natychmiast wyszly i wymienily jakies slowa z numerem jeden. Melanie i Kevin otwierali juz nastepne klatki.
W kilka minut klebil sie wokolo nich z tuzin zwierzat wykrzykujacych do siebie.
– Udalo sie – stwierdzil Kevin. – Na sto procent. Gdyby chcialy uciec w glab wyspy, juz by to zrobily. Mysle, ze wiedza, iz musza stad odejsc.
– Moze pojde po Candace i naszych nowych przyjaciol. Powinni to zobaczyc, no i mogliby przyspieszyc cala operacje.