Ani sladu mezczyzny.
W aparacie grobowy glos Jamesa Earla Jonesa oznajmil:
– Verizon czterysta jedenascie.
Gong. Potem glos kobiecy:
– Rozmowcy anglojezyczni proszeni sa o pozostanie na linii. Para Espaniola, por favor numero dos.
I w tym momencie, sluchajac hiszpanskiego tekstu, Grace znow zobaczyla tego czlowieka.
Teraz byl juz na zewnatrz. Widziala go przez szybe. Wciaz mial na sobie czapke i czarny bezrekawnik. Maszerowal niespiesznie, zbyt wolno, pogwizdujac i miarowo kolyszac ramionami. Juz miala znow rzucic sie w poscig, gdy nagle cos – to cos, co trzymal w rece – zmrozilo jej krew w zylach.
To niemozliwe.
I tym razem nie skojarzyla od razu. Ten obraz, sygnal przeslany przez oko do mozgu, nie chcial sie zarejestrowac, powodujac jakies zwarcie obwodow. To tez nie trwalo dlugo.
Zaledwie sekunde czy dwie.
Reka Grace, ta, w ktorej trzymala telefon, opadla bezwladnie. Mezczyzna szedl dalej. Strach, potworny strach, jakiego nigdy jeszcze nie zaznala, przy ktorym bostonska masakra byla jak wycieczka do wesolego miasteczka, zelazna obrecza scisnal jej piers. Mezczyzna juz znikal z pola widzenia. Usmiechal sie.
Wciaz pogwizdywal. I miarowo kolysal ramionami.
A w rece, w prawej rece, tej od strony okna, trzymal pudelko sniadaniowe z Batmanem.
30
– Pani Lawson – powiedziala do Grace Sylvia Steiner, dyrektorka Willard School, glosem, jakim przemawiaja dyrektorzy, rozmawiajac z rozhisteryzowanymi rodzicami. – Emmie nic sie nie stalo. Maxowi tez.
Zanim Grace dotarla do drzwi supermarketu, mezczyzna z pudelkiem sniadaniowym juz znikl. Zaczela krzyczec i wzywac pomocy, ale inni klienci spogladali na nia, jakby uciekla z okregowego szpitala dla umyslowo chorych. Nie bylo czasu na wyjasnienia. Dokustykala do samochodu, zadzwonila do szkoly, jadac z szybkoscia, ktora wzbudzilaby podziw Andrettiego i wpadla prosto do gabinetu dyrektorki.
– Rozmawialam z nauczycielami obojga. Pani dzieci sa w swoich klasach.
– Chce je zobaczyc.
– Oczywiscie, to pani prawo, ale moge cos zasugerowac?
Sylvia Steiner mowila tak cholernie powoli, ze Grace miala ochote wepchnac reke do jej gardla i wyrwac reszte zdania.
– Jestem pewna, ze bardzo sie pani przestraszyla, ale prosze kilka razy gleboko odetchnac. Musi sie pani uspokoic. Przestraszy pani dzieci, jesli zobacza pania w takim stanie.
Grace miala ochote zlapac te wysztafirowana babe i zetrzec jej z twarzy ten protekcjonalny usmieszek. Jednak rozsadek podpowiadal, ze ta kobieta ma racje.
– Po prostu musze je zobaczyc – powtorzyla Grace nieco spokojniej.
– Rozumiem. A co pani powie na taka propozycje? Mozemy zerknac na nie przez szybe w drzwiach. Czy to pani wystarczy, pani Lawson?
Grace kiwnela glowa.
– Chodzmy wiec. Zaprowadze pania.
Dyrektorka Steiner zerknela na sekretarke. Siedzaca za biurkiem kobieta, panna Dinsmont, ze wszystkich sil starala sie nie podniesc oczu ku niebu. W sekretariacie kazdej szkoly siedzi taka kobieta, ktora widziala juz wszystko. Moze tak nakazuje stanowe prawo.
Korytarze byly feeria barw. Widok dzieciecych rysunkow zawsze lamal Grace serce. One sa. jak migawki utrwalajace minione chwile, jak.kamienie milowe zycia, niepowtarzalne.
Artystyczne umiejetnosci tych dzieci rozwina sie i zmienia.
Straca niewinnosc uchwycona jedynie w tych obrazkach malowanych palcem, rozmazanych kolorach nierownych literach. Najpierw poszli do klasy Maxa. Grace przycisnela nos do szyby. Natychmiast zauwazyla syna. Byl odwrocony plecami do niej, z lekko uniesiona glowa. Z podwinietymi nogami siedzial na podlodze. Nauczycielka, pani Lyons, siedziala na krzesle. Czytala dzieciom ksiazke, trzymajac ja tak, zeby dzieci widzialy obrazki.
– W porzadku?- zapytala dyrektorka Steiner.
Grace kiwnela glowa.
Poszly dalej korytarzem. Grace zobaczyla tabliczke z numerem siedemnascie…
„Pani Lamb, pokoj numer siedemnascie…”.
…na drzwiach. Znow przeszedl ja dreszcz i o malo nie rzucila sie biegiem. Wiedziala, ze dyrektorka Steiner zauwazyla jej utykanie. Noga od wielu lat nie dokuczala jej tak bardzo jak teraz. Grace zerknela przez szybe. Corka byla dokladnie tam, gdzie powinna byc. Grace z trudem powstrzymala lzy. Emma siedziala ze spuszczona glowa. W ustach trzymala koniec olowka zakonczony gumka. Gryzla go, pograzona w myslach.
Dlaczego, pomyslala Grace, tak rozczulamy sie, obserwujac ukradkiem nasze dzieci? Co wlasciwie usilujemy zobaczyc?
I co teraz?
Oddychaj gleboko. Uspokoj sie. Dzieciom nic sie nie stalo.
To najwazniejsze. Przemysl to sobie. Badz rozsadna.
Wezwac policje. Oto co powinna zrobic.
Dyrektorka Steiner kaszlnela znaczaco. Grace spojrzala na nia.
– Wiem, ze to zabrzmi idiotycznie – powiedziala Grace ale musze zobaczyc pudelko sniadaniowe Emmy.
Grace spodziewala sie zdziwienia lub zniecierpliwienia, ale Sylvia Steiner tylko skinela glowa. Nie pytala o powod, prawde mowiac, w zaden sposob nie kwestionowala jej dziwnego zachowania. Grace byla jej za to wdzieczna.
– Wszystkie pudelka sniadaniowe trzymamy w bufecie wyjasnila. – Kazda klasa ma swoj koszyk. Mam pani pokazac?
– Bede wdzieczna.
Koszyki byly poustawiane w kolejnosci od najmlodszych do najstarszych klas. Znalazly wielki niebieski kosz opisany „Susan Lamb, sala 17” i zaczely go przegladac.
– Jak wyglada to pudelko? – zapytala dyrektorka Steiner.
Grace juz miala odpowiedziec, kiedy je zauwazyla. Batman.
POW! – napisane zoltymi literami. Powoli poniosla je i obejrzala. Bylo podpisane na spodzie.
– Czy to pani corki?
Grace kiwnela glowa.
– W tym roku sa bardzo popularne.
Z trudem powstrzymala chec przycisniecia pudelka do piersi.
Odlozyla je do kosza tak ostroznie, jakby bylo z weneckiego szkla. W milczeniu wrocily do sekretariatu. Grace najchetniej zabralaby dzieci ze szkoly. Byla druga trzydziesci. Za pol godziny i tak skoncza lekcje. Jednak nie, to bez sensu. Zapewne tylko by je przestraszyla. Potrzebuje czasu do namyslu. Powinna zastanowic sie, co robic, a poza tym, czy Emma i Max nie sa najbezpieczniejsi tutaj, wsrod innych dzieci?
Grace ponownie podziekowala dyrektorce. Uscisnely sobie dlonie.
– Moge cos jeszcze dla pani zrobic? – zapytala dyrektorka.
– Nie, nie sadze.
Grace wyszla. Zatrzymala sie na chodniku przed szkola. Na moment zamknela oczy. Strach nie tyle znikl, ile zmienil sie w czysta, pierwotna wscieklosc. Poczula, ze robi sie czerwona ze zlosci. Ten dran. Ten dran grozil jej corce.
I co teraz?
Policja. Powinna do nich zadzwonic. To oczywiste. Juz chwycila za telefon. Miala wybrac numer, gdy zadala sobie proste pytanie. Co wlasciwie ma im powiedziec?
„Czesc, bylam dzis w supermarkecie i wiecie, co zrobil ten czlowiek kolo stoiska z szynka? No, wyszeptal