– Nic wielkiego. Nie chcialem ci o tym mowic, ale mama uznala, ze powinienem. Wiesz, jaka z nia dyskusja. Jak sie przy czyms uprze, to sam Bog…
– O co chodzi, tato?
Ojciec utkwil wzrok w Myronie.
– Wiedz, ze nie ma to nic wspolnego z toba ani z twoim wyjazdem na Karaiby.
– Co, tato?
– Kiedy cie nie bylo… – Ojciec wzruszyl ramionami i zamrugal. Odlozyl widelec, dolna warga drzala mu leciutko. – Chwycily mnie bole w piersi.
Myronowi zatrzepotalo serce. Stanal mu przed oczami kruczowlosy tata na stadionie Jankesow. Ujrzal, jak czerwienieje na twarzy, sluchajac jego opowiesci o brodaczu, a potem wstaje i pedzi jak burza, zeby pomscic synow.
– Bole w piersi? – spytal metalicznym, obco brzmiacym glosem.
– Nie rob z tego sprawy.
– Miales atak serca?
– Nie wyolbrzymiaj. Lekarze nie mieli pewnosci, co to bylo. Zabolalo mnie w piersi, i tyle. Po dwoch dniach wyszedlem ze szpitala.
– Ze szpitala?
Myron ujrzal wiecej obrazow: tata budzi sie z bolami, mama w placz, wzywa karetke, pedza do szpitala, maska tlenowa na twarzy, mama trzyma tate za reke, sa bladzi jak przescieradla…
Cos w nim peklo. Nie wytrzymal. Wstal i niemal biegiem popedzil do toalety. Ktos go pozdrowil, zawolal po imieniu, ale nie zwolnil kroku. Pchnal drzwi, otworzyl kabine i zamknal sie w niej. O malo nie zaslabl.
Rozplakal sie.
Szlochem glebokim, ktory wstrzasal calym cialem. A juz myslal, ze zatracil zdolnosc placzu. Lkal bez przerwy, bez wytchnienia.
Otworzyly sie drzwi toalety. Ktos oparl sie na drzwiach kabiny.
– Nic mi nie jest, Myron – zapewnil sciszonym prawie do szeptu glosem tata.
Ale Myron ujrzal go znowu na stadionie Jankesow. Kruczoczarne wlosy ojca zniknely, zastapione przez siwe, rozwiewajace sie kosmyki. Tata rzucil wyzwanie brodaczowi. A kiedy ten sie podniosl, Al Bolitar chwycil sie za piers i upadl na ziemie.
29
Myron probowal sie otrzasnac. Nie mial wyboru. Lecz wbrew checiom wciaz myslal o tym, co sie stalo. Nie mogl odegnac zmartwien. Dawniej martwienie sie nie bylo w jego stylu, nawet gdy grozil mu kryzys. A teraz raptem mdlilo go od trosk. Sprawdzilo sie porzekadlo, ze im jestes starszy, tym bardziej upodabniasz sie do rodzicow. Byl na dobrej drodze, by wkrotce zaczac przestrzegac mlodziakow, zeby nie wystawiali lokci z samochodow, bo je straca.
Win w swojej klasycznej pozie – calkowicie zrelaksowany, z zalozonymi rekami i spokojnym wzrokiem – czekal na niego przed aula. W markowych okularach przeciwslonecznych wygladal nader elegancko. Jak model z miesiecznika „Gentlemen's Quarterly”.
– Jakis problem? – spytal.
– Nie… Myslalem, ze spotkamy sie z nim w srodku – odparl Myron.
– Musialbym znowu wysluchac Sawyera Wellsa.
– Jest az tak niedobry?
– Wyobraz sobie duet Mariah Carey i Michael Bolton.
– Tfu, tfu!
Win sprawdzil godzine.
– Wlasnie powinien konczyc. Badzmy dzielni. Weszli do srodka. Cagemore Center bylo rozlozysta budowla z mnostwem sal koncertowych i wykladowych, ktorym dzieki przesuwanym scianom mozna bylo nadac dowolny wymiar. W jednej odbywaly sie zajecia dla dzieci z letniego obozu. Win i Myron przystaneli, przysluchujac sie dzieciom spiewajacym Farmer in the Dell. Myron usmiechnal sie.
Win ruszyl do glownej auli. Ze stojacego przed nia stolu sprzedawano produkty zwiazane z Sawyerem Wellsem. Kasety magnetofonowe, kasety wideo, ksiazki, czasopisma, plakaty, proporczyki (na co komu one, Myron nie byl w stanie pojac) oraz, a jakze, koszulki. Tytuly tez okazaly sie fajowe: Wellsa droga do dobrego samopoczucia, Wellsa zasady dobrego samopoczucia, Klucz do dobrego samopoczucia: jestes najwazniejszy. Myron pokrecil glowa.
W zapelnionej auli panowala taka cisza, jakiej nie powstydzilby sie Watykan. Na scenie, ruchliwy jak Robin Williams za swych estradowych lat, miotal sie sam mistrz radzenia sobie samemu. Sawyer Wells – bez garniturowej marynarki, w koszuli z zawinietymi mankietami i fikusnymi szelkami wpijajacymi sie mu w ramiona – olsniewal. Wdechowy image dla takiego guru: drogi garnitur zaswiadczal o sukcesie, a zdjeta marynarka i zawiniete rekawy koszuli wskazywaly, ze to rowny gosc. Idealny zestaw.
– Ty jestes najwazniejszy – mowil wlasnie do oczarowanej widowni Sawyer Wells. – Nawet gdybys nie zapamietal dzisiaj nic, zapamietaj jedno: jestes najwazniejszy. Skoncentruj sie na sobie. Decyduj o sobie. Patrz na wszystko, jakby bylo twoim odbiciem. Wiecej! Wszystko jest twoim odbiciem! Jest toba. Jestes wszystkim. I wszystko jest toba.
– Czy to nie sa slowa piosenki? – zagadnal Win, nachylajac sie do Myrona.
– Chyba chlopakow ze Stylistics. Z poczatku lat siedemdziesiatych.
– Chce, zebyscie to zapamietali – ciagnal Sawyer Wells. – Zebyscie wyobrazili sobie. Zebyscie wyobrazili sobie, ze jestescie wszystkim. Twoja rodzina to ty. Twoja praca to ty. Piekne drzewo na ulicy, ktora idziesz, to ty. Kwitnaca roza to ty.
– Brudny WC na dworcu autobusowym… – rzekl Win.
– To ty – dokonczyl Myron.
– Widzisz szefa, przywodce, glowe rodziny, osobe spelniona, kogos, kto odniosl sukces. Ten ktos to ty. Nikt ci nie przewodzi, sam jestes przywodca. Stajesz przed przeciwnikiem i wiesz, ze mozesz z nim wygrac, bo ten przeciwnik to ty. A ty wiesz, jak ze soba wygrac. Pamietaj, jestes swoim przeciwnikiem. Twoj przeciwnik to ty.
Win zmarszczyl czolo.
– Sek w tym, ze bijesz sie sam z soba.
– To paradoks – zgodzil sie Myron.
– Boisz sie nieznanego – perorowal Sawyer Wells. – Boisz sie sukcesu. Boisz sie ryzyka. Ale juz wiesz, ze owo nieznane to ty. Sukces to ty. Ryzyko to ty. A siebie sie nie boisz.
Win znow zmarszczyl czolo.
– Sluchaj Mozarta. Chodz na dlugie spacery. Pytaj siebie, czego dzis dokonales. Rob to kazdego wieczoru. Zanim polozysz sie spac, zadaj sobie pytanie, czy dzieki tobie swiat stal sie lepszy. W koncu jest to twoj swiat. Ty jestes swiatem.
– Jezeli zaspiewa „We Are the World”, uzyje pistoletu – zapowiedzial Win.
– To ty jestes twoim pistoletem – skontrowal Myron.
– On rowniez.
– Slusznie.
– Skoro on jest moim pistoletem, a moj pistolet go zabije, bedzie to samobojstwo – skonstatowal Win.
– Badz odpowiedzialny za swe czyny – ciagnal Wells. – To jedna z zasad Wellsa. Badz odpowiedzialny. Cher powiedziala kiedys: „Usprawiedliwienia nie podniosa ci oklapnietego tylka, tak czy nie?”. Posluchajcie jej. Uwierzcie z calego serca.
Gosc cytowal Cher. Tlum kiwal glowami. Bog nie istnial.
– Wyznaj cos o sobie przyjacielowi, cos strasznego, czego za nic nie chciales zdradzic nikomu.
Poczujesz sie lepiej. Przekonasz sie, ze zaslugujesz na milosc. A poniewaz twoj przyjaciel jest toba, w istocie zwierzasz sie samemu sobie. Interesuj sie wszystkim. Laknij wiedzy. To kolejna zasada.