materialy na temat Gwinei Rownikowej. Kiedy jednak podjechal do boiska i zobaczyl, ze popoludniowe i wieczorne rozgrywki w kosza sa w toku, zmienil decyzje. Doszedl do wniosku, ze w Nowym Jorku moze uda sie znalezc wygnancow z tego afrykanskiego kraju. Przeciez miasto przygarnialo ludzi doslownie z calego swiata.
Zatrzymal sie przy furtce w ogrodzeniu boiska, zsiadl z roweru i oparl go o siatke. Nie zalozyl ani jednego zabezpieczenia, chociaz wiekszosc ludzi moglaby pomyslec, ze zostawianie roweru wartego tysiac dolarow jest ryzykowne. Paradoksalnie boisko bylo jedynym miejscem w calym Nowym Jorku, gdzie Jack czul, ze moze spokojnie zostawic rower bez dozoru.
Podszedl do bocznej linii boiska i skinal Spitowi i Flashowi, ktorzy czekali wsrod kibicow na swoja kolejke. Gra przenosila sie raz pod jeden, raz pod drugi kosz. Jak zwykle na boisku dominowal Warren. Przed kazdym z rzutow mowil 'dziura', co bardzo zloscilo przeciwnikow, bo az dziewiecdziesiat procent rzutow przelatywalo przez ich kosz.
Kwadrans pozniej wynik gry zostal przesadzony kolejnym 'dziurawym' rzutem Warrena i pokonani zeszli z boiska. Warren dostrzegl Jacka i zblizyl sie do linii.
– Czesc, czlowieku, wbiegasz, czy jak? – spytal Warren.
– Zastanawiam sie. Ale poki co, mam kilka pytan. Po pierwsze, co ty na to, zebysmy ty, Natalie, Laurie i ja spotkali sie w jakiejs knajpce w weekend?
– Moze byc. Wszystko, zeby te moja mala uciszyc. Zyc mi nie daje przez was.
– Po drugie, znasz jakiegos brata z malego afrykanskiego kraju, ktory nazywa sie Gwinea Rownikowa?
– Czlowieku, nigdy nie wiem, z czym ty znowu wyskoczysz. Niech pomysle.
– Lezy na zachodnim wybrzezu Afryki. Pomiedzy Kamerunem a Gabonem.
– Wiem, gdzie to jest – przerwal zniecierpliwiony Warren. – Prawdopodobnie odkryta przez Portugalczykow i skolonizowana przez Hiszpanow. Naprawde odkryta znacznie wczesniej przez czarnych ludzi.
– Jestem pod wrazeniem twojej wiedzy – przyznal Jack. – Ja nigdy nie slyszalem o tym kraju.
– Nie dziwi mnie to – zauwazyl Warren. – Jestem pewny, ze nigdy nie wybrales zadnego kursu czarnej historii. Ale wracajac do pytania, tak, znam paru ludzi stamtad, a szczegolnie jedna rodzine. Nazywaja sie Ndeme. Mieszkaja dwa budynki od ciebie w strone parku.
Jack spojrzal w kierunku domu i znowu na Warrena.
– Znasz ich dostatecznie dobrze, zeby mnie przedstawic? Poczulem nagle glebokie zainteresowanie Gwinea Rownikowa.
– Tak, pewnie. Ojciec nazywa sie Esteban. Jest wlascicielem sklepu 'Mercado' na Columbus. Tam jest jego syn, ten w pomaranczowych butach.
Wzrok Jacka powedrowal za palcem wskazujacym Warrena az trafil na pomaranczowe trampki. W ich wlascicielu rozpoznal chlopaka, ktory regularnie grywal w koszykowke. Byl cichym dzieciakiem i dobrym graczem.
– Dlaczego nie zejdziesz i nie zagrasz paru meczy? – spytal Warren. – Przedstawie cie potem Estebanowi. To mily gosc.
– Zgoda – powiedzial Jack. Jazda na rowerze tchnela w niego nowe zycie i szukal jakiegos usprawiedliwienia dla rozegrania kilku meczy. Wydarzenia dnia zmeczyly go psychicznie.
Wsiadl na rower. Podjechal szybko do domu, poniewaz pilno mu bylo do gry, biegl po schodach z rowerem na ramieniu. W mieszkaniu bez zwloki wpadl do sypialni i przebral sie w stroj sportowy.
Po pieciu minutach byl gotowy. Kiedy znalazl sie przy drzwiach, zadzwonil telefon. Przez chwile rozwazal, czy odebrac, ale pomyslal, ze moze to Ted Lynch z jakimis uwagami na temat DNA i wrocil, aby podniesc sluchawke. Dzwonila Laurie. Nie byla soba.
Jack wcisnal kilka banknotow w waska szczeline w pleksiglasowej ochronie siedzenia kierowcy. Bylo tego dosc za kurs taksowki i jeszcze zostalo na spora gorke. Stal przed domem Laurie. Nie dalej jak godzine temu zegnal sie z nia w tym samym miejscu. Ubrany w sportowy stroj wyskoczyl z wozu, podbiegl do drzwi i nacisnal przycisk domofonu. Laurie czekala na niego przed winda.
– Moj Boze! – zawolal. – Twoja warga!
– Zagoi sie – powiedziala ze stoickim spokojem. W tym momencie dostrzegla oko Debry Engler w szparze uchylonych drzwi. Laurie podskoczyla do kobiety i wrzasnela, zeby zajela sie swoimi sprawami. Drzwi natychmiast trzasnely.
Jack objal Laurie, by ja uspokoic, i wprowadzil do mieszkania.
– Dobra – powiedzial, kiedy usiadla na kanapie. – Opowiedz, co sie stalo.
– Zabili Toma – zaszlochala. Po pierwszym szoku rozplakala sie z powodu smierci ulubienca, ale lzy wyschly, zanim Jack zadal pytanie.
– Kto?
Odczekala, az zaczela panowac nad swoimi emocjami.
– Bylo ich dwoch, ale znam tylko jednego. To ten mnie uderzyl i zabil Toma. Ma na imie Angelo. To on sni mi sie we wszystkich koszmarach. Mialam z nim okropna przeprawe w sprawie Cerina. Sadzilam, ze nadal siedzi w wiezieniu. Nie potrafie sobie wyobrazic, jak i dlaczego wyszedl. Wyglada okropnie. Twarz ma strasznie znieksztalcona przez oparzenia i jestem pewna, ze mnie za to wini.
– Wiec to byla wizyta z zemsty – uznal Jack.
– Nie – zaprzeczyla. – To bylo ostrzezenie dla mnie. Mam zostawic w spokoju sprawe Franconiego.
– Nie wierze. Przeciez to ja wesze w tej sprawie, nie ty.
– Ostrzegales mnie. Najwidoczniej zirytowalam pewnych ludzi, probujac wyjasnic, jak zniknelo z kostnicy cialo Franconiego. Domyslam sie, ze to moja wizyta w Domu Pogrzebowym Spoletto ostatecznie ich rozzloscila.
– Nie cieszy mnie uznanie za moje przewidywania. Mowiac to, myslalem, ze popadniesz w klopoty z powodu Binghama, nie gangsterow.
– Angelo przystroil swoje ostrzezenie w piorka wzajemnie wyswiadczonej sobie przyslugi. Za moje posluszenstwo zdradzili nazwisko zabojcy Franconiego. Nawet je napisali. – Laurie podniosla karteczke ze stolika i podala ja Jackowi.
– Vido Delbario – przeczytal na glos. Popatrzyl na pobita twarz Laurie. Nos i warga spuchly. Miala tez siniec pod okiem. – Ten przypadek byl szalony od samego poczatku, teraz zupelnie wymyka sie z rak. Lepiej opowiedz mi wszystko dokladnie.
Opowiedziala z detalami wszystko od chwili przekroczenia progu az do momentu, kiedy zadzwonila do Jacka. Powiedziala nawet, dlaczego zrezygnowala z zawiadomienia policji.
Skinal glowa.
– Rozumiem. Lokalny komisariat niewiele bedzie mogl w tej chwili zrobic.
– Co mam poczac? – spytala, choc nie oczekiwala odpowiedzi. Bylo to raczej pytanie retoryczne.
– Pozwol, ze spojrze na tylne drzwi – zaproponowal Jack.
Laurie poprowadzila go przez kuchnie do pomieszczenia gospodarczego.
– Cholera! – zawolal, widzac wylamane zamki. – Cos ci powiem, nie powinnas dzisiaj spac w domu.
– Myslalam juz, zeby pojsc do rodzicow.
– Pojedziesz ze mna. Przespie sie na kanapie.
Laurie spojrzala Jackowi gleboko w oczy. Nie potrafila w nich odczytac, czy w nieoczekiwanym zaproszeniu bylo cos wiecej niz troska o jej bezpieczenstwo.
– Spakuj swoje drobiazgi – polecil Jack. – Przygotuj sie na kilka dni. Troche potrwa, zanim uda sie solidnie naprawic drzwi.
– Trudno mi do tego wracac, ale musze cos zrobic z biednym Tomem.
Jack podrapal sie po glowie.
– Masz jakas lopatke?
– Mam motyke ogrodnicza. A o czym myslisz?
– Pochowamy go na podworku.
– Jestes sentymentalny, co?
– Wiem, co znaczy stracic tych, ktorych sie kocha – odpowiedzial. Glos mu sie zalamal. Przypomnial mu sie tamten telefon, informujacy o smierci zony i corek w katastrofie lotniczej.
Laurie pakowala sie, a Jack chodzil w te i z powrotem po sypialni. Staral sie skoncentrowac na biezacych sprawach.