– Sawyer Wells byl przy tym.
– No, no, no.
– O ktorej godzinie wyglasza swoj motywacyjny spicz w Reston?
– O drugiej.
– Masz ochote dac sie zmotywowac?
– Nawet nie wiesz, jak bardzo – odparl Win.
28
Klub.
Scislej mowiac, Brooklake Country Club, nie dosc ze nie posiadal strumienia i jeziora zawartych w jego nazwie, to nie znajdowal sie we wsi. Jednak byl to z cala pewnoscia klub. Kiedy samochod wspinal sie stromym podjazdem, na widok bialych grecko – rzymskich kolumn domu klubowego w glowie Myrona zaczely rozblyskiwac wspomnienia z dziecinstwa. Tak zawsze widzial to miejsce. W krotkich migawkach wspomnien. Nie zawsze przyjemnych.
Klub byl typowym przykladem nuworyszostwa zamoznych pobratymcow Myrona, tak samo holdujacych elitaryzmowi i pozbawionych gustu jak ich gejowskie odpowiedniki. Na plywalni wysiadywaly wiecznie opalone starsze panie z piegami na dekoltach, dbajace przesadnie, by ich sztywno wy lakierowane przez falszywych francuskich fryzjerow fryzury, z kosmykami jak zastygle swiatlowody, nie weszly, nie daj Bog, w kontakt z woda, a spaly chyba z glowami w powietrzu, zeby nie roztrzaskac koafiur kruchych jak weneckie szklo. Z poprawionymi nosami, figurami po liposukcji i liftingami twarzy tak wysrubowanymi, ze uszy niemal schodzily sie im na karkach, wygladaly w sumie rownie seksownie jak demoniczna Yvonne De Carlo z telewizyjnych Munsterow. Kobiety te walczyly ze staroscia i na pozor byly gora, ale Myron zadawal sobie pytanie, czy z tym nie przesadzaja i czy ostre, odslaniajace blizny swiatla sali klubowej nie obnazaja za bardzo ich strachu. Kobiety i mezczyzni spedzali czas w klubie oddzielnie – panie z ozywieniem graly w madzonga, panowie zuli w milczeniu cygara przy kartach. Malzonki urzadzaly podwieczorki, by nie przeszkadzac zywicielom rodzin – to jest mezom – w cennych chwilach relaksu. Grano rowniez w tenisa, lecz bardziej pod presja mody niz z potrzeby ruchu, stwarzalo to bowiem pretekst do przywdziania dresow, w przypadku czesci malzenstw jednakowych. Byly tam rowniez: bar grillowy dla mezczyzn, bawialnia dla kobiet, debowe tablice z upamietnionymi zlotymi listkami zwyciezcami turniejow golfowych – jeden z nich, juz swietej pamieci, wygral siedem razy z rzedu – duze szatnie ze stolami do masazu, lazienki z grzebieniami zanurzonymi w dezynfekujacym alkoholu, bar salatkowy, na dywanach slady po kolcach od butow do golfa, tablica z nazwiskami zalozycieli klubu, w tym dziadkow Myrona, jadalnia dla biednych imigrantow i zwracanie sie do siebie po imieniu, zawsze z nazbyt szerokimi usmiechami w pogotowiu.
Myrona szokowalo, ze czlonkami klubu sa teraz jego rowiesnicy. Te same mlode dziewczyny, ktore do niedawna szydzily z gnusnosci swoich matek, porzucaly robienie karier, zeby „wychowac” dzieci, czytaj: wynajmowaly nianie i przychodzily tu na lunche, nudzac sie jak mopsy w nieustannej grze na udowadnianie przewag. Mezczyzni w jego wieku, z wymanikiurowanymi dlonmi, dlugimi wlosami, dobrze odzywieni i nazbyt dobrze ubrani, nawijali luzacko przez komorki i kleli swobodnie przy kolegach. Ich dzieciaki, ciemnookie podrostki, dumne jak ksiazatka, snuly sie po domu klubowym z grami wideo i walkmanami.
Rozmowy bywalcow byly glupie i strasznie Myrona dolowaly. Dziadkowie znani mu z dziecinstwa mieli przynajmniej na tyle rozsadku, zeby za duzo z soba nie rozmawiac, ograniczajac sie do dobierania i rzucania kart, i tylko czasem gderajac na miejscowa druzyne. Babcie wypytywaly sie nawzajem o wszystko, porownujac wlasne dzieci i wnuki z konkurencja, szukajac slabych stron rywalek i pretekstu, zeby zaswiecic im w oczy opowiesciami o popisach swoich latorosli, ale zadna zadnej nie sluchala, szykujac kolejny frontalny atak, w ktorym wazniejsze od rodowej dumy bylo podnoszenie poczucia wlasnej wartosci.
Glowna sale restauracyjna urzadzono, jak nalezalo sie spodziewac – z wielka przesada. Byly tam: zielone dywany, zaslony z materialu przypominajacego sztruks na garnitury sportowe, zlote obrusy na wielkich mahoniowych stolach z kwietnymi ozdobami pietrzacymi sie wysoko, podobnie jak platery na szwedzkim stole, bez zadnego wyczucia proporcji. Myron zapamietal z dziecinstwa bar micwe na sportowo: szafy grajace, plakaty, proporczyki, siatkowe klatki do gry w wiffle'a, kosz na rzuty osobiste, artystow rysujacych karykatury sportowe trzynastoletnich chlopcow – najokropniejszych stworzen boskich, nie liczac prawnikow telewizyjnych – oraz kapele weselna z grubasnym solista, ktory wreczal dzieciakom srebrne dolary w skorzanych woreczkach ozdobionych numerem telefonu jego zespolu.
Lecz te obrazy – migawki – przesuwaly sie za szybko. Wiedzial, ze sa uproszczone, ze jego wspomnienia z tego miejsca znieksztalca drwina wymieszana z nostalgia. Jednak pamietal rowniez, ze przyjezdzal tu na rodzinne obiady, pamietal swoj spiety spinka, lekko przekrzywiony krawat, to, jak mama posylala go do meskiego azylu – cuchnacej dymem cygar kardami – by odszukal dziadka, niekwestionowanego patriarche rodu, witajacego go mocnym usciskiem, pamietal jego burkliwych ziomkow w za ciasnych, krzykliwie kolorowych koszulach golfowych, ktorzy, ledwie zauwazajac intruza, swiadomi, ze zaraz nadciagna ich wnuki, bez pospiechu, gracz po graczu, kontynuowali partie. Ludzie ci, ktorych z taka latwoscia krytykowal, byli pierwszym pokoleniem imigrantow z Rosji, Polski, Ukrainy badz innej strefy dzialan wojennych usianej zydowskimi sztetlech. Docierali do Nowego Swiata, uciekajac od przeszlosci, biedy, strachu, w ucieczce tej posuwajac sie czasem nieco za daleko. Kobiety, pomimo owych polakierowanych fryzur, bizuterii i brokatow, predzej niz niedzwiedzica zabilyby w obronie swych malych i wciaz czujnym wzrokiem wypatrywaly w oddali pogromow, podejrzliwe, spodziewajace sie najgorszego, gotowe w kazdej chwili do wziecia na siebie ciosu wymierzonego w ich dzieci.
Tate Myron zastal w pokoju do podobiadkow – siedzial w obrotowym fotelu z zoltej imitacji skory; pasowal do otoczenia jak mufti dosiadajacy wielblada. Nigdy sie tu nie zadomowil. Nie gral w golfa, w tenisa ani w karty. Nie plywal, nie przechwalal sie, nie jadal podobiadkow, nie rozmawial o gieldzie. Ubieral sie zawsze jak do pracy – w ciemnoszare spodnie, mokasyny i biala koszule, pod ktora nosil bialy podkoszulek. Oczy mial ciemne, cere bladooliwkowa, a nos sterczacy jak dlon wyciagnieta do uscisku.
Co ciekawe, Al Bolitar nie byl czlonkiem klubu Brooklake. Za to jego rodzice nalezeli do zalozycieli tego przybytku, w kazdym razie czlonkiem klubu byl nadal dziadunio Myrona, wegetujacy dziewiecdziesieciodwuletni staruszek, ktorego urozmaicone zycie rozpadlo sie na bezuzyteczne fragmenty wskutek choroby Alzheimera. Tato nie znosil tego miejsca, ale ze wzgledu na swego ojca podtrzymywal jego czlonkostwo w klubie. Wymagalo to od niego pojawiania sie tu co jakis czas, lecz uznawal, ze to niewygorowana cena.
Na widok syna wstal wolniej niz zwykle i nagle Myron zdal sobie sprawe z oczywistej prawdy: cykl zaczal sie od nowa. Tata doszedl wieku, w jakim wowczas byl dziadunio, wieku, w ktorym ludzie zartuja z przerzedzonych, posiwialych, ongis kruczoczarnych wlosow. Nie byla to pokrzepiajaca mysl.
– Tutaj! – zawolal Al Bolitar, choc Myron na niego patrzyl.
Utorowal sobie droge pomiedzy jedzacymi sniadanie, przewaznie leciwymi kobietami, wahadlowo przechodzacymi od zucia do paplania i z powrotem. Z kawalkami surowki z bialej kapusty w kacikach blyszczacych ust, z ktorych szminka rozowila brzegi ich szklanek, przygladaly sie idacemu Myronowi z trzech powodow: byl mezczyzna, mial ponizej czterdziestki i nie nosil obraczki. Taksowaly, czy jest materialem na ziecia. Zawsze czujne, niekoniecznie z powodu corek na wydaniu, duchowo bliskie starym swatkom ze sztetlech.
Myron usciskal ojca i jak zawsze pocalowal go w policzek, wciaz cudownie szorstki, choc skora na nim stracila jedrnosc. W powietrzu unosil sie leciutki zapach wody Old Spice, pokrzepiajacy jak kubek goracej czekolady w chlodny dzien. Tata oddal Myronowi uscisk, wypuscil go z objec i uscisnal jeszcze raz. Nikt nie dostrzegl tej manifestacji uczuc, takie sceny nie byly tu bowiem rzadkoscia. Usiedli. Na papierowych podkladkach pod nakrycia widnial schemat pola golfowego z osiemnastoma dolkami i ozdobnym B posrodku, logo klubu. Tata wzial gruby olowek, olowek golfowy, zeby – zgodnie z tradycja – wypisac zamowienie. Menu nie zmienilo sie od lat trzydziestu. W dziecinstwie Myron zamawial albo sandwicza Monte Christo, albo sandwicza Reubena. Dzis poprosil o bajgiel z lososiem i serkiem smietankowym. Tata zapisal to.
– I co? – zagadnal. – Zdazyles sie zaaklimatyzowac po powrocie?
– Chyba.
– Paskudna sprawa z ta Esperanza.
– Nie zrobila tego.
Al Bolitar skinal glowa.