– Melanie Becket jeszcze nie przyjechala – powiadomila Bertrama niechetnie. Ostatnia rzecza, ktorej pragnela, bylo wpedzenie w klopoty swojej przelozonej, ale wiedziala, ze nie moglaby sklamac.
– O ktorej miala byc?
– Nie podala godziny. Dziennej zmianie powiedziala, ze bedzie zajeta cale przedpoludnie w laboratorium w szpitalu. Sadze, ze w nawale zajec, nie spojrzala na zegarek.
– Nie zostawila nikomu instrukcji co do podania hormonow o czternastej?
– Wlasciwie nie – odparla Shirley. – Dlatego spodziewam sie jej w kazdej chwili.
– Jezeli nie zjawi sie przez nastepne pol godziny, prosze podac dawki zapisane w karcie – polecil. – Czy sprawi to pani jakis klopot?
– Nie, panie doktorze.
Bertram rozlaczyl sie i zadzwonil do laboratorium Melanie w szpitalu. Nie byl tak zaznajomiony z personelem szpitala, wiec nie rozpoznal, z kim rozmawia. Ale osoba ta znala Bertrama i opowiedziala mu niepokojaca historie. Melanie nie zjawila sie w laboratorium przez caly dzien, bo byla niezwykle zajeta w centrum weterynaryjnym.
Bertram odlozyl sluchawke. Paznokciem wskazujacego palca zaczal nerwowo stukac w telefon. Pomimo zapewnien Siegfrieda, ze panuje nad ewentualnym problemem Kevina i jego przyjaciolek, Bertram nastawiony byl podejrzliwie. Melanie nalezala do sumiennych pracownikow. Nie bylo w jej stylu zapominac o podawaniu przepisanych srodkow.
Zlapal ponownie za sluchawke i staral sie dodzwonic do Kevina. Nikt nie odpowiadal.
Wobec rosnacych podejrzen, zawiadomil sekretarke, Marthe, ze wroci za godzine, i wyszedl z biura. Wsiadl do swojego cherokee i ruszyl w strone miasta.
Jadac, nabieral przekonania, ze Kevin i kobiety postanowili dostac sie na wyspe. Ogarniala go coraz wieksza zlosc. Zwymyslal sam siebie, ze pozwolil sie zwiesc zapewnieniom Siegfrieda o rzekomym bezpieczenstwie. Mial przeczucie, ze ciekawosc Kevina sprowadzi na nich duze klopoty.
Na skraju miasta, gdzie asfaltowa droga laczyla sie z brukowana jezdnia, musial gwaltownie zahamowac. Tak sie zapamietal w gniewie, ze zapomnial kontrolowac predkosc. Kostka brukowa zmoczona niedawnym deszczem byla sliska jak lod i samochod Bertrama przejechal w poslizgu wiele metrow, zanim wreszcie sie zatrzymal.
Zaparkowal przed szpitalem. Wszedl na drugie pietro i zapukal do gabinetu Kevina. Nie bylo odpowiedzi. Sprobowal wejsc. Drzwi byly zamkniete.
Wrocil do samochodu, objechal plac i zaparkowal pod ratuszem. Skinal w strone rozleniwionych zolnierzy kiwajacych sie w rozklekotanych, starych trzcinowych krzeslach w cieniu arkad.
Wbiegl na gore, przeskakujac po dwa stopnie. Przedstawil sie Aurielowi i rzucil, ze musi rozmawiac z Siegfriedem.
– Jest teraz z szefem ochrony – odparl sekretarz.
– Powiedz mu, ze czekam – rozkazal i zaczal chodzic po pokoju w te i z powrotem. Jego irytacja rosla.
Piec minut pozniej z gabinetu Siegfrieda wyszedl Cameron McIvers. Zawolal 'czesc' do Bertrama, ale ten tak sie spieszyl na spotkanie z Siegfriedem, ze zignorowal pozdrowienie.
– Mamy problem – powiedzial bez wstepow. – Melanie Becket nie pokazala sie dzisiaj w pracy, Kevina Marshalla nie ma w laboratorium.
– Nie jestem zaskoczony – odpowiedzial spokojnie Siegfried. Rozsiadl sie wygodnie w fotelu i wyprostowal zdrowa reke. – Widziano ich w towarzystwie pielegniarki, jak opuszczali miasto wczesnym rankiem. Trojkacik zdaje sie rozkwitac. Urzadzili sobie wieczorno-nocne party, po ktorym obie panie zostaly u Kevina.
– Naprawde? – zapytal Bertram. Wydawalo mu sie nieprawdopodobne, zeby taki niewydarzony naukowiec mogl byc wmieszany w rownie nieprzyzwoity zwiazek.
– Dobrze wiem – powiedzial Siegfried. – Sasiaduje z Kevinem przez trawnik. Poza tym obie panie spotkalem wczesniej w 'Chickee Hut Bar'. Obie byly juz pod dobra data i mowily, ze wybieraja sie do Kevina.
– Dokad udali sie dzis rano?
– Podejrzewam, ze do Acalayong. Dozorca widzial ich przed switem, jak odplywali duza lodzia.
– To znaczy, ze moga sie dostac na wyspe od strony wodywarknal Bertram.
– Odplywali na zachod, nie na wschod.
– To mogl byc fortel – upieral sie Bertram.
– Mogl – zgodzil sie Siegfried. – Myslalem o takiej mozliwosci. Rozmawialem nawet o tym z Cameronem. Jednak obaj uwazamy, ze jedynym miejscem, do ktorego mozna doplynac, jest plaza, ktora most laczy z ladem. Reszta wyspy otoczona jest bujnym lasem mangrowe i bagnami.
Wzrok Bertrama powedrowal w gore na potezne lby nosorozcow, ktore wisialy na scianie za Siegfriedem. Ich pozbawione mozgow czaszki przypominaly mu o pozycji szefa Strefy; musial przyznac, ze w tym wypadku mial racje. Kiedy wybierano wyspe dla realizacji projektu, jej niedostepnosc od strony wody byla jedna z zalet.
– A na tej plazy nie mogli wyladowac – kontynuowal Siegfried – poniewaz ciagle sa tam zolnierze i az ich palce swedza, zeby troche sobie postrzelac z tych ich AK-47. – Rozesmial sie. – Ile razy pomysle o roztrzaskanych oknach w samochodzie Melanie, nie moge sie powstrzymac od smiechu.
– Moze masz racje – Bertram mowil to bez przekonania.
– Oczywiscie, ze mam racje.
– Ciagle jednak jestem niespokojny. I podejrzliwy. Chce wejsc do gabinetu Kevina.
– Po co?
– Bylem tak glupi, ze pokazalem mu, jak wykorzystac oprogramowanie, zeby zlokalizowac bonobo. Niestety, przecwiczyl to nawet. Wiem, bo przy kilku okazjach uzywal tego przez dluzszy czas. Chce wejsc do jego biura i sprawdzic, czy znajde cos, co podpowie nam, czego szukal.
– No coz, powiedzialbym, ze to brzmi dosc rozsadnie. – Siegfried zadzwonil do Auriela, aby zalatwil Bertramowi wejscie do laboratorium. A do Bertrama powiedzial: – Daj mi znac, jesli cos odkryjesz.
– Nie martw sie.
Uzbrojony w karte magnetyczna Bertram wrocil do laboratorium i wszedl do pracowni Kevina. Zamknal za soba drzwi. Najpierw przejrzal biurko. Nic nie znalazl. Obszedl szybko pokoj. Po chwili uwage Bertrama zwrocily wydruki lezace przy komputerze. Rozpoznal kontury wyspy. Dokladnie przestudiowal kazda strone. Przedstawialy mape w roznych skalach. Nie potrafil natomiast zrozumiec znaczenia wyrysowanych na nich ksztaltow geometrycznych.
Odlozyl kartki na bok i zabral sie do przeszukiwania plikow w komputerze Kevina. Nie musial dlugo szukac tego, co chcial znalezc: zrodla informacji dla wydrukow.
Przez nastepne pol godziny Bertram byl doslownie sparalizowany tym, co odnalazl. Kevin zapisywal droge, jaka przebywaly poszczegolne zwierzeta. Po badaniu przez dluzsza chwile tych danych, wszedl do zgromadzonych przez Kevina informacji o przemieszczaniu sie bonobo w czasie kilkunastu godzin. Teraz juz byl w stanie odtworzyc tajemnicze ksztalty geometryczne.
– Jestes cholernie sprytny – powiedzial na glos, pozwalajac komputerowi przesledzic zapis drogi przebytej przez kazde zwierze.
Zanim zakonczyl sie program, Bertram zauwazyl problem z bonobo numer szescdziesiat i szescdziesiat siedem. Z rosnacym niepokojem sprobowal uruchomic analizator ruchu obu zwierzat, ale bez powodzenia. Kiedy to mu sie nie udalo, wrocil do czasu obecnego i zazadal wyswietlenia biezacej pozycji obu bonobo. Nie zmienily sie ani na jote.
– Dobry Boze! – jeknal.
W jednej chwili obawy o Kevina zniknely i zostaly zastapione przez powazniejszy problem. Bertram wylaczyl komputer, zlapal wydruki i wybiegl z laboratorium. Pobiegl prosto do ratusza. Wiedzial, ze w ten sposob bedzie szybciej, niz objezdzajac plac samochodem. Wbiegl po schodach. Wpadl do sekretariatu. Aurielo spojrzal na niego, ale Bertram zupelnie go zignorowal. Bez zapowiedzi niemal wdarl sie do biura Siegfrieda.
– Musimy porozmawiac. Natychmiast – powiedzial. Brakowalo mu oddechu.
Siegfried rozmawial wlasnie z szefem sluzb zaopatrzeniowych. Obaj wydawali sie kompletnie zaskoczeni naglym pojawieniem sie Bertrama.
– To sprawa nie cierpiaca zwloki – dodal Bertram.
Szef aprowizacji wstal.
– Przyjde pozniej – powiedzial i wyszedl.
– Lepiej, zeby to bylo wazne – ostrzegl Siegfried.