sie spodziewali, uderzyli o suchy lad.
– Latwo poszlo – stwierdzil. Obrocil sie i popatrzyl za siebie na tor, ktory wytyczyli wsrod trzcin, lecz te wrocily do swej pozycji, zacierajac wszelkie slady po lodce.
– Czy mam wysiasc? – spytala Candace. – Nie widze gruntu. A co, jesli tu sa robaki albo weze?
– Sprawdz teren wioslem – podpowiedzial Kevin.
Gdy Candace wysiadla, Kevinowi udalo sie jeszcze popchnac wioslem lodke bardziej na brzeg. Melanie wysiadla bez problemow.
– Co z jedzeniem? – zapytal, przesuwajac sie do przodu.
– Zostawmy je tutaj – zaproponowala Melanie. – Zabierz tylko torbe z latarka i reflektorem. Ja wezme lokalizator i mape.
Panie poczekaly, az Kevin wysiadzie z lodki, nastepnie skinely, zeby poszedl przodem. Z torba zarzucona na ramie rozepchnal trzciny i ruszyl w glab wyspy. Grunt byl blotnisty, szybko wiec poczul wilgoc w butach. Po kilku metrach znalazl sie na trawiastym terenie.
– Wyglada jak laka, a jest bagnem – narzekala Melanie, spogladajac z troska na tenisowki. Byl juz ciemne od blota i calkiem przemoczone.
Kevin uwaznie przyjrzal sie mapie, aby ustalic polozenie. Wskazal na prawo.
– Mikroprocesor transmitujacy sygnaly bonobo numer szescdziesiat powinien byc nie dalej jak trzydziesci metrow stad w kierunku tamtej sciezki zamknietej drzewami – stwierdzil.
– Chodzmy to wiec sprawdzic i miejmy to juz za soba – zdecydowala Melanie. Zniszczone nowe tenisowki sprawily, ze nawet ona zaczynala powoli miec dosc tej wyprawy. W Afryce nic nie przychodzi latwo.
Kobiety poszly poslusznie za Kevinem. Poczatkowo stawianie krokow na grzaskim podlozu nie bylo latwe. Chociaz caly teren porastala trawa, w rzeczywistosci byly to tylko kepy otoczone woda. Ale juz okolo pieciu, szesciu metrow od stawu, teren sie podnosil i byl wzglednie suchy. Chwile potem weszli na sciezke. Zaskoczeni zauwazyli, ze wyglada na czesto uzywana. Biegla rownolegle do linii brzegowej jeziora.
– Ludzie Siegfrieda musza chodzic tedy czesciej, niz sadzimy. Droga jest zbyt dobrze utrzymana – powiedziala Melanie.
– Musze sie zgodzic – przytaknal Kevin. – Podejrzewam, ze wykorzystuja te sciezki do odlowu zwierzat. Dzungla jest tutaj tak gesta i ekspansywna. Dla nas to dobrze, latwiej nam bedzie obejsc wyspe. Jak pamietam, ta droga powinna nas zaprowadzic do wapiennego klifu.
– Jesli przychodza tu oczyszczac sciezki, to moze w tym, co Siegfried mowil o ogniskach rozpalanych przez robotnikow, jest nieco prawdy – zastanowila sie Melanie.
– Byloby swietnie – uznal Kevin.
– Czuje cos wstretnego. Po prostu smierdzi – Candace pociagala nosem.
Pozostali rowniez wciagneli powietrze i zgodzili sie z nia.
– To zly sygnal – stwierdzila Melanie.
Kevin skinal i wszedl na drozke zakonczona kepa drzew. Po chwili wszyscy troje stali, zatykajac nos i spogladajac w dol na obrzydliwy widok. Natrafili na resztki bonobo numer szescdziesiat. Padlina byla w stanie rozkladu. Dookola pelno bylo robactwa. O wiele gorzej niz korpus wygladala glowa malpy. Kawalek skaly wbity miedzy oczy rozlupal czaszke na dwoje. Kamien ciagle tkwil w glowie ofiary. Wypchniete galki oczne spogladaly w rozne strony.
– Uch! – Melanie byla naprawde zdegustowana. – To jest wlasnie cos, czego nie chcielismy zobaczyc. Oznacza to, ze bonobo nie tylko podzielily sie na dwie grupy, ale rowniez zabijaja sie. Zastanawiam sie, czy numer szescdziesiat siedem tez jest martwy.
Kevin kopnieciem usunal kamien z rozbitej glowy i przyjrzal mu sie uwaznie.
– Tego takze nie chcielismy zobaczyc – powiedzial.
– O czym mowisz? – spytala Candace.
– Skala zostala obrobiona z rozmyslem. – Czubkiem buta wskazal ostry grzbiet kamienia ze swiezo odlupanymi krawedziami. – To sugeruje, ze potrafia wytwarzac narzedzia.
– Obawiam sie, ze to kolejny dowod – stwierdzila Melanie.
– Przesunmy sie pod wiatr, zanim sie porzygam – rzucil Kevin. – Ledwo wytrzymuje ten smrod.
Zrobil trzy kroki, gdy poczul na ramieniu powstrzymujaca go reke. Odwrocil sie i zobaczyl Melanie z palcem przylozonym do ust. Wskazala na poludnie.
Popatrzyl we wskazanym kierunku i dech mu zaparlo. Okolo pietnastu metrow od nich, w cieniu kepy drzew dostrzegl bonobo! Zwierze stalo calkiem wyprostowane, bez ruchu, jakby pelnilo warte honorowa. Malpa zauwazyla ich w tej samej niemal chwili, kiedy oni dostrzegli ja.
Kevina zaskoczyla jej wielkosc. Mala dobrze ponad metr piecdziesiat. Wazyla tez wiecej niz przecietne osobniki. Widzac nienaturalnie umiesniony tors, Kevin ocenil jej wage na jakies szescdziesiat kilogramow.
– Jest wyzszy niz bonobo przywiezione do transplantacji – zauwazyla Candace. – Przynajmniej tak mi sie zdaje. Oczywiscie tamtym malpom podano juz srodki usypiajace i byly przywiazane do stolu, zanim je zobaczylam. Moge sie wiec mylic.
– Szszszsz! – uciszyla ja Melanie. – Nie wystraszmy go. To moze sie okazac jedyna szansa na obejrzenie jednej z malp.
Kevin bardzo ostroznie i powoli zsunal z ramienia torbe i siegnal po reczny lokalizator. Wlaczyl go. Urzadzenie cicho popiskiwalo, dopoki nie wycelowal nim w bonobo. Spojrzal na cieklokrystaliczny ekran i cicho steknal.
– Co jest? – spytala szeptem Melanie. Zauwazyla, jak zmienila sie twarz Kevina.
– To numer jeden! – odpowiedzial szeptem. – Moj!
– Moj Boze! Jestem zazdrosna! Chcialabym tez zobaczyc swoja.
– Szkoda, ze nie mozemy przyjrzec sie dokladniej – szepnela Candace. – Czy sprobujemy podejsc blizej?
Kevina uderzyly dwie rzeczy. Pierwsza malpa, ktora spotkali, okazal sie dziwnym zbiegiem okolicznosci jego genetyczny duplikat, po drugie, jesli stworzyl niechcacy jakas forme hominida, stal teraz przed samym soba sprzed kilku milionow lat.
– Mam tego dosc – nie powstrzymal sie i powiedzial polglosem.
– Co masz na mysli? – spytala Melanie.
– W pewnym sensie to ja tam stoje – odparl.
– Nie wyciagaj pochopnych wnioskow – upomniala go.
– Stoi zupelnie jak czlowiek. Ale jest bardziej owlosiony niz jakikolwiek mezczyzna, ktorego widzialam.
– Bardzo zabawne – zauwazyla Melanie bez usmiechu.
– Melanie, wlacz lokalizator i sprawdz caly obszar. Bonobo zazwyczaj poruszaja sie razem. Moze jest ich tu wiecej, tylko nie widzimy. Moga sie kryc w krzakach.
Melanie zajela sie komputerem.
– Trudno uwierzyc, jak jest spokojny – powiedziala Candace.
– Jest pewnie sztywny ze strachu – odparl Kevin. – Bez watpienia nie wie, jak nas potraktowac. Albo, jezeli Melanie ma racje, ze brakuje samic, to byc moze jest porazony waszym widokiem.
– A tego to juz w ogole nie uwazam za zabawne – odezwala sie Melanie, nie podnoszac nawet wzroku znad klawiatury.
– Przepraszam – odparl Kevin.
– Co on ma wokol pasa? – spytala Candace.
– Ja tez sie nad tym zastanawiam. Nie potrafie powiedziec, chyba ze to pnacze, ktore owinelo sie wokol niego, gdy przedzieral sie przez krzewy.
– Spojrzcie na to – odezwala sie podekscytowana Melanie. Podniosla laptop tak, zeby pozostali mogli sie przyjrzec. – Kevin, miales racje. Za drzewami jest cala grupa bonobo.
– Dlaczego wyszedl sam? – spytala Candace.
– Moze jest kims na wzor straznika tak jak u szympansow. Skoro maja malo samic, tym bardziej moga zachowywac sie jak szympansy. W tej chwili byc moze sam sobie udowadnia, jaki jest odwazny.
Minelo kilka minut, a bonobo nie ruszyl sie.
– Wyjdzmy z tego impasu – zniecierpliwila sie Candace. – Dalej! Zobaczmy, jak blisko da sie podejsc. Co mamy do stracenia? Nawet jesli ucieknie, to powiem, ze ten maly epizod zacheca, aby zobaczyc wiecej.
– Dobrze – zgodzil sie Kevin. – Ale zadnych gwaltownych ruchow. Nie chce go przestraszyc. Mogloby to calkowicie pozbawic nas szansy zobaczenia innych.