'Sta'.

Candace jeknela i odwrocila glowe. Wygladala, jakby miala za chwile zwymiotowac.

– Chce ci to sprezentowac. Sprobuj odpowiedziec – powiedziala Melanie do kolezanki.

– Nie moge na to patrzec – odrzekla Candace.

– Sprobuj! – poprosila Melanie.

Candace odwrocila sie powoli. Na jej twarzy malowalo sie obrzydzenie. Lepek malpki byl calkiem rozbity.

– Po prostu skin glowa albo cos takiego – zachecala Melanie.

Candace usmiechnela sie lekko i skinela glowa.

Bonobo tez skinal i wycofal sie.

– Niewiarygodne – powiedziala Melanie, obserwujac zachowanie zwierzecia. – Chociaz jest jakby glownym straznikiem, wodzem grupy, nadal panuje tu matriarchat.

– Candace, zachowalas sie wspaniale – pochwalil Kevin.

– Jestem wykonczona – wyznala.

– Wiedzialam, ze powinnam zrobic sie na blondynke – powiedziala Melanie z typowym dla niej poczuciem humoru.

Malpa trzymajaca line pociagnela za nia, lecz tym razem zdecydowanie lzej niz poprzednio. Grupa znowu ruszyla w droge, a Kevin, Melanie i Candace byli zmuszeni isc z nia.

– Nie chce isc dalej – mowila Candace ze lzami w oczach.

– Wez sie w garsc – podtrzymywala ja na duchu Melanie. – Wszystko dobrze sie skonczy. Zaczynam sadzic, ze sugestie Kevina byly sluszne. Mysla o nas jak o jakichs bogach, szczegolnie o tobie, z tymi blond wlosami. Gdyby mialy zamiar nas zabic, zrobilyby to od razu, tak jak zabily te malpy.

– Dlaczego to zrobily? – zastanawiala sie Candace.

– Przypuszczam, ze aby zdobyc zywnosc – powiedziala Melanie. – Co prawda bonobo w normalnych warunkach nie sa miesozerne, ale szympansy juz moga byc.

– Boje sie, ze te stworzenia sa dosc ludzkie, zeby zabijac dla zwyklej przyjemnosci – stwierdzila Candace.

Mineli teren podmokly i zaczeli sie wspinac. Pietnascie minut pozniej wyszli z polmroku lasu na skalista, czesciowo porosnieta trawa rownie lezaca u podnoza gorskiego grzbietu. W polowie wzniesienia w skale znajdowala sie jaskinia, do ktorej mozna bylo sie dostac tylko skrajnie stroma, niebezpieczna krawedzia. W wejsciu stalo okolo tuzina bonobo, wsrod nich samice. Wlasciwie stanowily w tej grupie wiekszosc. Bonobo uderzaly dlonmi w klatki piersiowe i raz za razem wrzeszczaly 'bada'.

Malpy prowadzace Kevina, Melanie i Candace odpowiedzialy tym samym, a potem podniosly zabite malpy. W odpowiedzi samice zawyly. Melanie uznala to zachowanie za bardzo podobne do zachowania szympansow.

U podnoza klifu malpy podzielily sie. Kevin i obie kobiety zostali zmuszeni do dalszego marszu. Na ich widok samice umilkly.

– Dlaczego mam wrazenie, ze one nie ciesza sie z naszej obecnosci? – szepnela Melanie.

– Sadze, ze raczej sa zmieszane. Nie spodziewaly sie towarzystwa – odpowiedzial Kevin.

W koncu bonobo numer jeden powiedzial 'zit' i podniosl kciuk. Zaczely sie wspinac, ciagnac za soba ludzi.

ROZDZIAL 18

7 marca 1997 roku

godzina 6.15

Nowy Jork

Jack mrugnal powiekami i natychmiast otrzezwial. Usiadl i przetarl oczy. Ciagle byl zmeczony po poprzedniej nie przespanej nocy. Tego ranka takze musial wstac wczesniej, niz planowal poprzedniego wieczoru, ale byl zbyt podekscytowany, aby zasnac.

Wstal z kanapy, owinal sie w koc, chroniac sie przed chlodem poranka, i podszedl do drzwi sypialni. Nasluchiwal przez chwile. Przekonany, ze Laurie jeszcze gleboko spi, uchylil lekko drzwi. Jak oczekiwal, lezala na boku przykryta gora poscieli i oddychala gleboko.

Tak cicho, jak to bylo mozliwe, przeszedl na palcach przez sypialnie do lazienki. Ogolil sie i wzial prysznic. Kiedy wyszedl z lazienki, z ulga zobaczyl, ze nie obudzil Laurie.

Wzial z szafy swieze ubranie, wyszedl z nim do drugiego pokoju i dopiero tam sie ubral. Po kilku minutach wyszedl z budynku w szarosc zblizajacego sie poranka. Slota i zimno z platkami sniegu tanczacymi w podmuchach wiatru nie zapowiadaly milego dnia.

Po drugiej stronie ulicy stal woz policyjny z dwoma nieumundurowanymi policjantami. Pili kawe i w swietle samochodowej lampki czytali poranna prase. Rozpoznali Jacka i machneli w jego strone. On tez ich pozdrowil. Lou dotrzymal slowa.

Jack pobiegl w dol ulicy do delikatesow na Columbus Avenue. Jeden z policjantow obowiazkowo poszedl w jego slady. Jack chcial kupic im po paczku, ale rozmyslil sie. Nie chcial, zeby go zle zrozumieli.

Obladowany sokiem, kawa, owocami i swiezym pieczywem wrocil do domu. Laurie juz wstala i wlasnie brala prysznic. Zapukal w drzwi i oznajmil, ze sniadanie zostanie podane, kiedy tylko bedzie gotowa.

Zjawila sie po kilku minutach z mokrymi wlosami, owinieta w szlafrok Jacka. Biorac pod uwage zajscie z poprzedniego wieczoru, nie wygladala najgorzej. Mozna bylo jedynie zauwazyc lekko podbite oko.

– Czy po przespaniu sie z pomyslem wyjazdu do Gwinei Rownikowej nadal masz na niego ochote? – zapytala.

– W stu procentach. Nie moge sie doczekac.

– I naprawde chcesz zaplacic za wszystkie bilety? To moze byc znaczna suma.

– A na co mam wydawac pieniadze? – Rozejrzal sie po mieszkaniu. – Zycie tutaj nie jest drogie, a za rower juz zaplacilem.

– Powaznie. Moge zrozumiec, ze Esteban moze sie przydac, ale Warren i Natalie?

Poprzedniego wieczoru, kiedy przedstawili pomysl Teodorze, ta przypomniala mezowi, ze jedno z nich musi zostac w miescie, aby miec piecze nad sklepem i dopilnowac ich nastoletniego syna. O tym, ze pojedzie Esteban, a nie Teodora, zadecydowal rzut moneta.

– Powaznie, chce, aby to byl po prostu mile spedzony czas – tlumaczyl Jack. – Nawet jezeli nie dowiemy sie wszystkiego, co jest wielce prawdopodobne, to i tak bedzie to wspaniala podroz. Widzialem w oczach Warrena, ze ma ochote odwiedzic Afryke. No i w drodze powrotnej spedzimy noc lub dwie w Paryzu.

– Mnie nie musisz przekonywac. Poczatkowo bylam przeciwna twojemu wyjazdowi, ale teraz sama jestem podekscytowana.

– Wiec teraz musimy jedynie przekonac Binghama.

– Nie sadze, zeby to byl problem. Zadne z nas nie wykorzystalo urlopu, do czego nas zachecali. No i Lou obiecal dodac co nieco od siebie o zagrozeniu. Naprawde chce nas wyslac z miasta.

– Nigdy nie ufam biurokracji. Ale postaram sie byc optymista. Zakladajac, ze pojedziemy, rozdzielmy miedzy siebie zadania. Ja zalatwie bilety. Ty, Warren i Natalie zajmijcie sie wizami. Poza tym musimy wziac odpowiednie szczepionki i zabezpieczyc sie przed malaria. Wlasciwie powinnismy miec wiecej czasu na uodpornienie sie, ale zrobimy wszystko, co mozliwe, i zabierzemy ze soba duzo srodkow przeciw owadom.

– Brzmi niezle – Laurie zaakceptowala propozycje.

Z powodu Laurie Jack zostawil swoj ukochany rower w mieszkaniu. Razem pojechali do pracy taksowka. Kiedy weszli do pokoju lekarzy, Vinnie opuscil gazete i spojrzal na nich jak na duchy.

– Co wy tu robicie? – zapytal i glos mu sie zalamal. Odchrzaknal.

– A coz to za pytanie? – odparl Jack. – My tutaj pracujemy, Vinnie. Zapomniales?

– Nie sadzilem, ze oboje macie dzisiaj dyzur – stwierdzil Vinnie. Wzial szybko kubek z kawa i upil spory lyk, zanim znowu chrzaknal.

Jack i Laurie podeszli do ekspresu.

Вы читаете Chromosom 6
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату