– Powinnismy postepowac metodycznie – powiedziala Melanie. – Ja zajme sie biurkiem. Candace, ty sprawdz w szufladach z dokumentami, a Kevin… moze bys wrocil do tamtego pokoju i mial oko na korytarz. Dasz znac, gdyby ktos sie pojawil.
– Swietny pomysl – odparl.
Przy warsztatach Siegfried skrecil w lewo i przyspieszyl na drodze prowadzacej do centrum weterynaryjnego. Jechali jego nowa toyota landcruiser. Samochod odpowiednio przerobiono, tak ze mogl prowadzic jedna reka.
– Czy Cameron podejrzewa, dlaczego jestesmy tak wyczuleni na bezpieczenstwo Isla Francesca? – zapytal Bertram.
– Nie, zupelnie nie – odparl Siegfried.
– A pytal?
– Nie, to nie ten typ czlowieka. Wykonuje rozkazy. Nie pyta, po co.
– A moze mu powiedziec i zaproponowac maly udzial? Moglby okazac sie wielce pozyteczny – zaproponowal Bertram.
– Z mojej czesci nie zamierzam rezygnowac! – stwierdzil Siegfried. – Nawet mi tego nie proponuj. Poza tym Cameron i bez tego jest uzyteczny. Zrobi wszystko, co mu kaze.
– Najbardziej niepokoi mnie w tej historii z Kevinem Marshallem to, ze mogl cos nagadac kobietom. Nie chcialbym, zeby i one zaczely roztrzasac ten problem. Jezeli to sie wydostanie na zewnatrz, tylko patrzec, jak zleca sie tu nieproszone chmary obroncow praw zwierzat. GenSys zamknie caly program, zanim zdazysz mrugnac.
– Co twoim zdaniem powinnismy zrobic? – zapytal Siegfried. – Moge zaaranzowac znikniecie calej trojki.
Bertram spojrzal na Siegfrieda i poczul, jak dreszcz przechodzi mu po plecach. Wiedzial, ze ten czlowiek nie zartuje.
– Nie, to by bylo jeszcze gorsze. – Patrzyl przed siebie na droge. – Przyjechaliby z kraju i rozpoczeli dochodzenie. Powtarzam ci, mysle, ze powinnismy szybko wziac bonobo z wyspy, pozamykac je w klatkach, ktore mam u siebie, i tam je trzymac. Pewne jak smierc, ze w centrum weterynaryjnym nie beda uzywac ognia.
– Do cholery z tym, nie! – sapnal Siegfried. – Zwierzaki zostana na wyspie. Jesli je tu sprowadzisz, nie uda sie niczego utrzymac w tajemnicy. Nawet jezeli nie uzywaja ognia, to po klopotach, jakie mielismy podczas ostatniego odlowu, wiemy, ze to male, chytre sukinsyny. Poza tym moga zaczac robic cos rownie niesamowitego. Pracownicy zaczna gadac. Znajdziemy sie w jeszcze wiekszych klopotach.
Bertram westchnal i zdenerwowany przeczesal siwe wlosy drzaca dlonia. Niechetnie musial przyznac sam przed soba, ze w tym, co mowil Siegfried, bylo sporo racji. Mimo wszystko nadal uwazal, ze zwierzeta nalezy przeniesc i trzymac odizolowane jedno od drugiego.
– Jutro porozmawiam z Raymondem Lyonsem. Probowalem polaczyc sie z nim wczesniej. Uznalem, ze skoro przedtem rozmawial z nim Kevin Marshall, to i my mozemy zapoznac sie z jego opinia. Koniec koncow, cala operacja jest jego dzielem. Chce umknac trudnosci nie mniej niz my.
– Prawda – przyznal Bertram.
– Powiedz mi, jesli to prawda, ze malpy uzywaja ognia, jak to robia? Ciagle sadzisz, ze pochodzi on z pioruna?
– Nie jestem pewien. Moglby pochodzic od uderzenia pioruna. Ale z drugiej strony udalo im sie ukrasc skrzynke z narzedziami, line i inne przedmioty, kiedy na wyspie przebywala ekipa budujaca most. Nikt nawet nie pomyslal o mozliwosci kradziezy. W skrzynce nie bylo niczego niebezpiecznego. W kazdym razie zapalki tez mogly jakos zdobyc. Oczywiscie nie mam zielonego pojecia, jak moglyby sie nauczyc z nich korzystac.
– Wlasnie cos mi podpowiedziales. Moze opowiemy Kevinowi i tym babkom, ze na wyspie w zeszlym tygodniu byla ekipa sprawdzajaca jakies urzadzenia i dowiedzielismy sie, ze to wlasnie oni rozniecili ogien.
– Psiakrew, dobry pomysl! – pochwalil Bertram. – To ma sens. Moze rozwazalismy nawet przerzucenie mostu nad Rio Diviso.
– Czemu, u diabla, wczesniej o tym nie pomyslelismy? – zapytal sam siebie Siegfried. – To takie oczywiste.
Swiatla samochodu oswietlily pierwsze zabudowania centrum weterynaryjnego.
– Gdzie mam zaparkowac? – zapytal Siegfried.
– Podjedz od frontu. Mozesz poczekac w wozie. Za sekunde wracam.
Siegfried zdjal noge z gazu i zaczal hamowac.
– O do diabla! – zawolal Bertram.
– Co sie stalo?
– W moim gabinecie pali sie swiatlo.
– To wyglada obiecujaco – powiedziala Candace, wyciagajac z gornej szuflady sporych rozmiarow teczke. Byla granatowa, zamknieta elastyczna tasma, a w gornym prawym rogu widnial napis: ISLA FRANCESCA.
Melanie zostawila szuflade w biurku, ktora wlasnie przeszukiwala, i podeszla do Candace. Z drugiego pokoju wszedl nawet Kevin i takze sie zblizyl.
Candace otworzyla teczke i wysypala zawartosc na stolik przy biblioteczce. Znalezli elektroniczne diagramy, wydruki komputerowe i wiele map. Byla takze duza, pekata, szara koperta z napisem MOST STEVENSON.
– Jestesmy w domu – powiedziala zadowolona Candace. Otworzyla koperte, wlozyla reke i wyciagnela piec identycznie wygladajacych kluczy spietych jednym kolkiem.
– Voila – stwierdzila Melanie. Wziela kolko i zaczela odlaczac jeden z kluczy.
Kevin przegladal mapy; najwieksza uwage przyciagnela mapa konturowa z wieloma szczegolowo oznaczonymi detalami. Czesciowo ja rozwinal, gdy katem oka dostrzegl przez zaluzje blask reflektorow samochodowych. Podszedl do okna i wyjrzal ostroznie na zewnatrz.
– Rany! – jeknal. – To samochod Siegfrieda.
– Szybko! – zakomenderowala Melanie. – Wkladamy wszystko z powrotem do szuflady.
Melanie i Candace w pospiechu wrzucily wszystko do teczki, te wlozyly na miejsce do szuflady i zamknely ja. W tej samej chwili uslyszaly odglos gwaltownie otwieranych drzwi frontowych.
– Tedy! – szepnela przestraszona Melanie i wskazala na drzwi za biurkiem Blyskawicznie opuscili gabinet. Kiedy Kevin zamykal za soba drzwi, uslyszal pchniete zdecydowanym ruchem drzwi do pierwszego pomieszczenia.
Weszli do jednego z gabinetow lekarskich Bertrama. Wylozony byl bialymi kafelkami, a na srodku stal stalowy stol do badan. Tak jak w biurze Bertrama tu takze okno zasloniete bylo zaluzjami. Wpadalo przez nie akurat tyle swiatla, ze mogli bezpiecznie przesuwac sie powoli w strone drzwi prowadzacych na korytarz. Niestety, Kevin niechcacy potracil noga metalowe wiadro stojace przy stole. Wiadro uderzylo o noge stolu. W panujacej dookola ciszy odglos zabrzmial jak gong w wesolym miasteczku. Melanie zareagowala na halas szybkim otwarciem drzwi na korytarz i ucieczka w strone klatki schodowej. Candace biegla za nia. Kevin, wybiegajac z gabinetu, uslyszal jeszcze otwierane z trzaskiem drzwi biura Bertrama. Nie mial pojecia, czy zostal rozpoznany, czy nie.
Melanie biegla po schodach tak szybko, jak tylko pozwalalo na to blade swiatlo ksiezyca. Za soba slyszala Candace i Kevina. Na koncu schodow zwolnila i po omacku skierowala sie do drzwi. Otworzyla je, chociaz zabralo to nieco czasu. Uslyszala nad glowa trzask otwieranych drzwi na klatke schodowa i zaraz potem tupot nog na metalowych stopniach.
U podstawy schodow znowu znalezli sie w calkowitych ciemnosciach. Jedynie zarys blado swiecacego prostokata w pewnej odleglosci stal sie drogowskazem. Trzymajac sie jedno drugiego, ruszyli w te strone. Dopiero kiedy podeszli zupelnie blisko, zorientowali sie, ze stoja przed drzwiami ewakuacyjnymi, a swieci ich obramowanie, aby w razie potrzeby ulatwic dotarcie do nich. Melanie musiala je otworzyc karta.
Za wyjsciem ewakuacyjnym znalezli jasno oswietlony korytarz. Ruszyli biegiem. Melanie ostro zahamowala w polowie drogi i pchnela przyjaciol w bok do waskiego przejscia. Otworzyla drzwi oznaczone napisem PATOLOGIA.
– Do srodka – zakomenderowala. Bez slowa zastosowali sie do polecenia.
Melanie zamknela za soba drzwi, blokujac je dodatkowo zasuwa. Stali w przedsionku, z ktorego wchodzilo sie do dwoch sal autopsyjnych. Bylo tu kilka umywalek, biurka i ogromne, hermetyczne drzwi prowadzace do chlodni.