rozmiary, pozarla jego marzenia, zabila malzenstwo Grega i Emily i najprawdopodobniej doprowadzila do narodzin Jeremy’ego Downinga.
Poczul, ze zaciska dlonie w piesci.
– Wlasnie wychodze – odparl.
Greg polozyl dlon na jego piersi.
– Zadalem ci pytanie.
Myron wpatrzyl sie w dlon rywala.
– Jedno jest dobre – rzekl.
– Co?
– Odpada transport do szpitala. Jestesmy w nim.
Greg wykrzywil sie.
– Poprzednim razem podstepnie mnie uderzyles!
– Mam powtorzyc?
– Przepraszam – wtracila Karen Singh. – Panowie mowicie serio?
Greg nadal groznie patrzyl na Myrona.
– Przestan, bo zaraz sie zmocze – rzekl Myron.
– Sukinsynu!
– Ty tez nie licz, ze wysle ci kartke na Boze Narodzenie, Gregu Downie.
Gregu Downie? To ci dojrzala odpowiedz!
– Wiesz, co bym ci zrobil, Bolitar?
Greg Downing przysunal sie do Myrona.
– Dal buzi? Kupil kwiaty?
– Chyba ze na grob.
– Brawo, Greg. – Myron skinal glowa. – Ales mi dosolil.
– To wprawdzie oddzial dzieciecy, ale nie zachowujcie sie, panowie, jak dzieci – wtracila Karen Singh.
Greg cofnal sie o krok, nie spuszczajac Myrona z oczu.
– Emily! – wyrzucil z siebie. – Zadzwonila do ciebie, tak?
– Nie mam ci nic do powiedzenia, Greg.
– Poprosila cie, zebys znalazl dawce. Tak jak kiedys mnie.
– Zawsze byles bystry.
– Dzis zwoluje konferencje prasowa. Zwroce sie z bezposrednim apelem do dawcy. Zaproponuje nagrode.
– To dobrze.
– Dlatego nie jestes nam potrzebny, Bolitar.
Myron spojrzal na niego i na moment znow znalezli sie na boisku, z twarzami ociekajacymi potem. Publicznosc wiwatowala, zegar odmierzal czas, pilka odbijala sie od parkietu. Nirwana. Przepadlo. Stracil to przez Grega. I Emily. Ale glownie, co tu sie czarowac, przez wlasna glupote.
– Musze isc – powiedzial.
Greg cofnal sie o krok. Myron wyminal go i nacisnal guzik przy windzie.
– Hej, Bolitar.
Myron odwrocil sie.
– Przyjechalem porozmawiac z pania doktor o moim synu, a nie odgrzewac przeszlosc.
Myron nie odpowiedzial. Obrocil sie do windy.
– Ocalisz mojego syna?
Myronowi zaschlo w ustach.
– Nie wiem – odparl.
Winda zadzwonila i otworzyla sie. Nie pozegnali sie, nie skineli sobie glowami, nie zrobili nic. Myron wsiadl, drzwi sie zamknely. Po zjechaniu na parter poszedl do laboratorium. Podwinal rekaw. Pielegniarka pobrala mu krew i rozwiazala krepulec.
– O wynikach dowie sie pan od lekarza – powiedziala.
8
Win sie nudzil, wiec pojechal z Myronem na lotnisko po Terese. Pedal gazu wciskal z taka pasja, jakby byl na niego zly. Jaguar smigal. Myron, jak zwykle podczas jazdy w Winem, wolal nie patrzec przed siebie.
– Zdaje sie, ze najlepiej bedzie znalezc na wzglednym odludziu, polnocy lub zachodzie Jersey, filie kliniki szpiku kostnego i wlamac sie tam w nocy z fachowcem od komputerow.
– To na nic – odparl Myron.
–
– Centrala w Waszyngtonie wylacza siec o szostej po poludniu. Nawet gdybysmy sie wlamali, nie uruchomilibysmy glownego komputera.
– Hm!
– Nie martw sie. Mam plan.
– Kiedy tak mowisz, twardnieja mi sutki – rzekl Win.
– Myslalem, ze podnieca cie tylko to, co rzeczywiste.
– Twoj plan nie jest rzeczywisty?
Zostawili samochod na krotkoterminowym parkingu na lotnisku Kennedy’ego i dziesiec minut przed czasem znalezli sie przy terminalu przylotowym linii Continental.
– Stane w kacie – oznajmil Win, gdy pojawili sie pierwsi pasazerowie.
– Dlaczego?
– Zeby nie rzucic cienia na wasze powitanie. Zreszta bede mial stamtad lepszy widok na kuperek pani Collins.
Caly Win.
Dwie minuty pozniej Terese Collins zeszla – by uzyc fachowego jezyka przewoznikow – z pokladu, wystrojona „niedbale” w biala bluzke i zielone spodnie. Kasztanowe wlosy miala zwiazane w konski ogon. Ludzie tracali sie lokciami, szeptali i dyskretnie pokazywali ja sobie, obrzucajac ukradkowymi spojrzeniami, ktore mowia: „Poznaje cie, ale nie mysle sie lasic”.
Terese podeszla do Myrona i obdarzyla go usmiechem, z repertuaru „A teraz przerwa na reklamy”. Nieznacznym, krotkim i przyjacielskim, lecz zarazem przypominajacym telewidzom, ze w swoim programie mowi o wojnach, epidemiach i tragediach, dlatego szeroki, zadowolony usmiech bylby nie na miejscu. Usciskali sie odrobine za mocno i Myron znow poczul przyplyw znajomego smutku. Powtarzalo sie to za kazdym razem, kiedy to robili – mial wrazenie, ze cos sie w nim od nowa kruszy. To samo wyczuwal u niej.
Podszedl Win.
– Witaj, Win – powiedziala.
– Witaj, Terese.
– Znow przygladasz sie mojej pupie.
– Owszem. Lecz wole slowo „kuperek”.
– Nadal swietny?
– Pierwsza klasa.
– Ahm! – chrzaknal Myron. – Zaczekajcie na klasyfikatora drobiu.
Win i Terese wymienili spojrzenia i wywrocili oczami.
Myron pomylil sie. Emily nie byla ulubienica Wina. Byla nia Terese, choc wylacznie dlatego, ze mieszkala bardzo daleko.
– Jestes zalosnym, glodnym uczuc typem, ktory czuje sie niespelniony bez stalej dziewczyny – rzekl mu kiedys Win. – Najlepsza jest niezalezna kobieta, ktora mieszka tysiac mil od ciebie.
Zaczekali na bagaz, a Win poszedl po jaguara. Terese patrzyla, jak odchodzi.
– Ma tylek lepszy od mojego? – spytal Myron.