– Wy pierwsi – ustapila Candace.
Ruszyli ostroznie, krok po kroku. Kevin szedl pierwszy, tuz za nim Melanie. Candace zamykala pochod. Kiedy pokonali mniej wiecej polowe odleglosci, jaka ich dzielila od malpy, zatrzymali sie. Teraz mogli dokladniej obejrzec stworzenie. Mialo mocno wystajace luki brwiowe, czolo pochylone jak u szympansa, ale dolna szczeka byla wyraznie mniej wysunieta niz u normalnych bonobo. Nos mial plaski, nozdrza wydete. Uszy mial mniejsze niz bonobo czy szympansy i bardziej przylegajace do czaszki.
– Myslicie o tym samym co ja? – szepnela Melanie.
Candace przytaknela glowa.
– Przypomina mi rysunek, ktory ogladalam w trzeciej klasie. Jaskiniowiec sprzed wielu tysiecy lat.
– Och, nie, rety! Widzicie jego dlon? – spytal podnieconym szeptem Kevin.
– Tak – odpowiedziala cicho Candace. – Co z nia?
– Kciuk. Nie taki jak u malpy. Wyrasta z boku dloni.
– Masz racje – potwierdzila Melanie. – To moze znaczyc, ze jest przeciwstawny.
– Dobry Boze! Dowody staja sie coraz bardziej dobitne. Sadze, ze jesli geny rozwoju odpowiedzialne za zmiany anatomiczne niezbedne do wyksztalcenia istoty dwunoznej znajduja sie na krotszym ramieniu chromosomu szostego, jest rowniez calkiem mozliwe, ze odpowiedzialne za przeciwstawny kciuk tez tam sie mieszcza.
– To pnacze wokol jego pasa – odezwala sie Candace. – Teraz dokladnie to widze.
– Sprobujmy podejsc blizej – zasugerowala Melanie.
– No nie wiem – Kevin wahal sie. – Kusimy los. Szczerze powiem, jestem zdziwiony, ze jeszcze nie uciekl. Moze bysmy tu usiedli.
– Tu, w sloncu jest gorzej jak w piecu – powiedziala Melanie. – A nie ma jeszcze dziewiatej, wiec bedzie coraz gorzej. Jezeli mamy usiasc i obserwowac, zrobmy to w cieniu. Dobrze byloby tez przyniesc jedzenie.
– Zgadzam sie – przylaczyla sie Candace.
– Oczywiscie, zgadzasz sie – zauwazyl Kevin, przedrzezniajac ja. – Zdziwilbym sie, gdybyscie sie nie zgadzaly. – Zaczelo go juz meczyc to, ze Melanie zglasza pomysly, liczac na wsparcie Candace. Juz raz wpedzilo go to w klopoty.
– To nie bylo mile – odparla oburzonym tonem Candace.
– Przepraszam – powiedzial. Nie chcial urazac niczyich uczuc.
– Podejde blizej – zapowiedziala Melanie. – Jane Goodall zdolala calkiem zblizyc sie do swoich szympansow.
– To prawda, ale po wielu miesiacach aklimatyzacji – przypomnial Kevin.
– I tak zamierzam sprobowac – uparla sie.
Kevin i Candace pozwolili Melanie wyprzedzic sie o kilka krokow, wzruszyli ramionami i poszli za nia.
– Dla mnie nie musicie tego robic – szepnela.
– Wlasciwie chce podejsc blizej i zobaczyc wyraz jego twarzy, chce zajrzec mu w oczy – przyznal Kevin.
Bez dalszych rozmow, poruszajac sie wolno i niezwykle ostroznie, zdolali zblizyc sie na kilka metrow od bonobo. Znowu sie zatrzymali.
– To niewiarygodne – szepnela Melanie, nie spuszczajac oczu z twarzy bonobo. Jedynym dowodem, ze malpa zyje, bylo okazjonalne mruganie powiekami, ruch galek ocznych i nozdrzy, ktore rozszerzaly sie podczas kazdego oddechu.
– Popatrz na te klatke piersiowa – zachwycila sie Candace. – Jakby wiekszosc zycia spedzal na sali gimnastycznej.
– Jak sadzicie, skad wziela sie u niego ta blizna? – zapytala Melanie.
Bonobo mial gruba szrame ciagnaca sie z lewej strony twarzy w dol az do ust.
Kevin pochylil sie do przodu i zajrzal w oczy malpy. Byly brazowe jak jego wlasne. Promienie slonca padaly na zwierze, wiec zrenice mial malenkie jak lepki od szpilek. Kevin za wszelka cene probowal dopatrzyc sie sladow inteligencji, ale trudno mu bylo jednoznacznie stwierdzic, ze cos dostrzega.
Bez najmniejszego ostrzezenia bonobo nagle klasnal w dlonie z sila, ktora wywolala echo w koronach drzew. W tej samej chwili zawolal: 'Atah!'
Kevin, Melanie i Candace podskoczyli, wystraszeni. Nastawili sie na to, ze bonobo w kazdej chwili moze uciec, i zupelnie nie byli przygotowani na agresywne zachowanie. Gwaltowne klasniecie i okrzyk wywolaly w nich panike. Zaczeli obawiac sie ataku. Ale zwierze nic nie zrobilo. Przeciwnie, wrocilo do swojej poprzedniej pozy.
Po chwilowym zmieszaniu odzyskali rownowage. Spogladali jednak nerwowo na bonobo.
– Co to mialo znaczyc? – spytala Melanie.
– Chyba nie jest nami tak wystraszony, jak sadzilismy – zauwazyla Candace. – Moze powinnismy sie wycofac.
– Zgoda – odezwal sie zdenerwowany Kevin. – Ale zrobmy to powoli. Bez paniki. – Idac za wlasna rada, zrobil kilka spokojnych krokow w tyl i skinal na panie, zeby poszly za nim.
Bonobo zareagowal, siegajac reka za plecy. Zza przepaski, ktora byl obwiazany, wyciagnal narzedzie. Podniosl je nad glowe i krzyknal: 'Atah!'
Staneli jak wryci, szeroko otwierajac oczy z przerazenia.
– Co moze oznaczac 'atah'? – zapytala Melanie po kilku chwilach spokoju. – Czy to jakies slowo? Czyzby on potrafil mowic?
– Nie mam pojecia – przyznal Kevin. – Ale przynajmniej nie zbliza sie do nas.
– Co trzyma w reku? – zapytala zlekniona Candace. – To wyglada jak mlotek.
– Bo tak jest – potwierdzil Kevin. – To normalny stolarski mlotek. Na pewno to jedno z narzedzi wykradzionych robotnikom w czasie budowania mostu.
– Popatrzcie, jak go trzyma, tak samo jak my – zwrocila uwage Melanie. – Nie ma watpliwosci, kciuk jest przeciwstawny.
– Powinnismy szybko stad isc – Candace niemal krzyknela przez lzy. – Oboje zapewnialiscie, ze to lagodne i plochliwe zwierzeta. Ten w ogole taki nie jest.
– Nie biegnij – upomnial ja Kevin, caly czas przygladajac sie uwaznie wielkiemu samcowi.
– Wy mozecie zostac, jak chcecie, ale ja wracam do lodzi – rzucila zdesperowana pielegniarka.
– Idziemy wszyscy, lecz powoli – stwierdzil Kevin.
Pomimo ostrzezen, Candace odwrocila sie na piecie i rzucila sie do ucieczki. Ale zdazyla zrobic tylko kilka krokow i zatrzymala sie z krzykiem. Kevin i Melanie blyskawicznie odwrocili sie w jej strone. Obojgu zaparlo dech w piersiach, kiedy zorientowali sie, co zatrzymalo Candace. Z lasu po cichu wyszlo ze dwadziescia bonobo, otoczylo ich lukiem i faktycznie uniemozliwilo odwrot ze slepej sciezki prowadzacej do kepy drzew. Candace cofala sie wolno, az zderzyla sie z Melanie.
Przez minute nikt nie powiedzial slowa i nie ruszyl sie, malpy rowniez.
Wtedy bonobo numer jeden powtorzyl 'Atah!' W odpowiedzi zwierzeta zaczely natychmiast zaciesniac krag wokol ludzi.
Candace jeknela, kiedy przylgneli do siebie plecami, tworzac ciasny trojkat. Kolo zaczelo zamieniac sie w petle. Nagle bonobo zblizyly sie tak, ze mogli teraz poczuc ich zapach. Byl silny i dziki. Twarze zwierzat byly skupione, ale nie wyrazaly zadnych emocji. Jedynie oczy im plonely.
Zatrzymaly sie na wyciagniecie reki od trojki przyjaciol. Wzrokiem mierzyly ludzi z gory do dolu. Niektore trzymaly w garsci kamienie podobne do tego, ktory zabil bonobo numer szescdziesiat.
Kevin, Melanie i Candace nie ruszali sie, sparalizowani strachem. Wszystkie malpy wygladaly na rownie silne jak bonobo numer jeden.
Numer pierwszy pozostawal poza kregiem. Ciagle sciskal w dloni mlotek, ale nie trzymal go juz nad glowa. Podszedl i obchodzac dookola cala grupe, przygladal sie otoczonym ludziom. Wtem wydal serie dzwiekow, ktorym towarzyszyly gesty rak. Kilka malp odpowiedzialo mu. Nagle jedna z nich wyciagnela reke w strone Candace. Ta jeknela ze strachu.
– Nie ruszaj sie – zdolal wykrztusic Kevin. – To, ze do tej pory nas nie zranily, to dobry znak.
Candace przelknela z trudem, gdy palce bonobo przeczesywaly jej wlosy. Wydawal sie oczarowany ich jasnym kolorem. Zmobilizowala wszystkie sily, aby nie krzyknac albo nie probowac salwowac sie ucieczka.
Kolejne zwierze zaczelo wydawac dzwieki i gestykulowac. W pewnym momencie pokazalo na swoj bok. Kevin zauwazyl dluga blizne pooperacyjna.
– To ten, ktorego nerka zostala przeszczepiona biznesmenowi z Dallas – powiedzial z obawa w glosie. –