– Probowales sie kiedys na nim odegrac? – zapytal McGuane.
– Na moim ojcu? Nie. Byl zbyt zalosna postacia. Nigdy nie pogodzil sie z tym, ze matka nas zostawila. Myslal, ze ona wroci. Przygotowywal sie na te chwile. Kiedy sobie wypil, siedzial sam na ganku, rozmawial z nia i smial sie, a potem zaczynal plakac. Zlamala mu serce. Ranilem ludzi, Philipie, i bylem swiadkiem, jak blagali o smierc. Chyba jednak nigdy nie widzialem tak smutnej postaci, jaka byl moj ojciec, placzacy po odejsciu matki.
Lezacy na podlodze Joshua Ford cicho jeknal. Zaden z nich nie zwrocil na to uwagi.
– Gdzie teraz jest twoj ojciec? – zapytal McGuane.
– W Cheyenne, w stanie Wyoming. Przestal pic, znalazl sobie dobra kobiete. Stal sie na odmiane dewotem. Zamienil alkohol na Boga – jeden nalog na drugi.
– Rozmawiasz z nim czasem?
– Nie – odparl cicho Duch. Pili w milczeniu.
– A co z toba, Philipie? Nie byles biedny ani bity. Miales normalna rodzine.
– Zwyczajnych rodzicow – przytaknal McGuane.
– Wiem, ze twoj wuj byl w mafii. To on wciagnal cie do interesu. Jednak mogles wybrac inna droge. Czemu tego nie zrobiles?
McGuane zachichotal.
– O co chodzi?
– Roznimy sie bardziej, niz sadzilem.
– Jak to?
– Ty zalujesz – odparl McGuane. – Robisz to, sprawia ci to przyjemnosc i jestes w tym dobry. Uwazasz sie jednak za zlego czlowieka. – Nagle wyprostowal sie. – Moj Boze.
– Jestes niebezpieczniejszy, niz sadzilem, John.
– A to czemu?
– Nie wrociles tu z powodu Kena – rzekl McGuane i sciszywszy glos, dodal: – Wrociles z powodu tej malej, tak?
Duch pociagnal lyk brandy. Wolal nie odpowiadac.
– Te wybory i swiaty alternatywne, o ktorych wspomniales – ciagnal McGuane. – Myslisz, ze gdyby Ken umarl tamtej nocy, wszystko byloby inaczej.
– Istotnie, swiat bylby inny – zauwazyl Duch.
– Moze jednak nie lepszy – odparowal McGuane, a potem spytal: – I co teraz?
– Will musi z nami wspolpracowac. Tylko on moze wywabic Kena z kryjowki.
– On nam nie pomoze. Duch zmarszczyl brwi.
– Kto jak kto, ale ty powinienes wiedziec lepiej.
– Jego ojciec? – zapytal McGuane Nie.
– Siostra?
– Ona jest za daleko – odparl Duch.
– Masz jakis pomysl?
– Zastanow sie – zachecil Duch.
McGuane zrobil to. A kiedy znalazl odpowiedz, usmiechnal sie szeroko.
– Katy Miller.
46
Pistillo nie spuszczal ze mnie oka, wypatrujac reakcji na te niespodziewana wiadomosc. Ja jednak szybko doszedlem do siebie. Moze teraz wszystko zaczynalo nabierac sensu.
– Zlapaliscie mojego brata?
– Tak.
– I sprowadziliscie go z powrotem do Stanow?
– Tak.
– A dlaczego nie pisaly o tym gazety?
– Zrobilismy to po cichu – wyjasnil Pistillo.
– Poniewaz baliscie sie, ze McGuane sie o tym dowie?
– Glownie z tego powodu.
– I z jakiego jeszcze? Pokrecil glowa.
– Wciaz chciales dopasc McGuane'a – powiedzialem.
– Tak.
– A moj brat mogl go wydac.
– Mogl nam pomoc.
– A wiec zawarliscie z nim nastepna umowe.
– Raczej odnowilismy stara. Mgla zaczela sie rozwiewac.
– Objeliscie go programem ochrony swiadkow? Pistillo skinal glowa.
– Poczatkowo trzymalismy go w hotelu, pod straza. Wiele informacji, jakie twoj brat mogl nam przekazac, sie zdezaktualizowalo. Wciaz nadawal sie na koronnego swiadka – zapewne najwazniejszego, jakim dysponowalismy – ale potrzebowalismy czasu. Nie moglismy w nieskonczonosc trzymac go w hotelu, a on nie chcial tam tkwic. Wynajal dobrego prawnika i zawarlismy ugode. Znalezlismy mu dom w Nowym Meksyku. Codziennie musial meldowac sie jednemu z naszych agentow. Planowalismy wezwac go we wlasciwym czasie, zeby zlozyl zeznania. Gdyby zlamal umowe, natychmiast znow wysunelibysmy przeciwko niemu wszystkie stare oskarzenia, wlacznie z tym o zamordowanie Julie Miller.
– I co poszlo nie tak?
– McGuane sie o tym dowiedzial.
– Skad?
– Nie wiemy. Moze byl jakis przeciek. Tak czy inaczej wyslal swoich goryli, zeby zabili twojego brata.
– Te dwa ciala w domu – powiedzialem.
– Tak.
– Kto ich zabil?
– Uwazamy, ze twoj brat. Nie docenili go. Zabil ich i ponownie uciekl.
– A teraz znow chcecie go schwytac.
Bladzil wzrokiem po zdjeciach na drzwiach lodowki.
– Tak.
– Tylko ze ja nie wiem, gdzie on jest.
– Posluchaj, moze spieprzylismy to, jednak Ken musi wrocic. Damy mu ochrone, calodobowa obstawe, bezpieczna meline, cokolwiek zechce. To marchewka. Kijem jest wyrok skazujacy, jesli nie zechce wspolpracowac.
– Czego ode mnie oczekujecie?
– W koncu sie z toba skontaktuje.
– Skad ta pewnosc?
Westchnal i zapatrzyl sie w szklanke.
– Skad ta pewnosc? – powtorzylem.
– Poniewaz – odrzekl Pistillo – Ken juz do ciebie dzwonil. Tona olowiu przygniotla mi piers.
– Dwukrotnie dzwoniono do twojego domu z Albuquerque, z budki telefonicznej znajdujacej sie w poblizu miejsca zamieszkania twojego brata – ciagnal. – Pierwszy raz tydzien przed smiercia tych dwoch goryli. Drugi zaraz potem.
Powinienem byc zaszokowany, ale nie bylem. Moze w koncu wszystkie elementy ukladanki zaczely do siebie pasowac, tylko nie podobal mi sie ten obraz.
– Nic nie wiedziales o telefonach, prawda, Will?
Przelknalem sline, myslac o tym, kto, oprocz mnie, mogl odebrac te telefony – jesli Ken rzeczywiscie dzwonil. Sheila.