– Chce je tu miec – powiedzial Siegfried.
– Dobra – zgodzil sie Bertram. – Nie widze problemu.
– Doskonale – odpowiedzial Siegfried i spuscil nogi z biurka. Wstal. – Chodzmy. Pojade z toba.
– Chcesz jechac teraz? – zapytal z niedowierzaniem Bertram.
– Po co odkladac do jutra cos, co mozna zrobic dzis? – odpowiedzial pytaniem Siegfried. – Czy to nie wy, Amerykanie, czesto powtarzacie to powiedzenie? Wiem, ze jesli zabezpieczymy klucze, lepiej bedzie mi sie spalo w nocy.
– Chcesz, zebym takze jechal z wami? – zapytal Cameron.
– Niekoniecznie. Jestem pewny, ze sami doskonale sobie poradzimy.
Kevin spogladal na wlasne odbicie w duzym lustrze wiszacym na koncu szeregu szafek w meskiej przebieralni.
Klopot z przebraniem polegal na tym, ze male ubranie bylo zbyt male, a srednie nieco za duze. Musial podwinac rekawy i wywinac mankiety przy nogawkach.
– Co ty na milosc boska tu robisz tak dlugo? – zapytala Melanie, uchylajac drzwi do meskiej szatni.
– Juz ide – odparl Kevin. Zamknal szafke, w ktorej zostawil swoje ubranie, i szybko wyszedl na korytarz.
– A mi sie wydawalo, ze to kobiety traca mnostwo czasu na przebieranie – rzucila Melanie.
– Nie moglem zdecydowac, jaki rozmiar bedzie najlepszy.
– Czy wchodzil ktos, kiedy byles w szatni? – zapytala.
– Ani zywej duszy – odparl.
– To dobrze. U nas tez nikogo. Chodzmy!
Melanie skinela reka, aby poszli za nia na pietro.
– Zeby dostac sie stad do administracji, musimy przejsc przez jeden z oddzialow szpitala weterynaryjnego. Mysle, ze najlepiej bedzie, jesli ominiemy glowna czesc z izba przyjec naglych wypadkow i posterunkiem ochrony. Tam jest zawsze spory ruch. Pojdziemy wiec na pietro i przejdziemy przez oddzial zaplodnien. Gdyby ktos pytal, bede mogla powiedziec, ze sprawdzam, co z moimi pacjentami.
– Uspokojmy sie – powiedziala Candace.
Przeszli korytarz na parterze i weszli na pietro. Wychodzac na glowny korytarz, spotkali pierwszego pracownika centrum weterynaryjnego. Nawet jezeli mezczyzna uznal, ze obecnosc Kevina i Candace w tym miejscu w srodku nocy byla czyms nienormalnym, nie dal po sobie tego poznac. Minal ich z lekkim skinieniem.
– To bylo proste – powiedziala Candace.
– To dzieki ubraniom – stwierdzila Melanie.
Skrecili w lewo, przeszli przez duze, podwojne drzwi i znalezli sie w jasno oswietlonym, waskim korytarzu z licznymi, nie opisanymi drzwiami. Melanie uchylila jedne z nich i wsunela glowe do srodka. Po chwili po cichu zamknela drzwi.
– To jeden z moich pacjentow. Gorylica, ktora jest niemal gotowa do pobrania komorki jajowej. Staja sie dosc wrzaskliwe, kiedy osiagaja poziom hormonow niezbedny dla nas, ale teraz spi zdrowo.
– Moge popatrzec? – zapytala Candace.
– Tak sadze. Ale badz cicho i nie wykonuj zadnych gwaltownych ruchow.
Candace przytaknela. Melanie otworzyla drzwi i wslizgnela sie do srodka. Candace wsunela sie za nia. Kevin zostal przy drzwiach i trzymal je otwarte.
– Czy nie powinnismy raczej zrobic tego, po co tu przyszlismy? – zapytal szeptem.
Melanie przylozyla palec do ust.
W sali staly cztery duze klatki, ale tylko jedna byla zajeta. Na poslaniu ze slomy spal duzy goryl. Oswietlenie z lampy pod sufitem bylo tak przycmione, ze panowal polmrok.
Candace, chcac lepiej widziec, pochylila sie do przodu i delikatnie dotknela pretow klatki. Nigdy przedtem nie byla tak blisko goryla. Gdyby nachylila sie jeszcze bardziej, moglaby dotknac poteznego zwierzecia.
Z szybkoscia, o ktora trudno byloby ja podejrzewac, obudzona gorylica przyskoczyla do pretow. W nastepnej sekundzie uderzyla piesciami w podloge niczym w beben i wrzasnela.
Candace w odpowiedzi takze krzyknela ze strachu i blyskawicznie oderwala sie od klatki. Melanie zlapala ja.
– W porzadku – uspokoila kolezanke.
Malpa po raz drugi zblizyla sie do pretow. Zamachnela sie lapa pelna ekskrementow i rzucila zawartoscia w sciane.
Melanie wyprowadzila Candace z sali, a Kevin zamknal drzwi.
– Bardzo przepraszam – powiedziala Melanie do Candace. Jasna cera dziewczyny byla bledsza niz zwykle. – Dobrze sie czujesz?
– Chyba tak – odpowiedziala zapytana. Obejrzala swoje ubranie.
– Lekkie napiecie przedmiesiaczkowe – stwierdzila Melanie. – Mam nadzieje, ze nie trafila w ciebie, co?
– Zdaje sie, ze nie. – Candace sprawdzila wlosy, przeczesujac je palcami.
– Wezmy juz klucze – przynaglal Kevin. – Kusimy los.
Przeszli przez caly oddzial zaplodnien in vitro, mineli kolejne drzwi wahadlowe i weszli do sporych rozmiarow sali, podzielonej na boksy. W kazdym znajdowalo sie kilka klatek. Prawie wszystkie byly zajete przez mlode zwierzeta roznych gatunkow.
– To oddzial pediatryczny – szepnela Melanie. – Zachowujcie sie po prostu normalnie.
Pracowalo tu czworo ludzi. Ubrani byli w chirurgiczne fartuchy, na szyjach zawieszone mieli stetoskopy. Sprawiali wrazenie przyjaznie nastawionych, ale zapracowanych i pochlonietych swoimi zajeciami, cala trojka mogla wiec przejsc spokojnie, wymieniajac jedynie kilka zdawkowych usmiechow i skinien glowa.
Po minieciu nastepnych drzwi wahadlowych i krotkiego korytarza dotarli do ciezkich, zamknietych drzwi ognioodpornych. Do ich otwarcia Melanie musiala uzyc karty magnetycznej.
– No i jestesmy! – szepnela, kiedy drzwi zamknely sie za nimi po cichu. Po krzataninie, ktorej swiadkami byli przed chwila, cisza i ciemnosc, jakie ich otoczyly, byly niemal absolutne. – Oto dzial administracyjny. Klatka schodowa jest przed nami po lewej stronie. Trzymajcie sie mnie.
W ciemnosci zapanowalo lekkie zamieszanie, zanim Candace polozyla swoja dlon na ramieniu Melanie, a Kevin swoja na ramieniu Candace.
– Idziemy! – zdecydowala Melanie.
Ostroznie ruszyla przed siebie korytarzem, wolna reka wodzac po scianie. Pozostali poszli za przewodniczka. Stopniowo oczy przyzwyczajaly sie do ciemnosci i w chwili, kiedy dotarli do drzwi prowadzacych na klatke schodowa, dostrzegli blade smuzki swiatla przenikajace przez szpary.
Na schodach bylo wzglednie jasno. Na kazdym pietrze przez duze okno wpadalo swiatlo ksiezyca.
Dzieki oszklonym drzwiom wejsciowym przejscie przez hol na parterze bylo o wiele latwiejsze niz przez korytarz na pietrze.
Melanie podprowadzila ich pod biuro Bertrama.
– Czas na probe ogniowa – powiedziala i sprobowala otworzyc zamek swoja karta magnetyczna.
Uslyszeli natychmiastowe, jednoznaczne klikniecie. Drzwi staly otworem.
– Bez problemow – stwierdzila z bunczucznym optymizmem.
Weszli do srodka i znowu ogarnela ich ciemnosc. Jedynie blady blask ksiezyca oswietlal sasiednie pomieszczenie, do ktorego drzwi byly otwarte na osciez.
– Co teraz? – zapytal Kevin. – W takich ciemnosciach niczego nie znajdziemy.
– Racja – przytaknela Melanie. Przesunela sie ku scianie, zeby znalezc wlacznik swiatla. Gdy tylko dotknela go palcem, w pokoju zrobilo sie jasno.
Przez chwile mrugali szybko powiekami.
– No i nastapila przerazajaca jasnosc – powiedziala Melanie.
– Mam nadzieje, ze nie obudzi to Marokanczykow mieszkajacych po przeciwnej stronie ulicy – odezwal sie z obawa Kevin.
– Nawet nie zartuj na ten temat – odparla Melanie. Weszla do drugiego pomieszczenia i tu takze zapalila swiatlo.
Kevin z Candace dolaczyli do niej. Znalezli sie w biurze Bertrama.