zajechala toyota Kevina przed drzwi szpitala, aby ukryc samochod wsrod innych stojacych tam wozow.

Wylaczyla silnik i popatrzyla na wejscie do szpitala. Bebnila lekko palcami w kierownice.

– No? – odezwal sie Kevin. – Jestesmy na miejscu. Jaki mamy plan?

– Mysle. Nie moge sie zdecydowac, co jest lepsze: czy powinniscie tu poczekac, czy pojsc ze mna.

– To wielki gmach – stwierdzila Candace. Pochylila sie do przodu i ogladala ogromny budynek stojacy przed nimi. Od ulicy, ktora podjechali, pawilon ciagnal sie az do sciany dzungli, w ktorej niknal. – Tyle razy bylam w Cogo, ale tu nigdy nie zajrzalam. Nie mialam pojecia, ze to takie rozlegle. Czy to, co mamy przed soba, to szpital?

– Tak. Cale to skrzydlo – potwierdzila Melanie.

– Chetnie bym obejrzala. Nigdy nie bylam w szpitalu dla zwierzat, tym bardziej takim wspanialym.

– Jest supernowoczesny. Powinnas zobaczyc sale operacyjne – powiedziala Melanie.

– O moj Boze – westchnal Kevin i wywrocil oczami. – Znalazlem sie w szponach obledu. Wlasnie przezylismy najbardziej wyczerpujace doswiadczenia naszego zycia, a wy planujecie ruszac na dalsza wycieczke.

– To nie ma byc wycieczka – stwierdzila Melanie, wychodzac z samochodu. – Chodz Candace. Twoja pomoc z pewnoscia sie przyda. Ty, Kevin, mozesz tutaj na nas poczekac.

– Tak bedzie najlepiej – odparl, ale tylko przez kilka chwil mogl spokojnie przypatrywac sie obu kobietom zmierzajacym w strone wejscia. Potem takze wysiadl i ruszyl za nimi. Zdecydowal, ze niepokoj oczekiwania bedzie gorszy niz to, co moze go spotkac w srodku.

– Poczekajcie! – zawolal i nawet podbiegl kilka krokow, zeby sie z nimi zrownac.

– Tylko nie chce wysluchiwac zadnych narzekan – ostrzegla go Melanie.

– Nie boj sie. – Poczul sie jak nastolatek, ktoremu matka natarla uszu.

– Nie przewiduje zadnych klopotow. Biuro Bertrama Edwardsa znajduje sie w czesci administracyjnej budynku, ktora o tej porze jest pusta. Ale zeby miec pewnosc, ze nie wzbudzimy zadnych podejrzen, gdy znajdziemy sie w srodku, natychmiast idziemy do szatni. Macie sie przebrac w fartuchy centrum. Jasne? To nie jest pora na skladanie wizyt, wiec lepiej wygladac na pracownikow.

– Wedlug mnie brzmi to bardzo rozsadnie – zgodzila sie Candace.

– W porzadku – powiedzial Bertram do sluchawki. Katem oka dostrzegl podswietlana tarcze budzika. Byl kwadrans po polnocy. – Bede w twoim biurze za piec minut.

Zwiesil nogi za krawedz lozka, usiadl i rozchylil moskitiere.

– Jakies problemy? – zapytala Trish, jego zona. Podniosla sie i wsparla na lokciu.

– Jedynie drobna niedogodnosc. Spij spokojnie! Wroce mniej wiecej za pol godziny. – Zamknal drzwi sypialni i dopiero teraz wlaczyl swiatlo w pokoiku obok, pelniacym role szafy i przebieralni zarazem. Szybko sie ubral. Chociaz wobec Trish zlekcewazyl problem, odczuwal rosnace zaniepokojenie. Nie mial pojecia, co sie dzialo, ale czul, ze zbieraja sie ciemne chmury. Siegfried nigdy jeszcze nie dzwonil do niego o polnocy z prosba o natychmiastowe spotkanie w jego biurze.

Na dworze bylo prawie tak jasno jak w dzien. To za sprawa wschodzacego ksiezyca w pelni. Niebo powoli zakrywaly srebrzystorozowe cumulusy. Nocne powietrze bylo ciezkie, wilgotne i calkowicie nieruchome. Odglosy dzungli zamienily sie w jednostajna kakofonie bzyczenia, cwierkania, szczebiotu przerywana od czasu do czasu krotkim wrzaskiem. Bertram przez lata tak sie z tym oswoil, ze przestal zwracac uwage na glosy natury.

Chociaz odleglosc do ratusza nie przekraczala pieciuset metrow, Bertram wsiadl do samochodu. Tak bylo szybciej, a z kazda minuta jego ciekawosc rosla. Kiedy wjechal na parking, natychmiast sie zorientowal, ze zwykle ospali zolnierze sa dziwnie pobudzeni, chodza wokol posterunkow, trzymajac bron w pogotowiu. Spogladali na niego nerwowo, gdy wysiadal.

Podchodzac do budynku, Bertram zauwazyl slabe swiatlo migajace zza zamknietych okiennic biura Siegfneda na pietrze. Wszedl po schodach, przeszedl przez pokoj zajmowany normalnie przez Auriela i wszedl do biura Siegfrieda. Spallek siedzial za biurkiem z nogami opartymi na krawedzi blatu. W zdrowej rece trzymal kieliszek brandy. Taki sam kieliszek trzymal siedzacy na trzcinowym krzesle Cameron McIvers, szef ochrony. Jedyne oswietlenie pokoju stanowila swieczka umocowana w czaszce. Przycmione swiatlo drgajacego plomienia pograzalo czesc biura w glebokim cieniu, wywolujac przy tym wrazenie, jakby mysliwskie trofea ozywaly.

– Dziekuje za przyjscie o tak niedogodnej porze – Siegfried Spallek przywital Bertrama swym szorstkim, niemieckim akcentem. – Lyczek brandy?

– Bede go potrzebowal? – zapytal Bertram, siadajac na drugim trzcinowym krzesle.

Siegfried rozesmial sie.

– Zaszkodzic nie moze.

Cameron nalal drinka. Szef ochrony byl muskularnym mezczyzna z gesta broda i bulwiastym, czerwonym nosem. Mial silne sklonnosci do alkoholu wszelkiego rodzaju, chociaz szkocka brandy byla ze zrozumialych wzgledow ulubionym napitkiem. Podlal koniakowke Bertramowi i wrocil na swoje miejsce i do swojego kieliszka.

– Normalnie, kiedy jestem wzywany telefonicznie w srodku nocy, chodzi o natychmiastowa pomoc medyczna dla zwierzat – powiedzial Bertram. Sprobowal brandy i gleboko odetchnal. – Tym razem jednak mam wrazenie, ze chodzi o cos calkiem innego.

– W rzeczy samej – potwierdzil Siegfried. – Przede wszystkim musze cie pochwalic. Twoje dzisiejsze ostrzezenie co do Kevina Marshalla okazalo sie trafne i w sama pore. Poprosilem Camerona, zeby Marokanczycy mieli na niego oko. Na efekty nie trzeba bylo dlugo czekac. Wieczorem on, Melanie Becket i jedna z pielegniarek, ktore przyjezdzaja z pacjentami, pojechali na plaze laczaca lad z Isla Francesca.

– O do cholery! – zaklal Bertram. – Dostali sie na wyspe?

– Nie. Jedynie probowali kombinowac cos z tratwa. Po drodze zatrzymali sie jeszcze w wiosce i rozmawiali z Alphonse'em Kimba.

– To mnie juz naprawde wkurza! – wykrzyknal Bertram. – Nie scierpie, zeby ktokolwiek zblizal sie do wyspy, i nie zycze sobie zadnych rozmow z tym Pigmejem.

– Ani ja – przytaknal Siegfried.

– Gdzie sa teraz? – zapytal Bertram.

– Puscilismy ich do domu. Ale przedtem porzadnie nastraszylismy. Nie sadze, aby chcialo im sie robic cos podobnego drugi raz, przynajmniej na razie.

– To nie jest sytuacja, ktorej zyczylbym sobie najbardziej! – Bertram wyrazil swe niezadowolenie. – Nie dosc, ze musze sie martwic o bonobo zyjace w dwoch grupach, to na dodatek oni.

– Oni sa znacznie gorsi niz malpy podzielone na dwie grupy – stwierdzil Siegfried.

– Obie sprawy sa niebezpieczne. Obie moga potencjalnie zagrozic realizacji programu, a niewykluczone, ze przerwac go calkowicie. Sadze, ze moj pomysl z umieszczeniem wszystkich zwierzat w klatkach w centrum weterynaryjnym powinien zostac powaznie rozpatrzony. Mam odpowiednie klatki. Trudne by to nie bylo, a poza tym nie byloby klopotu z odlawianiem potrzebnych osobnikow.

Od pierwszej chwili, kiedy Bertram zorientowal sie, ze bonobo zyja w dwoch oddzielnych grupach, myslal, ze najlepiej bedzie zebrac zwierzeta i umiescic je w oddzielnych klatkach, gdzie latwiej poddawalyby sie obserwacji. Spotkal sie jednak z twardym sprzeciwem Siegfrieda. Wowczas Bertram rozwazal nawet mozliwosc skontaktowania sie za plecami Siegfrieda z szefem w Cambridge, w Massachusetts, lecz ostatecznie zrezygnowal z tego pomyslu. Robiac tak, mogl nieopatrznie wsrod szefostwa GenSys wzbudzic obawy o bezpieczna realizacje programu z bonobo.

– Nie dyskutujemy tej kwestii! – odparl dobitnie Siegfried. – Jeszcze nie zrezygnowalismy z utrzymywania ich w odosobnieniu na wyspie. Zdecydujemy inaczej, jezeli okaze sie, ze tak bedzie najlepiej. Ciagle sie nad tym zastanawiam. Jednak w zwiazku z tym epizodem z Kevinem Marshallem, martwi mnie most.

– Dlaczego? Jest zamkniety – zdziwil sie Bertram.

– Gdzie sa klucze?

– W moim biurze.

– Powinny byc tutaj, w glownym sejfie. Wiekszosc twojego personelu ma dostep do biura, w tym takze Melanie Becket.

– Moze masz racje – zgodzil sie Bertram.

– Ciesze sie, ze podzielasz moje zdanie. W takim razie chcialbym, zebys je wzial. Ile ich jest?

– Dokladnie nie pamietam. Cztery czy piec.

Вы читаете Chromosom 6
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату