– Wlasnie. I teraz robi sie naprawde ciekawie. Uniosla brew.
– A dotychczas nie bylo?
– Chwileczke. Jest sobota rano. Jack lada chwila przystapi z ogromna przewaga do rundy finalowej. Wieksza niz dwadziescia trzy lata temu. Jezeli tym razem zawali, bedzie to najdotkliwsza porazka w historii golfa. Jego nazwisko stanie sie na zawsze synonimem nieudacznika. Przypadnie mu najbardziej znienawidzona rola. Z drugiej strony, nie jest potworem. Kocha syna. Juz wie, ze Chada naprawde porwano. Zapewne bije sie z myslami, jest w rozterce. W koncu podejmuje decyzje. Przegra turniej.
Linda milczala.
– Uderzenie po uderzeniu patrzymy, jak ginie. Win, ktory znacznie lepiej ode mnie rozumie niszczacy wymiar zadzy zwyciestwa, dostrzega, ze Jack odzyskal owa zadze, pragnienie zwyciestwa. A mimo to stara sie przegrac. Nie zalamuje sie doszczetnie, bo to mogloby wzbudzic podejrzenia, ale zaczyna tracic punkty. Dochodzi do remisu. A wtedy celowo knoci w kamienistym dole i traci prowadzenie. Wyobraz sobie, co sie dzieje w jego glowie. Jak zmaga sie z soba. Powiadaja, ze czlowiek nie potrafi sam sie utopic. Nawet gdyby mialo to ocalic zycie jego dziecku, nie przymusi sie do pozostania pod woda, az mu pekna pluca. Jack probowal zrobic cos takiego.
Doslownie zabijal siebie. Zdrowe zmysly odrywaly sie kawalkami od jego psychiki niczym darn na polu golfowym. Przy dolku osiemnastym instynkt samozachowawczy zwyciezyl. Moze Jack znow zbagatelizowal zagrozenie, lecz najpewniej nie byl w stanie postapic wbrew sobie. Oboje zauwazylismy te przemiane, Lindo. Nagla determinacje na jego twarzy. Jack trafil i wyrownal wynik.
– Tak, dostrzeglam ja – potwierdzila bardzo cichym glosem. Wyprostowala sie w fotelu i gleboko odetchnela. – Esme z pewnoscia wpadla w poploch.
– Oczywiscie.
– Jack nie zostawil jej wyboru. Musiala go zabic.
Myron pokrecil glowa.
– Nie.
Linda znow sie stropila.
– Przeciez to logiczne. Sam powiedziales, ze byla w desperacji. Pragnela zemscic sie za ojca, a do tego doszla obawa, co sie stanie, jesli Tad Crispin przegra. Musiala zabic.
– Jest z tym pewien problem.
– Jaki?
– Tego wieczoru zadzwonila do waszego domu.
– Tak. Wyznaczyla spotkanie na polu golfowym. Prawdopodobnie kazala Jackowi, zeby przyszedl sam i nic mi nie mowil.
– Nie. Nieprawda.
– Slucham?
– Gdyby tak bylo, mielibysmy te rozmowe na tasmie.
– O czym ty mowisz?
– Esme Fong rzeczywiscie do was zadzwonila. Domyslam sie, ze wzmocnila grozby. Pokazala, ze nie zartuje. Jack pewnie blagal o wybaczenie. Tego nie wiem i zapewne nigdy sie nie dowiem. Lecz zaloze sie, ze zakonczyl rozmowe obietnica, iz nazajutrz przegra.
– No i? Co to ma wspolnego z nagraniem na tasmie?
– Jack przechodzil pieklo – ciagnal Myron. – Z powodu zbyt silnego stresu byl prawdopodobnie bliski zalamania. Tak jak powiedzialas, wybiegl z domu i dotarl do Merion, swojego ulubionego miejsca na swiecie. Na pole golfowe. Tylko po to, by przemyslec sytuacje? Nie wiem. Czy zabral ze soba pistolet? Zastanawial sie nad samobojstwem? Tego tez nie wiem. Ale wiem, ze do waszego telefonu nadal podlaczony byl magnetofon. Potwierdzila to policja. Gdzie wiec podziala sie tasma z nagraniem tej ostatniej rozmowy?
– Nie mam pojecia.
W glosie Lindy zabrzmiala nagle rozwaga.
– Wiesz, Lindo.
Spojrzala na niego z wyrzutem.
– Jack mogl zapomniec, ze rozmowa sie nagrala – ciagnal. – Ty nie. Kiedy wybiegl z domu, zeszlas do sutereny i odsluchalas tasme. Nie mowie ci nic nowego. Wiedzialas, dlaczego kidnaperzy porwali ci dziecko. Wiedzialas, co zrobil Jack. Wiedzialas, gdzie lubi chodzic na spacery. I wiedzialas, ze musisz go powstrzymac.
Czekajac na odpowiedz, Myron przegapil zjazd, skrecil w nastepny, zawrocil, znow wjechal na autostrade, odnalazl wlasciwy zjazd i wlaczyl migacz.
– Jack wzial ze soba pistolet – przemowila Linda zbyt spokojnym glosem. – Ja nawet nie wiedzialam, gdzie go trzymal.
Chcac zachecic ja do wyznan, Myron lekko skinal glowa.
– Masz racje. Po odegraniu tasmy przekonalam sie, ze Jackowi nie mozna ufac. On tez sobie nie ufal. Nawet w obliczu grozby, ze zabija mu syna, zaliczyl osiemnasty dolek. Poszlam za nim. Powiedzialam mu tam, na polu, co mysle. Rozplakal sie. Obiecal, ze postara sie przegrac. Ale… – zawahala sie, wazac slowa – byl jak ten tonacy z twojego przykladu.
Myronowi nie udalo sie przelknac sliny, mial za sucho w gardle.
– Jack chcial sie zabic. Musial zginac. Odsluchalam tasme. Slyszalam grozby. I nie mialam watpliwosci: jezeli wygra, Chad umrze. Wiedzialam cos jeszcze.
Zamilkla i spojrzala na Myrona.
– Co? – spytal.
– Wiedzialam, ze wygra. Win mial racje, w jego oczach znow zaplonal ogien. Nie ogien, wielki pozar, nad ktorym nie mogl zapanowac.
– Dlatego go zastrzelilas.
– Chcialam zabrac mu bron. Zranic go. Zranic powaznie. Tak zeby juz nie mogl grac. Balam sie, ze w przeciwnym razie porywacz bedzie wiezil Chada w nieskonczonosc. Glos na tasmie brzmial desperacko. Ale Jack nie oddal pistoletu ani nie mogl mi go wyrwac. Dziwna sytuacja. Nie puszczal i patrzyl na mnie. Tak jakby na cos czekal. Polozylam palec na spuscie i pociagnelam – powiedziala calkiem wyraznie Linda. – Bron nie wypalila przypadkowo. Mialam nadzieje, ze go nie zabije, tylko powaznie ranie. Strzelilam. Strzelilam, zeby ocalic syna. A Jack zginal.
Zamilkla.
– Potem wrocilas. Po drodze zakopalas pistolet. Zobaczylas mnie w krzakach. Weszlas do domu i skasowalas tasme.
– Tak.
– Dlatego tak szybko wydalas oswiadczenie dla prasy. Policja nie chciala naglasniac morderstwa, ty musialas je ujawnic. Zeby porywacze dowiedzieli sie o smierci Jacka i wypuscili Chada.
– Mialam wybor: syn albo maz. – Linda obrocila sie twarza do Myrona. – Co bys zrobil na moim miejscu?
– Nie wiem. Ale watpie, czybym go zastrzelil.
– „Watpie”? – powtorzyla ze smiechem. – Powiedziales, ze Jack byl w stresie, a ja? Nie spalam, roztrzesiona, wewnetrznie rozdarta, przerazona jak nigdy w zyciu i wsciekla na meza, ze zniweczyl szanse syna na sukcesy w naszej ukochanej dyscyplinie sportu. Nie mialam sie nad czym zastanawiac, Myron. W gre wchodzilo zycie mojego dziecka. Musialam dzialac.
Skrecili w Ardmore Avenue i mineli w milczeniu Klub Golfowy Merion. Patrzyli przez okno na lagodnie pofaldowane morze zieleni, poprzerywane czystymi, bialymi wyspami piasku. Myron przyznal, ze to wspanialy widok.
– Wydasz mnie? – spytala Linda, choc znala odpowiedz.
– Nie moge. Jestem twoim adwokatem – odparl.
– A gdybys nie byl moim adwokatem?
– Nic by to nie zmienilo. Victoria przedstawilaby tyle uzasadnionych watpliwosci, ze wygralaby sprawe.
– Nie to mialam na mysli.
– Wiem – odparl i zamilkl. Nie doczekala sie odpowiedzi.
– Jestem ci obojetna, wiem, ale mowilam serio. Moje uczucia do ciebie byly prawdziwe.
Nie powiedzieli wiecej ani slowa. Myron wjechal na podjazd. Policja nie dopuscila mediow. Przed domem