przeszedles na emeryture, pocwicz ze mna tai chi. Tai chi? A co to takiego? Mam jezdzic do Hebrajskiego Stowarzyszenia Mlodziezy Meskiej i poruszac sie wolno z gromada starych pleciug? O co w tym wszystkim chodzi? Odmawiam. Na co Heshy, ten wielki sportowiec, ktory pilke bejsbolowa odbija na cwierc mili, ten byk nad byki, proponuje: pochodzmy razem. Pochodzmy! Po centrum handlowym! Nazywa to marszobiegami. Po centrum handlowym, dasz wiare?! Zawsze nienawidzil tego miejsca, a tu nagle wpada mu do lba, zebysmy truchtali tam naokolo jak stado oslow, w jednakowych dresach, drogich butach do chodu, i wyciskali te male pedalskie hantle. Buty do chodu, powiada! Do czego doszlo?! Czy ja kiedys nosilem buty, w ktorych nie mozna chodzic?! Mam racje?
Al Bolitar zaczekal na odpowiedz.
– W stu procentach z okladem – odparl Myron.
Jego ojciec wstal, wzial srubokret i udal, ze cos wkreca.
– A poniewaz nie chce sie ruszac jak stary Chinczyk ani chodzic w kolko w za drogich butach po tym zakazanym centrum handlowym, twoja matka uwaza, ze nie dorastam do sytuacji. Slyszysz?!
– Tak.
Ojciec nie wyprostowal sie, wciaz majstrujac przy balustradzie. Z daleka dobiegly glosy bawiacych sie dzieci. Brzeknal rowerowy dzwonek. Ktos sie zasmial. Zahuczala kosiarka do trawy.
– Czy wiesz, czego spodziewa sie po nas twoja matka? – spytal zaskakujaco cichym glosem Al Bolitar.
– Czego?
– Zebysmy zamienili sie rolami. – Ojciec Myrona podniosl wreszcie ciezkie powieki. – Nie chce odwracac rol, synu. Jestem ojcem. Lubie byc ojcem. Tyle ci powiem.
– Jasne, tato – rzekl Myron, z trudem dobywajac slowa.
Ojciec ponownie opuscil glowe. Siwe, wilgotne kosmyki mu sterczaly, ciezko oddychal. Niewidoczna sila rozwarla Myronowi piers i chwycila go za serce. Patrzac na mezczyzne, ktorego kochal od tak dawna i ktory przez ponad trzydziesci lat bez jednego slowa skargi jezdzil do pracy w tym przekletym, dusznym magazynie w Newark, uswiadomil sobie, ze wlasciwie go nie zna. Nie znal jego marzen, nie wiedzial, kim chcial byc w dziecinstwie, nie mial pojecia, co myslal o wlasnym zyciu.
Ojciec nadal pracowal srubokretem.
„Przyrzeknij, ze nie umrzesz, dobrze? Obiecaj mi to”.
Przygladajac sie mu, Myron o malo nie powiedzial tego na glos.
Ojciec wyprostowal sie i popatrzyl na swoje dzielo. Zadowolony, usiadl. Wdali sie w rozmowe o druzynie Knicksow, o najnowszym filmie Kevina Costnera i nowej ksiazce Nelsona DeMille’a. Odstawili skrzynke z narzedziami. Napili sie mrozonej herbaty. Polozyli sie bok w bok na blizniaczych lezakach. Uplynela godzina. Zapadli w blogie milczenie. Myron zabebnil palcami po zaparowanej szklance. Slyszal lekko swiszczacy oddech ojca. Nadszedl zmierzch, znaczac niebo fioletami i rozplomieniajac pomaranczowo drzewa. Myron zamknal oczy.
– Mam do ciebie hipotetyczne pytanie – odezwal sie.
– Tak?
– Co bys zrobil, gdybys sie dowiedzial, ze nie jestes moim prawdziwym ojcem?
Brwi Ala Bolitara podskoczyly gwaltownie.
– Chcesz mi o czyms powiedziec? – spytal.
– Pytam hipotetycznie. Przypuscmy, ze odkrywasz, ze nie jestem twoim biologicznym synem. Jak bys sie zachowal?
– To zalezy.
– Od czego?
– Od twojej reakcji.
– Dla mnie byloby to bez znaczenia.
Ojciec usmiechnal sie.
– O co chodzi? – spytal Myron.
– Latwo nam powiedziec, ze byloby to bez znaczenia. Ale taka wiadomosc dziala jak bomba. Nie da sie przewidziec, co kto zrobi, kiedy taka bomba spadnie. Kiedy bylem w Korei…
Myron usiadl prosto.
– Po prostu nie wiadomo, jak ktos sie zachowa… – Al Bolitar zawiesil glos i kaszlnal w kulak. – Niekwestionowani kandydaci na bohaterow kompletnie sie gubili, i odwrotnie. Na takie hipotetyczne pytania nie ma odpowiedzi.
Myron spojrzal na ojca. Wpatrywal sie w trawe. Lyknal herbaty.
– Nigdy nie mowiles o Korei – powiedzial.
– Mowilem.
– Nie ze mna.
– Tak, z toba nie.
– Dlaczego?
– Bo o to walczylem. O to, zebysmy nie musieli o tym mowic.
Na pozor nie bylo w tym sensu, ale Myron zrozumial.
– To hipotetyczne pytanie zadales z konkretnego powodu?
– Nie.
Ojciec skinal glowa. Choc wiedzial, ze to klamstwo, poprzestal na tym. Ulozyli sie na lezakach, przygladajac sie znajomemu otoczeniu.
– Tai chi nie jest takie zle – odezwal sie Myron. – To sztuka walki. Jak taekwondo. Sam myslalem o tym, zeby je cwiczyc.
Al Bolitar znow lyknal herbaty. Myron zerknal na niego. Twarz ojca zadrgala. Czy rzeczywiscie kurczyl sie i slabl, a moze to jemu zmienila sie optyka i zobaczyl go, tak jak to podworko za domem, oczami chlopca, ktory dorosl?
– Tato…?
– Wejdzmy do srodka – rzekl ojciec i wstal. – Jezeli zostaniemy tu dluzej, ktorys z nas sie rozczuli i spyta: „Zagramy?”.
Myron zasmial sie i podazyl za nim. Niedlugo potem wrocila jego mama, targajac niczym kamienne tablice dwie torby.
– Glodni? – zawolala.
– Jak wilki. Tak zglodnialem, ze zjem nawet ten wegetarianski obrok.
– Bardzo smieszne, Al.
– A nawet twoje wyroby…
– Ha, ha!
– …choc z dwojga zlego wole wegetarianskie.
– Przestan zartowac, Al, bo sie zaslinie ze smiechu. – Postawila torby na kuchennym blacie. – Widzisz, Myron? Jak to dobrze, ze masz plytka matke.
– Plytka?
– Gdybym oceniala mezczyzn na podstawie rozumu i poczucia humoru, tobys sie nie urodzil.
– Jasne – odparl z serdecznym usmiechem ojciec. – Ale wystarczylo jej jedno spojrzenie na twojego starego w kostiumie kapielowym i – bach! – stracila glowe.
– Daj spokoj.
– Daj spokoj – zawtorowal matce Myron.
Rodzice spojrzeli na niego. Ellen Bolitar odchrzaknela.
– Milo sie wam gawedzilo? – spytala.
– Pogadalismy sobie. Ta rozmowa byla wielka pochwala zycia. Zrozumialem, jak bardzo pobladzilem.
– Ja pytam serio.
– A ja serio odpowiadam. Na wszystko patrze inaczej.
Objela meza wpol i potarla go nosem.
– Zadzwonisz do Heshy’ego?
– Zadzwonie.
– Slowo?